Wpis który komentujesz: | Rozdział XI Wigilia Nasz powrót z Mazur można by porównać do skoku przez wrota czasu z tą nieznaczną różnicą, że zamiast przenieść nas do przyszłości skok ten przeniósł nas do przeszłości. Znów trzeba było wrócić do szarej rzeczywistości . Nie zdradzę wielkiej tajemnicy jeśli powiem, iż najtrudniej było mi ponownie stawić czoła wiecznemu oczekiwaniu. Niejako podsumowaniem mojego nastroju stały się słowa piosenki Anny Jantar, które brzmiały tak: “Nic nie może przecież wiecznie trwać, co zesłał los, trzeba będzie stracić. Nic nie może przecież wiecznie trwać, za miłość, też przyjdzie nam zapłacić .” Widocznie oczekiwanie, czy też pewnego rodzaju samotność była ceną za szczęśliwe mazurskie chwile. Nie miałem jednak prawa narzekać, gdyż nasz wyjazd przebiegł bez zbytniego echa. Tak oto mijał czas i atmosfera Świąt Bożego Narodzenia wkradała się niepostrzeżenie do serc, umysłów i portfeli wszystkich ludzi. Nie zauważyłem kiedy i w jaki sposób zostałem wciągnięty w tą maszynę. Co więcej stałem się częścią tejże maszynerii. Latając po księgarniach szukałem czegoś specjalnego dla mego kochanego, osobistego poety, aż znalazłem książkę anglojęzyczną “Love in Verse”. Byłem bardzo ciekawy co w tym momencie robi Konrad, a On w tym samym czasie na drugim końcu miasta kupował złoty medalionik. Taki jak mają Faustyni, tylko że bez napisu i ze swoim zdjęciem w środku. W młynie świątecznych przygotowań sposobem, który graniczył z cudem mama dopadła mnie w domu przez telefon: - Halo, słucham - Cześć Synku, mama mówi. - Mama?!- zdziwiłem się - No, co? Mieszka się osobno i już się zapomina, że ma się matkę? - Oj, mamo przecież wiesz, że to nie prawda. - Dobrze, dobrze. Nie tłumacz się, ja już swoje wiem.. - Czemu zawdzięczam ten telefon? –zapytałem czując, że coś się święci. - A tak sobie zadzwoniłam, dowiedzieć się jak sobie radzi mój syn. - Dziękuję, nie narzekam. Otrzymałem propozycję tematu pracy magisterskiej. - Tak? A jaki? - “Istota Boga w myśli filozoficznej romantyzmu” – odparłem dumnie - A co poza tym? – wyczułem lekki niesmak w głosie mamy. - Odwiedziłem Jacka Michalaka - Tę “wronę”? A po co? - Mamo, proszę nie zaczynaj. Zamiast obrażać moich przyjaciół, lepiej wyjaw prawdziwy powód tego telefonu. - Przecież już mówiłam. - Tak. Tylko, że ja w to nie wierze - A czemu to? - Bo, Ty nigdy nie dzwonisz bez powodu. - Masz rację, dzwonię aby się zapytać ..... –urwała. - Tak? - Co się wydarzyło między Tobą i Anią? - O czym Ty mówisz? - Słyszałam, o jakimś waszym kryzysie. - A skąd? – zapytałem zaciekawiony - Od Emilii, mamy Ani. - A co Ci powiedziała dokładnie? - Że się rozstaliście, ale bez szczegółów. – Nie wiem co mnie tchnęło, aby powiedzieć mamie całą prawdę o rozstaniu. Jeszcze nie skończyłem mojej opowieści, a już zdążyłem pożałować, że ją zacząłem opowiadać. Mama od razu zaczęła rzucać piorunami. Musiałem wysłuchać jaka to ze mnie oferma życiowa skoro nie mogłem utrzymać przy sobie takiej kobiety jak Ania. Największy żal w ogóle dotyczył faktu, że szukałem pomocy u jakiegoś nieroba księdza, a nie u niej. Brnęliśmy tak w tej polemice aż nie mogłem już tego znieść i wykrzyczałem jej, że jest apodyktyczna i że nigdy nie jest w stanie zaakceptować mojej samodzielnej decyzji. Koniec końców powiedzieliśmy sobie, iż jedno o drugim może zapomnieć podczas tegorocznej wigilii. Na tym skończyła się nasza rozmowa, gdyż odłożyliśmy jednocześnie słuchawki. No ładnie, pomyślałem. Tegoroczną wigilię przyjdzie mi spędzać samotnie o ile nie wydarzy się jakiś niewielki cud. * Piątek nie zaczął się niczym szczególnym, wstałem rano, zjadłem śniadanie i pojechałem na uczelnię. Dzień dłużył mi się niemiłosiernie. Był to ostatni dzień przed przerwą świąteczną i wszyscy wykładowcy pozostawili najważniejsze rzeczy na piątek i to tuż przed końcem dnia. Co też wydłużyło mi dzień do 18:00. Właściwie już miałem wychodzić, kiedy zadzwoniła komórka. Dość mocno podirytowany rzuciłem do słuchawki oschle 'słucham'. Jednak na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech, gdyż po drugiej stronie usłyszałem ukochany glos Konrada. Poprosił mnie abym podjechał na drugi koniec miasta i odebrał dla niego jakieś materiały, potrzebne mu na uczelni. Nie było mi to specjalnie po drodze, jak i moje ciało zaczęło się domagać już dość intensywnie chwili odpoczynku, ale przecież robiłem to dla mojego miśka. Wpakowałem się oczywiście w największy z możliwych korków, potem nie mogłem znaleźć właściwego adresu także do domu dotarłem dwie godziny później niż zwykle. Kiedy wchodziłem po sc-hodach na 4 piętro, szukając kluczy spojrzałem na telefon. Miałem 6 nieodebranych połączeń i 2 smsy. Jak zwykle poruszałem się ze słuchawkami na uszach, więc nie usłyszałem dzwonka a przez grubą zimową kurtkę nie poczułem wibracji. Przejrzałem spis połączeń i trochę mnie zdziwiło, że wszystkie były od misiaka. Smsy też od niego. Jako że byłem już prawie pod drzwiami wsunąłem telefon do kieszeni nie czytając wiadomości. Otworzyłem drzwi i wszedłem do mieszkania. Rozebrałem się i zauważyłem list, który leżał pod drzwiami. Poniosłem go i poszedłem do pokoju. To był list od niego . Kiedy czytałem kolejne słowa zrozumiałem, jak bardzo Go kocham. Napisał, że pierwszym testem naszego związku miała być właśnie Wigilia i zaprasza mnie do siebie na ten wieczór. Czerwonym długopisem podkreślając słowa: “BEZ CIEBIE NIE WYOBRAŻAM SOBIE TEJ WIECZERZY”. Bardzo długo czekałem na ten moment . Dziś jednak zostałem postawiony w sytuacji podbramkowej. Wiedziałem, że nie mogę jak to się mówi potocznie dać plamy. Kolejne dni mijały jak gdyby nigdy nic. W końcu nadszedł wtorek, przebrałem się w przygotowane wcześniej rzeczy, po chwili zszedłem na dół i wsiadłem do samochodu. Spojrzałem na zegarek było dwadzieścia po piątej, a zaproszony byłem na osiemnastą. Zdecydowałem więc po drodze wstąpić do kwiaciarni i kupić kwiaty mamie Konrada. Co też uczyniłem, udało mi się nabyć piękny bukiet róż. Przez cala drogę słuchałem tylko kolęd sączących się z głośnika. Po 20 minutach byłem pod rodzinnym domem Konrada. Nie wiedziałem co mam z sobą zrobić, aż w końcu zadzwoniłem do drzwi. Te na szczęście otworzył mi Konrad i wprowadził mnie do przedpokoju. Rozebrałem się, a po chwili usłyszałem: - Mamo, mamy gościa.- z kuchni wyszła wysoka dostojna szatynka ubrana w kremowy kostium składający się z żakietu i spodni - Mamo, to jest Piotr Makowski, o którym tyle Ci mówiłem. Piotrze, to jest moja mama. - Skorpiońska, miło mi.- podała mi rękę. - Cała przyjemność po mojej stronie – powiedziałem, złożyłem na jej dłoni delikatny pocałunek i wręczyłem kwiaty. - Och, dziękuję. Przepiękne róże, zapraszam do stołu. – Weszliśmy do salonu. Stół wyglądał imponująco. Na białym obrusie zgodnie ze staropolską tradycją znajdowało się 12 bezmięsnych potraw, z których warto wymienić ryby (głównie karpia) przyrządzonego na wiele różnych sposobów (m.in. smażony, w galarecie, po grecku i po żydowsku) . Obok ryby, na szczególną uwagę zasługiwały kotlety z grzybów i kompot z suszonych owoców, popularnie zwanego “Suszu”, którego podstawowymi składnikami są jabłka, gruszki, śliwki, woda, cukier, cynamon i goździki. Nie należy także zapomnieć o takich tradycyjnych daniach jak zupa grzybowa czy kutia no i o rzeczy najważniejszej na wigilijnym stole czyli opłatku. Wieczerza jeszcze się tak naprawdę nie rozpoczęła, a Konrad już zachęcał mnie do jedzenia mówiąc: - Koniecznie musisz spróbować karpia po żydowsku, którego przygotowaliśmy. - Mój drogi na pewno spróbuje wszystkiego, ale musimy zaczekać na twoją mamę by móc podzielić się opłatkiem. Po chwili zjawiła się trzymająca w ręku Pismo Święte i zapaliła święcę stojącą na stole mówiąc przy tym śpiewnym tonem: - Światło Chrystusa. - Bogu niech będą dzięki – odpowiedzieliśmy w tej samej tonacji. Po czym zwróciła się z prośbą do Konrada, aby przeczył fragment Ewangelii przeznaczony na dzisiejszy wieczór. Jak się później zorientowałem była to Ewangelia wg św. Łukasza, rozdział drugi, wersety 1-7. Gdy skończył czytać wszyscy podzieliliśmy się opłatkiem. Po dochowaniu tradycji i złożeniu wzajemnych życzeń wreszcie przyszła pora na rozkoszowanie się wspaniałymi potrawami. Zgodnie z odwiecznym zwyczajem wigilijnym skosztowałem wszystkich dań. Kiedy już nasyciliśmy się nie tylko aromatem, ale także smakiem tych wszelkich wspaniałości, nadszedł czas na wspólne śpiewanie kolęd i rozmowę. W takim oto miłym nastroju spędziliśmy cały wieczór. O 23:00 podziękowałem za gościnę. Żegnając się z mamą Konrada powiedziałem, że to była pierwsza wigilia w moim życiu, która wzbogaciła mnie duchowo. Poprosiłem również o pozwolenie, aby Konrad... oczywiście jeśli może i ma chęć. – dodałem pospiesznie – mógł pójść ze mną na Pasterkę. - Z przyjemnością. – Powiedział Konrad. Otrzymaliśmy zgodę i wyszliśmy z domu. _____________________________________________________________________________ |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |