Wpis który komentujesz: | Zycie-srycie. Wczoraj zapomnialam na smierc, ze mam w poniedzialek dentyste (do ktorego zapierdzielam oczywiscie na piechote bo jak,0), zostalam na noc u I. z przeswiadczeniem, ze poturlam sie z caltraina do domu rano. A figa. Od pociagu musialam zapierdzielac prosto do dentysty, nieumyta, wlos w nieladzie i but wyjatkowo nieodpowiedni na takie okazje. Latwo mozna bylo przewidziec efekty: pryszcze. Az szesc, tak zeby mi starczylo. Plasterek mialam tylko jeden, zreszta zaraz sie bydlak odkleil i tyle go widzieli. No i zapierdzielalam z tymi obtartymi nogami przez cale miasto, cale 4 kilometry. Pecherze wkrotce pekly i krew zaczela sie saczyc, a mnie oczy na wierzch malo nie wylazly. Zaprawde powiadam wam: w takiej sytuacji nalezy powziac mocna decyzje zdjecia butow i popierdzielania na bosaka *zanim* obetrze sie nogi do krwi. Potem to juz za pozno... W ramach odreagowania, juz po dotarciu do domu, zrobilam sobie zupe pt. *na winie* czyli skladajaca sie z tego, co sie nawinie pod reke... Wygladalo to tak: puszka rosolu skondensowanego zmieszana z woda, piers z kurczaka pokrojona na drobno, pol cebuli pokrojone i wrzucone. Jak juz kurczak zmiekl, to stwierdzilam, ze mi czegos w tej zupie brakuje... dorzucilam wiec pol sloika sosu pomidorowego do lazanii, dwie lyzki zielonych chili z puszki, cilantro, pietruszke, papryke oraz zabielilam wszystko dwoma lyzkami smietany. ZUPA WYSZLA BOSKA. Nazwe tylko jakas wymyslec musze. O, takie teraz skomplikowane zycie prowadze... |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |