lazeg
komentarze
Wpis który komentujesz:


Zielone miejsce [3]

Przybyłem na czas - równiótko 13:13. Wciąż pijany po naradzie, dr J. stał oparty o łoże, i drżacymi rękoma popijał kawkę, niedbale zapażoną przez panią z recepcji. Odkąd tu jestem, zauważyłem, iż niezastąpiona doradczyni w sprawach piękna, nawet w jednej dziesiątej nie przykładała takiej uwagi do tego, co szykuje do picia swym przełożonym, jak do swego nikczemnego wyglądu. Tym razem niepostarała się jeszcze bardziej - kawa nie przypominała ani kolorem, ani zapewne smakiem, tej normalnie zapażonej. Na dodatek kawy w nie było w niej w ogóle. Mętna woda, z dodatkiem czegoś w rodzaju cukru lub nawet jakiejś trucizny, przypominała urynę, aczkolwiek doktorowi J. nie przeszkadzał fakt ten ani trochę. Jak na prawdziwego chirurga przystało, większym przejęciem dażył to, co miał za niedługo dokonać na stole operacyjnym, niż to stanie się z nim po wypiciu tego specyfiku.

Miejsce przyszłego zdarzenia było nienaganne. Porozrzucane narzędzia chirurgiczne, trzy z sześciu zarówek w lampie nad łóżkiem operacyjnym przepalone, i prześcieradła pamiętające trzy poprzednie operacje. Pacjenta jeszcze nie było, dr J. zaś z minuty na minutę stawał się coraz bardziej obecny. Stałem przez cały czas przed wejśiem na salę, wpół zakamuflarzowany. Zdradzały mnie zapewne białka oczu, nie groziło mi jednak nakrycie przez doktora J. Jemu nie groziło nawet zauważenie mnie. Postanowiłem jednak ujawnić się, tym samym o mało nie przyprawiłem mojego prowadzącego o zawał.

"Gdzie pacjent?" - Wypaliłem z mety, jakbym to nie ja był asystentem, a wręcz kierownikiem. "Nnniee nie ma..." - odrzekł speszono-zapijaczonym głosem. "No to do zobaczenia" odpowiedziałem szybko, odwróciłem na pięcie, i zniknąłem w mroku holu. Zatrzymałem się pod ścianą, upewniwszy iż pozostanę tam niezauważony. Poobserwowałem chwilę trzesącego się jeszcze bardziej doktora J., po czym udałem się do recepcjonistki, aby dowiedzieć się co nieco na temat przepięknego pacjenta. Chciałem mieć tą operację już za sobą, więc niestraszne było mi podjęcie rozmowy z tym potworem w spódnicy. Ku memu zaskoczeniu w recepcji nie zastałem nikogo. Wszystko pozostawione samopas. Wejść, wziąść co wartościowsze, i wyjść. I jakiś dziwny odgłos rozchodził się po korytarzu. Co najdziwniejsze, pochodził on chyba z mojej klitki. Cóż to mogło być? Ostatni raz byłem tam rankiem, zaraz po przyjściu do pracy. Posiedziałem pół godziny karmiąc oczy bielą, która tak naprawdę nie była nawet kuzynką tej barwy, po czym wyszedłem, by dalej wprawiać się w chowaniu na tle ścian.

Inni coś od siebie:


Nie można komentować
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem
oznaczeni są użytkownicy nlog.org)