Wpis który komentujesz: | "Kamery, mikrofony, spięcia..." Ja i moja czerwona czapka Mikołaja (którą miałem naciągnętą na oczy) zwiedziliśmy nowe miejsca. A to wszysto dlatego, iż miałem zajęcia w studio telewizyjnym oddalonym od miejscowości mojego zamieszkania o wiele km... Na same dojazdy poświęciłem 2 godziny (po 1 h na każdą stronę). To była tragedia, w autobusie było mi zimno, nie wiedziałem gdzie jestem i momentami moja głowa opadała na klatkę piersiową (to chyba znaczy jedno; spałem). Na miejscu nie było lepiej, przy pierwszej lepszej okazji wpadłem na betonowy występ przy górnej części drzwi. Oprócz szoku i narastającego skutku uderzenia, głowa bolała mnie przez kolejne 10 minut (swoją drogą - jeszcze dziwnie się czuję)... Całe praktyczne zajęcia były bardzo interesujące. Udaliśmy się do pewnej galerii sztuki, aby nakręcić nasz materiał. Wszystko przebiegło nawet sprawnie (chociaż trochę za długo). Najbardziej podobała mi się rozmowa z właścicielem galerii - to ciekawy człowiek, ma dużą wiedzę na temat malarstwa, sztuki; przyjemnie było porozmawiać z kimś takim... Nawet udało mi się nakłonić gości galerii na parę słów od siebie - wyszło całkiem fajnie aczkolwiek za bardzo odjechałem od głownego tematu - a mianowicie wystawy prac Lecha Kołodziejczyka. Na sam koniec każdy musiał przygotować swoją wypowiedź przed kamerą odnośnie wystawy. Dopiero za czwartym podejściem nagrałem swój text, który powiedzmy jest dobry... Pierwszy raz od dłuższego czasu widziałem siebie na taśmie - zaskakujące... Nie było tak źle jak przypuszczałem z moją Mikołajową czapką. Tylko krótko po 7 rano (akurat przemieszczałem się w kierunku przystanku) parę dzieciaków krzyczało za mną: Mikołaj! W poprzednich latach było znacznie gorzej... Ubrałem taką a nie inną czapkę z prostej przyczyny; mieliśmy gonić z mikrofonem i kamerą (do niej gratis dorzucono operatora) po rynku i stresować biednych ludzi. Pomyślałem sobie, że jeżeli będę mieć czapkę Mikołaja będzie im łatwiej wydusić z tych ludzi parę słów, a przy okazji ja poczuję się luźniej. Na szczęście nie musieliśmy nikogo gonić z czego jestem zadowolony. Zamiast oczekiwanego efektu mijający mnie ludzie dziwnie patrzyli się na mnie [śmiech]. Po zajęciach chwila relaxu (hehe) i godzinny powrót do domu autobusem linii numer 5. Za każdym razem, gdy wieżdżam do mojego miasta po paru godzinach nie bycia w nim - czuję się fantastycznie. Znam większość ulic, wiem, że nie spotka mnie nic złego, mogę iść środkiem jezdni i nikt mnie nie przejedzie. Mimo, że w moim mieście mało się dzieje to lubię te dwa parki, które mam obok siebie, lubię spokój... A jeżeli chce pohulać to nie ma problemu wsiadam w autobus, bądź ulubiony tramwaj i jadę w prawo lub w lewo - w zależości gdzie moja potrzeba mnie poniesie... padam ze zmęczenia -efuoopiwfqn (to moja głowa uderza o klawiaturę) znikam... hoopla w sen! |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |