Wpis który komentujesz: | Cichy szelest piasku wyrwał mnie ze snu. Jeszcze było ciemno, ale już nie na tyle by nie widzieć postaci oddalających się ku wąwozowi. Przeciągnąłem się powoli. Sharon kręciła się już koło kuchenki przygotowując poranna kawę. Gdzie oni idą? spytał Jarek również budząc się w tej chwili. Aaa – zaraz wrócą, poszli sprawdzić jak wygląda zejście, mruknęła. Spojrzałem na Jarka, mrugnął do mnie okiem nie przerywając wiązania butów. Wytrzepałeś spytałem mając na uwadze skorpiony chowające się przed skwarem dnia. Jasne jeszcze lubię swoje nogi odparł. Przypomniało mu się pewnie jak kiedyś w Somalii skorpion ukąsił jego przewodnika i biedak stracił nogę, ale ocalił życie. Tu nie było takich groźnych gatunków, jednak można się było poważnie pochorować od ukąszenia. Ok. zjedzmy jakieś śniadanko, bo już świta i zaraz będzie żar. To my idziemy na chwileczkę za skałki i zaraz dołączymy do was. Musieliśmy urwać się na chwilę od opieki, a to była niezła okazja. I tak widziałem, że Doron długo patrzył za nami, w którym kierunku idziemy. No i jak spytałem namierzyłeś wszystko? Tak według naszych danych to powinno być gdzieś tutaj. Problem w tym, że jesteśmy cały czas na widelcu, a nie przypuszczam też, aby to zaproszenie nas tutaj było takie z czystej sympatii. Coś mi nie pasuje w tym wszystkim. Na razie udajemy głupków zachwyconych pustynią i zobaczymy, co będzie dalej. Wracajmy zanim zaczną nas szukać. Sharon powitała nas dwoma talerzami pachnącej przyprawami havita, czyli pospolitej jajecznicy i dwoma kubkami gorącej kawy z mleczkiem. Jedliśmy w milczeniu spoglądając na zmieniającą się kolorystykę skał. Świt na pustyni zawsze budził we mnie wiele emocji, gdziekolwiek by to było zawsze robił wrażenie. Najpierw fiolety i czerwienie, które ustępowały później pomarańczowemu zabarwieniu przechodzącemu w jasną żółć i oślepiające złoto. Nic dziwnego, że nomadowie czcili słońce zanim nastał Islam. Bou, zman lalechet – Doron podniósł się pierwszy, potem będzie za gorąco na spacery. A Meraw i Daniel spytałem. Dołączą do nas po drodze odparła Sharon. Zarzuciliśmy więc plecaki zapakowane prowiantem i butlami z wodą, oraz zwoje lin i podążyliśmy wyschniętym wadi za Doronem. Pod butami chrzęścił żwir naniesiony przez ostatnią wodę, a na lekko wzniesionym brzegu kwitły na żółto parasolowate kolczaste akacje wypijając resztki wody z pomiędzy skał. Ściany kanionu powoli zbliżały się do siebie i wreszcie szliśmy opadającą lekko wąską ścieżką. Czasami skały zamykały się nad nami tworząc sklepienie. Schodziliśmy coraz niżej, aż dotarliśmy nad strome urwisko. Tu zrobimy chwilkę postoju stwierdził Doron. Musimy rozpiąć liny, bo zejścia nie ma. Zapniemy dwie zjazdówki i wystarczy. Będziemy wracać to się przydadzą. Zjeżdżając zastanawiałem się jak długo musieli penetrować ten teren, aby trafić na ślad zabłąkanego Scuda. W tej plątaninie jarów i wąwozów poza wznoszącymi się szczytami ciężko było za pomocą radaru namierzyć dokładnie tor lotu pocisku w jego ostatniej fazie. A przecież musieli go znaleźć. Zwłaszcza zawartość jego wnętrza. Ta zawartość mogła, bowiem zagrozić nie tylko ich istnieniu.Cdn... |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |
colomar | 2005.06.13 02:19:51 ... pisz szaraw ... pisz ... dotrzymaj słowa i pisz ... nie znikaj ... . |