Wpis który komentujesz: | Mam bardzo wyrazne przeczucie... Skoro lekarz mowi "miedzy 9 grudnia a 2 stycznia" to jakos tak instynktownie przychodza na mysl dwie mozliwosci- wigilia, albo sylwester- to zgodne z prawami Murphy`ego, poza tym, jakby to powiedzial Reno "taka jest natura ludzka". Najwazniejsze, ze wszystko jest gotowe (poza porzadkiem w pokoju). Choinka sie wietrzy, mieso stygnie, ciasto cierpliwie czeka na zjedzenie, nawet ryba jest. A ja nie lubie ryb. Po pierwsze za to, ze w pewnym momencie moja podupadajaca na zdrowiu matka nie mogla stolerowac alergicznie w swoim otoczeniu zadnego zwierzecia ponad rybke, zabke, albo zolwika. Wiec plywalo takie male cholerstwo w akwaryjumie. Wpierdalalo pokarmik, produkowalo swoja rybia kupe i zdychalo. A czlowiek tylko patrzyl, karmil, natlenial, czyscil... Po drugie za ten smrod najgorszy na swiecie, bo kiedy zblizam sie do delikatesow rybnych przewod pokarmowy zaczyna pracowac w druga strone. Juz jako dwuletni szkrab zabrany w okolice stoiska rybnego krzyczalam ostentacyjnie "TU SMIERDZI. BEDE RZYGAC!". Po trzecie nie zniose widoku meczonej ryby. Mala, glupawa, przeokropnie smierdzaca ryba, ktora ledwo dycha w zbiorniku teoretycznie wypelnionym woda, praktycznie piana i pobratymcami. Wytrzeszczone oczka i tylko paniczne wdechy. A potem przychodzi pan z mlotkiem. Piekna tradycja narodowa masowej oraz publicznej eksterminacji ryb, ktore i tak nie sa za smaczne. Bo ja rozumiem sola, dorsz, albo inny halibut zamrozonyy w postaci filetow, ktorymi zadzgac by mozna niedzwiedzia polarnego, a nastenie usmazony przez kogos- w zadnym wypadku nie "swiezutenki" i "zaraz go pani zabije i wypatrosze". Piekna sprawa. Dzis domownikom zmiekla pytka i nie znosi sie juz do domu zywego karpika tak czesto. My, znaczy Luby z moim duchowym wsparciem zza dzialu nabialowego, kupilismy filety, i to glownie z racji na Front Tradycjonalistow ("no ja juz pamietam takie swieta, ze zapomnieli o karpiu..."- Babcia Lubego, "skoro mowiliscie, ze nie lubicie, to ja kupilam na zapas i przywioze karpia"- moja mama). Jednak mam w pamieci obraz domu dziadkow tacinych w GLiwicach i dwa karpie ostentacyjnie okupujace wanne przed wigilia. Plywaly sobie, my je karmilismy... spokojnie sobie smierdzialy lypiac rybimi oczyma na nieswiadomce, a potem nagle gdzies znikaly i za pare godzin na talerzu ladowal "PYYYYYSZNYYYYYY" kotlecik "WEZ SOBIE JESZCZE" (i pach dokladka na talerz). Teraz slow kilka o motywach etnicznych. Bardzo lubie slowo KACAP. Do niedawna slyszac je mialam przed oczami Babcie Lubego robiaca "koliberka". O co chodzi? Ponoc Babcia Lubego bardzo sie irytuje jak slyszy to slowo, a koliberek? Kto mial w reku 6 tom przygod Wilqa superbohatera ten wie conieco o kacapie latajacym nad glowa i zdjeciu z koliberkiem... Teraz mam jeszcze dodatkowy bodziec urozmaicajacy, ale niestety nie moge powiedziec wprost... W kazdym badz razie na imprezie charytatywnej Christmas Rappin` poznalam ukryta moc slowa kacap. I teraz podoba mi sie jeszcze bardziej, w calej swojej kacapskosci, kacapowatosci, przekacapowosci. *wreszcie lepszy humor |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |
Grabiszczy | 2004.12.23 20:57:29 Hej. Przekacapowatość faktycznie ujawniła się na owej imprezie. Jednym słowem można to podsumować - szkoda. Szkoda też, że jakoś w ogóle nie mieliśmy okazji porozmawiać (cóż, Marcin musiał zajmować się pewnym problemem na literę p). Pozdrawiam!!! |