Wpis który komentujesz: | Paraliż ogolny ciala miejskiego osiagnal zenit. Darmowe pisma poranne publikuja koeljne poradniki z cyklu "jak przezyc", tym razem edycja specjalna "...w oblezonym miescie". Czuje sie, jakby to nie Warszawa w przeddzien wejscia Unii w nasze skromne progi, a Leningrad, Stalingrad i Luk Kurski 2 godziny przed decydujaca akcja militarna. Jak Helena Trojanska w Hiroszimie, slyszac juz ryk silnikow amerykanskich samolotow. Swoja droga, ostatnio snia mi sie takie rzeczy, ze czasem pozazdroscic. Na przyklad siedzimy w domku drewnianym w Warszawie a tu spada bomba atomowa na miasto. Albo Jestem w pracy i spada bomba atomowa na miasto. Albo jest 4:00 nad ranem i nagle... choc wiosna za oknem i wszystko tak pieknie i kolorowo kwitnie, to nagle zaczyna sie zadymka sniezna, a Luby zwleka mnie z lozka, ,zebym sluchala nielegali hip-hopowych i szla z nim na wywiad z jakims kolesiem znikad. Powod tych snow moze byc jeden. Ostatnio Luby przywlokl do domu plyte, gdzie rymuja po polsku i francusku, ze ich bron to mosina siksti siks. Jedna z tych plyt, gdzie mozna znalezc rap w stylu "mam na twarzy termofor nieprzemakalny jak gumiaki Wermachtu z karabinem z reichu stoje wsrod zolnierzy z paktu, a wokol mumie i truuuuuuuupy wojownikow!!!!!"... Jestem zakochana we weszelkich przejawach urozmaicenia muzyczno-performasowego w miescie... We wroclawskim rynku zawsze najbardziej lubilam to, ze mozna bylo tam spotkac znajomych , oraz ludzi, co tancza, graja , spiewaja, zongluja, nasladuja... Troche zabraklo mi tego w stolycy, ale tu z kolei pojawil sie inny element artystyczny. Kiedy jade rano do pracy tramwajem przez mokotow, przewaznie wsiada kilku muzykow i graja na skrzypcach, harmonii i bog-wie-czym standardy warszawskie. Ostatnio przez takich typow przez tydzien meczyla mnie melodia "Apaszem Stasiek byl" i to w dodatku tak natretnie, ze w koncu Luby wzial, pojechal do sklepu i kupil mnie plyte. I teraz nadal mnie meczy, ale przynajmniej slowa sobie przypomnialam... W niedziele bylismy w kinie. A jakby tego bylo malo, to jeszcze dodam, ze na filmie... A film to byl nie byle jaki- moim skromnym zdaniem bedzie to klasyka kina- a mianowicie "Kill Bill" druga polowa. Jestem zdecydowanie zakochana w calosci. Quentin jest mistrzem stylu. Dialogi sa idealnie utrzymane w klimacie pierwowzorow, ktore maja nasladowac epizody. Praca kamery jest zawsze typowa dla konkretnego gatunku, nawet gra aktorska, choc to najlatwiej zrobic. Muzyka swietnie zgrywa sie z obrazem- to powinno byc oczywiste, a przeciez nie potrafia tego dokonac niektorzy polscy rezyserowie klipow... Genialnym momentem drugie polowy filmu jest caly epizod z trumna i naukami u mistrza Pai Mei. Poza tym nikt od dawna nie nakrecil tak realistycznej relacji dziecko-matka. Swietnie sie bawilam na calosci, przewaznie zwijajac sie ze smiechu, Luby tez sie z czasem rozkrecil, mam jednak dziwne wrazenie, ze to raczej nasze chore poczucie humoru, bo czesc ludzi, byla smiertelnie powazna na tym filmie... A moze po prostu powinno sie uczyc ludzi o ironii i grotesce na osobnych zajeciach... *lustrzane odbicie |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |
i_am | 2004.04.28 11:03:26 w sumie racja,na blogu jest anonim!pozdrawiam jeszcze raz Jakub Wirus | 2004.04.27 12:51:02 to jest cess od cess, co zresztą nie ma najmniejszego znaczenia przy lekturze. Również pozdrawiam. i_am | 2004.04.27 11:07:09 sorka że wchodze nie w temat ale ty jestes cess od flinta?pozdrawiam |