maelen
komentarze
Wpis który komentujesz:

Right. Jutro wybieram się do Catty.
Robbie już tam jest i pewnie imprezują na całego.
Robbie jest Irlandczykiem, gdyby kto nie wiedział i jest bardzo zakochany. W Catty oczywiście. Ona wolałaby Profesora, ale Robbie ma swój urok a ona...potrzebuje urokliwych i ciepłych facetów, choć może wydaje jej się inaczej.
Tak, my wszystkie tutaj mamy jedną skłonność. Kręcą nas faceci, którzy nas nie szanują.
Znaczy, to nie dotyczy Profesora. Profesor jest ponad wszystko i wszystkich. Tyle, że Profesor jest...jak by to ująć...tworem wyobraźni i to bynajmniej nie naszej.

A ja? No cóż. Czuję się oszukana. Nie przez Catty ani Robbiego, ani przez żadne z moich przyjaciół. Oni są idealni. Wkurwiam ich czasem, ale to przyjaciele. Powkurwiają się i im przejdzie. Kocham ich i oni mnie chyba też...I hope :P
Czuję się oszukana przez kogoś, kogo kochałam. Ale nie był to przyjaciel. Nie mogłam bowiem otwarcie z nim rozmawiać na wszystkie tematy. Skoro to nie był przyjaciel, jaki sens w zamartwianiu się, że sobie poszedł? Ano żaden, ale człowiek czuje się podle i już.

Życzę mu jak najlepiej. A najbardziej ze wszystkiego, życzę mu żeby jak najszybciej wyrzucił mnie z pamięci.
Ja bym chciała to zrobić z nim.

Klina klinem? Perhaps tak właśnie zrobię. Już mi żal tego klina no ale co tam. Raz się żyje, potem się tylko straszy.

Głupoty gadam wiem.

Tak naprawdę to chce mi się żygać tym całym życiem. Święta, które właśnie mijają to jakaś cholerna pomyłka.
Znów nie chce mi się żyć. Tak poprostu. Mam ochotę zasnąć i mieć wszystko w dupie!

Nie wiem nawet dokąd zaniesie mnie los. Jak to się wszystko skończy...Tu przynajmniej już zaczynałam mieć jakieś "perspektywy".
Jedną i najbardziej realną była ta, że skończę jako dziwka na ulicy albo jako kloszard na dworcu pkp w Katowicach. Albo, że nie wytrzymam nerwowo i ...coś wymyślę bardziej drastycznego. Ale skuteczniejszego. Ostatecznie zagłodzę się na śmierć i znajdą mnie po tygodniu na wpół zjedzoną przez psa (kundla, nie owczarka alzackiego) i cztery koty.
Biorąc perspektywy znalezienia przezemnie pracy po tylu latach bezskutecznych poszukiwań, to bardzo wyraźnie zarysowana przyszłość była.
Zachciało mi się zmian. Mam więc bilet na samolot. Torbę podróżną mojego byłego. Powinnam chyba oddać ale do czego się spakuję? Oddam. Kiedyś. Może. Prawdę mówiąc oglądanie tego typu pamiątek też przyprawia mnie o mdłości....
Dlatego muszę się wyprowadzić. Łazienka jest jego tworem (choć nie dokończonym ale zawsze) półka nad telewizorem, ta sterta płyt tuż obok komputera...nie zabrał, ciekawe dlaczego...Szczoteczkę do zębów chyba mogę już wyrzucić. Nic się nie zmieni pod tym względem. I wodę kolońską...a jego rzeczy? Jeszcze jakaś koszulka...Pocztą wyślę. A z resztą pierdolę to. Niech sobie przyjedzie i pozabiera. Kiedy ja już będę na pokładzie samolotu. Ktoś mu otworzy. Dom pusty nie stoi.
Cholernie się boję. Ale zacznę się martwić kiedy już stanę tam na płycie lotniska w Dublinie.

Najbardziej boję się moich wewnętrznych zmagań. Nikt nie może mi pomóc choć widzę, że kilka osób bardzo by chciało. Próbują wyciągnąć ze mnie powód mojego zamyślenia na przykład. Ale ja nie chcę by mi pomagano. Muszę sama. Kocham ich i nie potrafię im powiedzieć 'dajcie mi spokój, ja muszę uporać się z tym sama'. Doceniam ich dobre rady ale w chwili obecnej bardziej mnie one irytują niż pomagają.

Kochani moi przyjaciele...Jeśli będę potrzebować rady, przyjdę właśnie do Was. Wybaczcie mi więc, że teraz nie będę z Wami rozmawiać. A jeśli zaczniecie naciskać...Nie, nie przestanę Was kochać. Poprostu zacznę udawać. Że wszystko jest ok choć w środku będę gniła z wściekłości i żalu do tego wszystkiego.

Jestem już taka popierdolona i nic na to nie poradzę.

Inni coś od siebie:


Nie można komentować
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem
oznaczeni są użytkownicy nlog.org)