sarah
komentarze
Wpis który komentujesz:

Jednak
napisze, jak bylo w ten weekend, bo coraz bardziej mi to zalazi za skore. W sobote zaraz z rana, po owej imprezie (na ktorej brutalnie rzecz ujmujac wypilam za duzo - to jakby sie kto nie domyslil wczesniej...,0) pojechalismy do znajomego I. pomoc w przeprowadzce. Na szczescie nie mial zawrotnej ilosci gratow a i przybylismy dosc pozno, wiec zalapalismy sie wlasciwie na rozladowywanie. Niby nic.. ale o chryste, apartament na pietrze, strome krecone drewniane schody. Po kilku rundkach juz mialam dosyc, dotrwalam jednak do konca. Rozwalilismy sie na slicznym tarasiku (naprawde ladny, na dodatek upiekszony niesamowita kolekcja bonsaiow,0), popijali co kto chcial i zbijali baki, T. zas usilowal na powrot zlozyc futon. Meczyl sie meczyl ze 20 minut, ja w koncu dostalam ciezkiego ataku smiechu... podeszlam, rozwiazalam problem w przeciagu 10 sekund....
T. popatrzyl wzrokiem piorunujacym.

Wieczorem jak zwykle zrobienie obiadu, popalenie, popicie i ogladanie filmu.

Niedziela stanela pod znakiem kupowania kanapy. Niby nic, ale pierdolenia z tym wyszlo pare godzin: pozyczyc ciezarowke, obleciec Ikee, zaladowac, rozladowac, wniesc, wyniesc stara itd. a to wszystko w zajobnej temperaturce cos kolo 30 st C. (bo sie kurwa raptem lato zrobilo!,0). Efekt: padlam niemalze na ryja. Zrec, obejrzec film, do wyra.

Poniedzialek rano: I. obwiescil, ze pierdoli prace, zadzwonil i powiedzial, ze dnia owego jest "sick". Pojechalismy wobec tego do home depot robic zakupy w celu "usprawnienia apartamenta" jak to I. okreslil. Nabyl w zwiazku z tym dwa wiatraki (jeden wiszacy,0) i cala mase innych rzeczy. Po przybyciu na miejsce zaczal montaz wiatraka sufitowego w living roomie. Trzeba bylo wywiercic dziure w suficie, co poczynil.. ja siedzialam za kompem, pol minuty pozniej sie odwracam i co widze? Kupe syfu, trocin i smiecia na I, na stole, na dywanie, wszedzie - plus jeszcze latajacy syf w powietrzu. No bo takim czyms ten sufit byl uszczelniony najwyrazniej... i po wycieciu dziury sie wszystko wysypalo... potem sprzatanie, papu i film.

Dzis rano wreszcie dotarlam do domu po tych 4 dniach... I. pisze maila... i co? No i w ogole fajnie bylo, milo i mu sie podobalo.

Ja sie podlamalam.... aaa!!!!! Toz to wlasnie zwykla codzienna rutyna, juz mi sie zaczyna nudzic... a dla niego, dla niego to wlasnie jest fajne: pracowac od dziewiatej do piatej, w wolnym czasie spotkac sie z przyjaciolmi, pojsc na jakies party, obejrzec film... oszczedzic na zakup domu i paru nieruchomosci, zeby miec dodatkowe zrodlo dochodu. I juz. I tyle. Az mnie korcilo zeby palnac cos o malej mieszczanskiej stabilizacji...

Zalamalam sie. Nie wiem, czy jest w jego zyciu miejsce na mnie. Chyba nawet nie chce sie pytac... Nie wiem.

Niech cos sie wreszcie stanie, bo zwariuje. Monotonia mnie zabija...

Inni coś od siebie:


Nie można komentować
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem
oznaczeni są użytkownicy nlog.org)
pierwsza zona | 2004.04.29 09:23:28
kurde ja tez chce zdjecia zobaczec!!! boze znowu nie jestem w temacie. jbar2@o2.pl

sarah | 2004.04.29 00:05:23

Kain: pomysle nad tym.. wlasciwie to gdzies mi sie tak w glowie kolata, ale musze jeszcze znalezc odpowiedni jezyk zeby to ubrac w slowa sensownie.
T: no wlasnie, wlasnie.... ja juz sama nie wiem, jak to z Nim jest. No ale zobaczymy. Narazie jak go nie ma, to mi go brakuje...

T. | 2004.04.28 15:10:56
Ot, życie bez pasji. Jak jest pasja, to oddajesz cesarzowi co cesarskie, a resztę życia masz dla siebie. Żeby nie dać się zabić monotonii, trzeba mieć po co żyć. Najlepiej gdy stabilizacja jest potrzebna by zaspokoić marzenia, a nie jest celem samym w sobie.

Kain | 2004.04.28 09:45:50
Mialabys tyle zaciecia by opisac swoj modelowy przyklad zycia w ktorym czujesz sie szczesliwa? Ale taki blizej realnosci, nie w stylu wygrywam na loterii 200000000 $ i....