Wpis który komentujesz: | Moja frustracja sięgnęła chyba zenitu... Cały dzień chodziłem po biurze struty i warczałem na wszystkich dookoła. Byłem jednak na tyle przyzwoity, że ich o tym uprzedziłem i brali na to poprawkę. Zachowuję się niczym kobieta przed okresem... Oczywiście swoją frustrację wyrzuciłem też na swoim nlogu i na forum, wzmacniając ją niestosowaniem emotikonów... Już czwarty dzień z rzędu bolą mnie plecy. Szefowa pogratulowała mi nawet nabycia tzw. „choroby biurowej”... Ból jest niemiłosierny – nie można siedzieć, nie można stać, chodzić... Dziś już i tak był zdecydowanie mniejszy niż wczoraj. To zapewne dzięki treningowi – w tym tygodniu je wznowiłem. Ciężko się wraca do regularnych ćwiczeń po czterech miesiącach trwania w bezruchu, jeśli nie liczyć rehabilitacji. Oszczędzam się. Powolutku muszę wzmacniać mięśnie tak, aby były w stanie przejąć funkcje naderwanych więzadeł krzyżowych. Najgorsze są boczne kopnięcia, kiedy stopa podtrzymująca przekręca się. Wbrew pozorom w trakcie takiego ruchu powstają ogromne napięcia. Dlatego muszę uważać, jedna kontuzja i czeka mnie stół operacyjny. Tak przynajmniej powiedział ortopeda. Kontuzja nie kontuzja – i tak jestem skazany na sport – taki czy inny. Kocham ten rodzaj zmęczenia. I to jest w tym wszystkim pocieszające. Zupełnie nie miałem ochoty wracać do domu. Po wyrzuceniu z siebie frustracji, poczułem spokój, co zresztą widać już w końcówce poprzedniej notki. Jakoś tak świat się znowu uśmiechnął do mnie. Choć nadal jestem z lekka podenerwowany. To chyba delikatne napięcie seksualne... Dziwne uczucie. Już prawie zapomniałem jak to jest, gdy przez krocze przebiegają ciarki, gdy czuje się napięcie materiału. Hmm, czyżby jednak zaczęta lektura pamiętników Catherine Millet obudziła we mnie coś, o czym starałem się zapomnieć przez ostatnie lata? |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |