cess
komentarze
Wpis który komentujesz:

Piatek, 14 stycznia
- woli Pani mniejsze, czy wieksze plasterki?- zapytala pani w supermarkecie, kiedy kupowalam wedline. Czy to wazne? Czy mniejszy plasterek stanowic będzie o nizszej cenie, lepszym smaku, albo o dodatkowych walorach estetycznych? Nie, choc podobno co do tego ostatniego nie ma pewnosci. W kazdym bądź razie chodzi o to, ze o nic nie znaczace dyrdymaly ciagle się pytaja, daja mozliwosc wyboru, a w kwestiach zyciowych swiat ma w dupie to, na co mam ochote.
Co prawda mialam to niejasne przeczucie, ze, chociaz jeden lekarz wyznaczyl termin na 2 stycznia, a drugi na 9 grudnia, to ja urodze w wigilie, ale pozostawal ten cien nadziei, ze może jednak natura wespol z moim synem nie będzie tak wredna.
Była.
A synalek nasz najukochanszy okazal się być wyjatkowo rozrywkowy już na wejsciu...
Czwartkowy wieczor spedzilam na napychaniu się sledziami w smietanie, albowiem moja intuicja pokarmowa sugerowala, ze niepredko będę mogla je znow zjesc bez bolesnych konsekwencji nieprzespanej nocy i tym podobnych. Potem dlugo lezelismy sobie z lubym i romawialismy o zyciu i calej reszcie, o polityce, o filmie i roznych pierdolkach- często tak mamy. To powinno być typowe dla ludzi zyjacych w zwiazkach, ale patrzac po znajomych- nie jest. Udalo mi się zasnac około 2:00, a już o 3:00 obudzily mnie skurcze. Do 5:00 poczekalam z budzeniem Lubego, do 8:00 wytrzymalismy nie budzac reszty domownikow, a w wigilie było ich troche. Bez zbednej paniki, cos przekasilam, zabralismy torbe i pojechalismy do szpitala. Jak się niestety okazalo- z porodu rodzinnego nici. 5 szpitali w stolicy nieczynnych, izbe przyjec szturmuja same przedterminowe rodzace a pokoj do porodow rodzinnych jest jeden. No nic, pozostalo rodzenie synchroniczne. Bardzo deprawujace... Zwlaszcza, ze przyszlo mi spedzic na sali porodowej ponad 12 godzin... Bez jedzenia, bez picia, a zza zaslonki slychac było tylko kolejne kobiety. Jedne niezdazyly się nawet wygodnie polozyc i już, drugie nawet nie zaczely rodzic a już jeczaly, ze nie dadza rady, a ja lezalam. Przez caly czas mialam prawa dlon wyprostowana, z racji na kroplowke. Powiedzieli, ze nic się nie stanie jak zegne, ja wiem swoje, ze stoickim spokojem zniose nakluwanie, ale rurka w zyle to za duzo, czulam ja mentalnie, plastikowa dziwke. Wlozyli mi tez do kregoslupa taka smieszna rurke. Prawde mowiac była zbawieniem, co 3 godziny dostawalam znieczulenie, po którym było mi na prawde dobrze. Chwala naukowcom za cos takiego. Tak czy siak kolo 22:00 wyraznie zaczelo mnie wkurzac to, ze wokół urodzilo się już tyle dzieci a ja ciagle leze, leze i nic. Jak na zlosc, kiedy tylko mogla wejsc do mnie osoba towarzyszaca, była to moja matka- ostatnia osoba na swiecie, która chcialam ogladac podczas porodu. Wkurzalo mnie to dodatkowo, ale co zrobic. Ona wiedziala co dla mnie lepsze a Luby dostal za to w skore od poloznej... Wszystkie kobiety zdazyly już urodzic, zostalam sama na sali, z widokiem na pokoj poloznych, które sobie konsumowaly wigilie. Szczerze, to jedzenie mnie tak srednio obchodzilo, bardziej picie- to była ostateczna motywacja , jaka moglam przekazac podswiadomie dziecku.
W koncu o 23:00 Emil laskawie zdecydowal się w koncu opuscic swój maly swiat w moim bardzo rozepchanym brzuchu. I tak o 23:30 (jakos 15 minut z tego calego zamieszania kompletnie umknelo mojej siwadomosci) stado poloznych wyciagnelo go na mój brzuch. Potem zostal zwazony, zmierzony, wytarty i przyniesiony znow do mnie.
Bylam kompletnie skolowana, od bolu, z niewyspania, z tej wielkiej przemiany, a on patrzyl przez ledwo otwarte oczka i tez za bardzo jeszcze nie wiedzial co się dzieje. Wreszcie moglam zobaczyc mojego Lubego, wreszcie tez on mogl przytulic mnie i ucalowac, a nie tylko ta moja matka. Brrr...
Na komniec dziecko zabrali, rodzine wyrzucili, a mnie wypchneli do pokoju i powiedzili „pani odpocznie chwile a potem pojdzie pod prysznic”. No to odpoczelam chwile i poszlam pod prysznic. Po 3 godzinach przywiezli mi Emilka, ubranego i gotowego na podboj swiata.
Nie mialam odruchow wzruszenia na widok cudzych noworodkow na zdjeciach, takie male, pyzate, stozkoglowe i zacietrzewione. Ale co wlasne dziecko, to wlasne. Wiadomo, ze jest naladniejsze subiektywnie, ale tez obiektywnie wygladal calkiem, calkiem. Strasznie wlochaty, z gesta czupryna na glowie. Calkiem duzy i calkiem ciezki ponad 4 kilo zywej wagi, było za co zlapac, wiec oczywiście nie mialam stresu przy pierwszym przewijaniu, ze mu nie daj boze raczke albo nozke urwe. Nie plakal, jadl, spal, obserwowal, sluchal jak mu mama o swiecie opowiada.
Na sali lezalysmy we trzy. Trzy swiezo upieczone matki, którym nikt nie powiedzial jak karmic, jak kapac, jak trzymac dziecko, jak je przewijac. Po prostu zostawili nam pociechy w takich przezroczystych korytko-wozkach i sobie poszli.
A my skolowane, obolale , wykonczone, niewyspane i smutne z racji na swiateczna pore jakos sobie poradzilysmy.
Prawdziwym ewenementem okazala się Wietnamka, która przyszla (!) w pierwszy dzien swiat. Skad zdziwienie, ze przyszla? Otoz kazda z nas po porodzie przywieziono na wozku. A ta malutka, drobniutka kobietka przyszla sama, w geterkach, koszulce, usiadla po turecku na lozku i wtedy nam definitywnie szczeki opadly. Nie jadla szpitalnego jedzenia- swoja droga, bardzo dobrego- rodzina przynosila jej w termosach rozne wietnamskie specjaly. Dziecka piersia nie kramila, miala dla niego wietnamskie wywary. A jej maz biegal tylko wniebowziety i donosil kolejne torby z ubraniami.
No nic, tak czy siak noc z 22 na 23 grudnia była ostatnia przespana w pelni noca.
Synek konczy dzisiaj trzy tygodnie. Mamy strasznie duzo pociechy z niego, ale i zmartwien, glownie ja. Każdy inny może sobie po prostu gdzies pojsc, do pracy, do drugiego pokoju, mnie nawet nie wypada. Pierwsze 1,5 tygodnia było najgorsze na swiecie. Bol, pustka, samotnosc, izolacja w domu, niewyspanie, brak apetytu, zdenerwowanie. Teraz jest już lepiej. W nocy mlody zaczal sypiac, oczywiście z przerwami na jedzenie, ale przykladowo dzisiaj przespal cale 5 godzin od 24:00 do 5:00. Oczywiście obudzil się wsciekle glodny, a to najczesciej konczy się zwracaniem rownie szybkim co pochlanianie.
Ladnieje nam jednak z dnia na dzien, robi się tez coraz mniej chaotyczny. Oczy mu nie lataja we wszystkie strony..,. Przestalam tez tak nerwow sypiac reagujac na kazde jego westchnienie, kwik czy jek. Inaczej już 5 dni temu podcielabym sobie zyly albo wyjechala do ameryki poludniowej.
To kolejny aspekt trudnej milosci, bo, nie oszukujmy się jak pieknym i madrym synkiem by nie był nasz Emilek, poki co zachowuje się jak male zwierzatko... Oczywiście pol nocy spi z nami w lozku., a pol dnia spedza u mamy na kolanach, albo bardzo blisko, tak żeby slyszec glos, zlapac w kazdej chwili reke,, albo wrzasnac do ucha. Jest bardzo wdziecznym sluchaczem, a także modelem do fotografowania. Lubie lezec i czytac ksiazke przytulajac go do siebie. Czasem domaga się mowienia, jak nie mam inwencji czytam mu na glos swoje lektury, to jednak niekoniecznie musi się pozytywnie odbic na jego psychice- doczytuje wlasnie „Hollywood” Bukowskiego (kolejny trendy autor, jeśli nie był, lub nie jest, to zaraz będzie... powaznie, możecie już sobie zamawiac w internecie, albo lepiej kupic na miescie i przejsc się z ksiazka po glownym deptaku, absolutnie nie chowajac jej do reklamowki, chyba, ze przezroczystej- niech chamy wiedza, ze jestescie swiatowi) , bo w odroznieniu od wierszy tegoz autora, które zawsze mnie urzekaly i smieszyly( tak jak zawsze bawily mnie teksty CKOD, glownie te o zgnilym miesie, podcinanych zylach , i innych takich, bardzo satyryczne), zwlaszcza te z pozniejszego okresu zycia, to proza była mi obca.., kupilam tez sobie na przecenie ksiazke o rewolucjach i zamachach stanu, swietny usypiacz dla skolatanych nerwow, a zarazem rzecz ciekawa (a mysleliscie, ze te dwie rzeczy się wykluczaja?). No ale coz. W dzien sluchamy sobie najnowszego Sage`a Francisa, bo po skonczeniu artykulu o Krushu do nowego Slizgu mam chwilowo dosyc jego muzyki. Dzieki takim stymulatorom literacko-muzycznym nasz potomek zostanie albo nieszczesliwym intelektualista romantykiem, co w swoim zyciu spotyka tylko kurwy i zlosliwych barmanow lejacych ciepla wodke, albo pilkarzem w ortalionowym dresiku (prabacia kupila mu już jeden, gdyby chcial troche porozrabiac w domu, a zapewne niebawem przyniesie nam do domu uroczy kijek bejzbolowy, który, po nacisnieciu guziczka gra piosenke o Legiuni i mruga bialo-czerwono-zielonymi lampeczkami, z gory przepraszam wiekszosc kibicow w/w klubu, bo wiem, ze nie odpowiadajatemu stereotypowi, na przykład moja kolezanka, wysoka blondynka o rozbudowanych barach, co ma sliczna kominiarke, albo nasz redaktor naczelny [trzy kropki] ).
A w ogole to z kazdym dniem moja swiadomosc bycia matka rosnie, jednak wciąż czuje, ze nie osiagnela 100%...

*powrot potwor

Inni coś od siebie:


Nie można komentować
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem
oznaczeni są użytkownicy nlog.org)