Wpis który komentujesz: | Spontaniczne wypady na imprezy mają coś w sobie, nawet jeśli kończą się wizytą w obciachowej dyskotece, gdzie w rytm muzyki techno poruszają się największe cwaniaki w Gliwicach, a w ich towarzystwie najskąpiej ubrane panienki tego miasta. Pamiętam, jak mama kiedyś opowiadała, że jej znajomy z pracy chodzi do "Gwarka" (bo o tym właśnie lokalu mowa) co weekend i za każdym razem jakąś poderwie (raz podobno wyprosili go, zauważywszy, że wnosi swój alkohol i to w takich ilościach, by mógł bawić się przez całą noc). My trafiliśmy tam przypadkowo, właściwie gdyby nie zmierzające na bauns koleżanki, nawet byśmy o tym nie pomyśleli. Cały widz polegał na tym, żeby ominąć cenę wstępu w wysokości 5 zł, przede wszystkim dlatego, że w momencie podjęcia owej decyzji nie mieliśmy już przy sobie ani grosza, a druga sprawa, że szkoda by nam było choćby grosza na imprezę w tym właśnie miejscu. Techno to jednak nie jest coś, co tygryski (czyt. K.K.O.) lubią najbardziej. Jeszcze zanim znaleźliśmy się w środku, podszedł do nas na Rynku koleś około 50-tki. Łysy, w ciemnych okularach, gdyby nie ładna koszula i spodnie, mógłby grać kogoś w Star Treku. Właściwie nie wiadomo, co chciał, zaczął prawić jakieś pseudo-morały o wiedzy, głupocie, filozofach, z tym że nie miało to najmniejszego sensu, było poplątane i nie podszyte żadnym konkretnym światopoglądem, pod koniec przypominało już typowy bełkot. Nie mogłem tego słuchać, więc poszedłem parę kroków dalej popatrzeć na Wisłę (akurat Real strzelił trzecią bramkę). Kątem oka dostrzegłem, jak Kurak i Lechu spławiają w końcu natręta. Nie prosił ani o peta, ani o kasę na piwo (a tak to zwykle z nimi bywa i na początku podobnego finału się spodziewałem, później doszedłem do wniosku, że jest na to zbyt elegancki), po prostu popaplał przez kilkanaście minut i zniknął. Zapomnieliśmy o nim, poszliśmy do "Gwarka"... i co się okazuje? O wpół do drugiej nasz tajemniczy rozmówca zjawia się na parkiecie. Ale nie po to, żeby tańczyć. Po prostu staje sobie z boku, podpiera ścianę i obserwuje. Przyjmuje pozycje biernego obcinacza i nie porzuca jej bardzo długo, chcąc jak najintensywniej zbadać wzrokiem to, co dzieję się na sali. Jak już się pewnie domyślacie, udało się nam wejść za darmo. Bramkarze nawet nie spojrzeli (wyglądali na takich, którzy umiarkowanie przykładają się do własnej pracy, czyli mogliby spokojnie pracować w "77"). Wtopiwszy się szybko w tłum, oddaliśmy się zabawie przy: techno, najświeższych dance-hitach oraz trzech, niekoniecznie najświeższych, hip-hopowych hitach ("Głucha noc", "Dla mnie masz stajla", "Suczki"). DJ przez pewien czas dał nadzieje na jakąś poprawę sytuacji, puszczając kilka klasyków z lat 70., ale szybko wrócił do swoich korzeni i zaserwował ponownie techno. Co do panienek, o których pisałem na początku: na niektóre popatrzeć miło, a na niektóre wręcz się nie da, bo to jakby odwiedzać agencję towarzyską podejrzanej reputacji. Były nawet tańczące staruchy (przy ogólnej średniej wieku, jaka w "Gwarku" panuje, 40 lat to jednak bardzo dużo, zwłaszcza kiedy widać ten wiek na twarzy), które, nie wiedzieć czemu, rozpychały się i ocierały o każdego, utrudniając zabawę. Wyszliśmy po dwóch godzinach, właściwie z mieszanymi uczuciami. Podobno, żeby móc bawić się przy wszystkim, potrzeba przynajmniej 5 piw. Zaznaczam: podobno. Wczoraj przesiedziałem pół dnia u naszego realizatora, najpierw nagrywaliśmy, później wziął się za obróbkę kawałków, które powstały wcześniej. O ile zawsze narzekaliśmy, że się obija, tak teraz podziwiam, jaką ilość czasu poświęcił wczoraj muzyce, bo wychodzi na to, że spędził na stanowisku właściwie cały dzień, bez wychodzenia z domu i bez poważniejszego jedzenia. Chwilą wytchnienia był jedynie moment, kiedy puścił mnie przed monitor, bym zarejestrował popisy pozostałej części K.K.O. – bardzo fajna sprawa, daje pewne poczucie kontroli nad tym, co powstaje, mimo iż nie chodzi o moją zwrotkę. Myślałem, że to taka rutyna i nuda, która szybko denerwuje, kiedy raper myli się po raz n-ty. Okazuje się, że nie. A może chodzi tylko o to, że to moje kawałki i moja płyta? Dziś też wyruszamy w miasto. Wrócił nasz producent, zobaczymy, co tam u niego słychać i jak mu było na wakacjach, na polu namiotowym za 5 zł/dobę z wszystkim (w Międzyzdrojach). Myśmy płacili 13 w miejscowości o znacznie mniejszej renomie i popularności. Ciekawe to. Pora chyba częściej tu zaglądać. |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |
ManJak | 2004.08.30 17:57:27 najgorsze sa te z 2 kilo tapety na twarzy.. a na kraku juz mnie kilka razy jakies dziewczyny za dupe lapaly haha a tam jest jeszcze wieksza przestrzen, pozdro Kurillo | 2004.08.28 02:20:29 "Nie prosił ani o peta, ani o kasę na piwo" i tu się Kebie mylisz, w momencie gdy polazłeś oglądać mierne zmagania Wisły, koleś spytał się o peta widząc palącego Lecha, Lech mu odparł że to jedyny który miał, ale że może mu obstawić, a stary na to "po kimś nie pale" pewnie dlatego z nikt po nim nie chce... Co do gwarka, to wypad można uważać za udany, idzie jednak się bawić przy techno, aczkolwiek nie za długo. Tak były młode, piękne dziewczyny, a także stare i brzydkie próchna, które niewidomo jakim prawem śmiały dotknąć mój tyłek, wiem też że nie tylko mój... |