Wpis który komentujesz: | Dnia nastepnego piekne slonce i pogoda mniodzio. Dobilismy do Kirkwood okolo trzynastej, jak juz caly snieg z dnia poprzedniego byl rozjezdzony. No nic. Idziemy do wypozyczalni (I. nie ma swojej deski) i siurpryza - wszystkie deski wypozyczone. Mniahhh. I. zawiedziony stwierdzil, ze pojezdzi sobie po okolicy, porobi zdjecia a ja zebym poszla na deske i spotkamy sie za 2 godziny. Po dwoch godzinach I. znudzony czeka na mnie, ale dzielnie nie narzekal. Dupa w samochod i spowrotem do S. Lake Tahoe. Przy rogatkach - zajebisty korek. Chyba z pol Kalifornii zdecydowalo sie w sobote przybyc do tego miasta. Przejechanie dwoch mil zajelo nam 45 minut. Rewelka. W sobote rano budzimy sie niespiesznie, wygladamy na zewnatrz i... co widac? Nic nie widac. Sniezyca jak cholera, caly samochod przykryty czapa sniegu - na oko tak z 30 cm. napadalo w nocy. Piknie. Jedziemy na sniadanie a po sniadaniu na parkingu zakladamy lancuchy i z wielka determinacja wytaczamy sie na autostrade numer 50 zdecydowani dojechac dzis jeszcze do domu. Uaahhaa. Naiwne rosliny :) |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |