Wpis który komentujesz: | Czesciowe wyjasnienie Dobra, przyznaje - to nie rzecz meska varsus kobieca a po prostu mentalnosc Amerykanow. Oto wrazenia Tatiany Tolstoj, ktora wykladala pod koniec lat osiemdziesiatych literature w Princeton (bardzo slawna i powazana uczelnia): "Amerykański system oświatowy zakłada, że student może przeczytać 25 stron tygodniowo i ani akapitu więcej. Że nie musi umieć na pamięć tabliczki mnożenia, znajomość zasad gramatyki uchodzi za dziwactwo i w ogóle nie powinien przemęczać mózgownicy. Z żalem patrzyłam na różowe buzie odkarmionych amerykańskich dzieci, kompletnych głąbów. Chodziłam w gości do wykształconych ludzi, którzy w domach nie mieli książek. Tylko u dwóch profesorów zobaczyłam przyzwoite biblioteki. Reszta w razie potrzeby wypożyczała książki z uczelni i zostawiała je w pracy. Książki były częścią profesji, nie ich życia. No i nie wytrzymałam..." Jako zywo.. jako zywo.... |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |
sarah | 2005.04.29 20:35:07 Dorota: mam nieco inne doswiadczenia. Tutaj ludzie nie maja nawyku czytania ksiazek poza wlasnie czysto zawodowymi ktore musza. Raczej nie czytaja dla przyjemnosci a jak juz to sa to nieliczne bardzo wyjatki. Nie widza po prostu takiej potrzeby. dorota | 2005.04.29 16:45:49 Eh, ona przesadza... sama jestem zona amerykanskiego profesora. Wszyscy nasi znajomi -- i ci w academics i ci 'normalni' -- maja dobre biblioteki, podrozuja, znaja jezyki itp. Fakt jest, elita intelektualna amerykanska nie rozni sie wiele od tej europejskiej. |