Wpis który komentujesz: | Dzisiaj- Nasi wygrali z Serbiaw siatkówke.* Tyson przegrał z jakimś Irlandczykiem i dostał 5 mln $- też mógłbym się dać zlać za tyle hajsu.to już koniec kariery panie Tyson+ Federer wygrał w Halle a Roddick w Queens. Obydwaj po raz trzeci i są oczywiście faworytami turnieju Wimbledonskiego. Wydaje mi się,że wygra Federer po raz trzeci na angielskiej trawie, ale szczerze to chciałbym aby wygrał tam Roddick. + poza tym ziomy mówiły, że wyjazd do Wiednia i koncert Looptroopa to był koncert ich życia+ Byłem w kinie na hiszpańsko - francuskim filmie "W strone morza", Mar adentro(Hiszpania,Francja,Włochy, 2004)Dramat-czas 125 min.Reżyseria: Alejandro Amenábar Scenariusz: Alejandro Amenábar,Mateo Gil, który dostał Oskara, za najlepszy film obcojęzyczny. Film mówi o człowieku, który będąc sparalizowanym przez 28 lat, po tym jak skoczył do odpływajacej wody, postanawia umrzeć godnie domagając się prawa do eutanazji, której i tak mu odmowiono. Problem eutanazji jest tutaj przedstawiony w stonowany sposób i nie ma tam ukazanego jakiegoS strasznego cierpiena a nawet sa tam śmieszne momenty np. jak ów sparalizowany facet tłumacząc bratankowi jak ma zrobić wózek inwalidzki dla niego, mówi mu żeby zrobił to tak aby nie skręcił sobie karku.Polecam. Fajnie przekazany motyw eutanazji- w taki spokojny, wyważony sposób.- "Kochał życie. Wybrał śmierć"------- ---Ramón 26 lat temu został przykuty do łóżka. Jego ciało jest bezwładne, odarte z intymności, zdane na pomoc innych. Jego umysł pozostał jednak porażająco świadomy, a język - bezlitośnie cięty. Ramón nie ma złudzeń. Jego życie skończyło się w dniu, w którym jako młody chłopak skoczył do oceanu. Obraz rajskiej plaży i feralnego skoku w głębiny wciąż go prześladuje. Nie ma już sił, aby żyć. Nie ma też sił, aby spokojnie czekać na śmierć. Dawno skończyłby z sobą, ale nawet tego nie jest w stanie wykonać samodzielnie. Ktoś musi mu dopomóc. Eutanazja, w przeciwieństwie do samobójstwa, jest jednak karalna. Alejandro Amenábar opowiada autentyczną historię Ramóna Sampedro z wioski w hiszpańskiej Galicji, który w latach 90. walczył o “godną śmierć”. Choć wspomagany przez organizację domagającą się prawa do eutanazji i rozsławiony przez media, przegrał batalię. Decyzja o jego być albo nie być stała się wyłącznie moralnym dylematem jego najbliższych. W sprawę Ramóna zaangażowało się spore grono osób: rodzina, przyjaciele, prawnicy, księża. Jego decyzja była aktem przemyślanym. Nie stało za nią fizyczne cierpienie, ale niezgoda na uwięzienie w martwym ciele. Chciał je porzucić w majestacie prawa, w otoczeniu drogich sercu ludzi. Ich stanowiska, niezależnie od przyszłego wyroku sądowego, były rozbieżne. José, starszy brat bohatera, prosty farmer wyznający tradycyjny kodeks wartości, nie może sobie wyobrazić zabójstwa pod swoim dachem. Zacna bratowa, która przez te wszystkie lata troskliwie pielęgnowała szwagra, nie jest w stanie przyłożyć ręki do jego unicestwienia. Sędziwy ojciec nie może pojąć, że przyjdzie mu “przeżyć” własnego syna, w dodatku na jego własne życzenie... Ale są jeszcze młodzi działacze na rzecz prawa do eutanazji, którzy choć nie wspierają Ramóna w jego dramatycznej decyzji, to jednak przyznają mu prawo do swobodnego wyboru. Jak również do egzekucji tego prawa z pomocą innych. Rzeczniczką Ramóna staje się też Julia, nieuleczalnie chora prawniczka z Barcelony, która rozumie jak nikt jego położenie, albowiem rozpoznaje w bohaterze swoje przyszłe wcielenie. I jest jeszcze Rosa, młoda robotnica z pobliskiej fabryki, samotna matka, która pod wpływem telewizyjnej audycji z udziałem Ramóna próbuje za wszelką cenę przeciągnąć go na stronę życia. Pomiędzy nią a Julią toczy się niepokojąca gra. Z jednej strony absurdalna walka o mężczyznę, z drugiej - ostre stracie dwóch racji. Pojawia się w nim pytanie o miłość. Czym ona jest w sytuacji Ramóna? Czy uosobieniem miłości jest Rosa, za wszelką cenę walcząca o jego życie, czy może Julia, obiecująca spełnić życzenie bohatera i przerwać jego udrękę? Ktoś, kto myśli, że “W stronę morza” jest rozpisaną na role debatą o eutanazji, srodze się jednak zawiedzie. Żadna bowiem z tych racji nie została przypisana bohaterom raz na zawsze. Ze ściśniętym gardłem obserwujemy, jak w filmie ewoluują i opalizują poszczególne postawy. Jak trudno pryncypialnie i bezdyskusyjnie rozstrzygnąć tutaj, kto ma rację. Wielka w tym zasługa aktorów, budujących swoje role wbrew stereotypom. Najbardziej jednak poraża kreacja Javiera Bardema grającego Ramóna (pamiętamy go jako sparaliżowanego policjanta w “Drżącym ciele” Almodóvara; tu zmieniony jest nie do poznania). Gra Bardema ogranicza się siłą rzeczy do mimiki i słowa. Zdumiewa oszczędnością, a jednocześnie odsyła gdzieś głębiej. Bardem gra bez histerii, z nieodłącznym autoironicznym uśmiechem. W jego smutnych oczach kryje się paradoksalny dramat determinacji i niemocy. Film 32-letniego hiszpańskiego reżysera, choć niosący wyraźne przesłanie, czerpie swoją moc z pokazywania całej złożoności sytuacji. Amenábar, choć oddany “swojej” sprawie, mnoży pytania, dopuszcza do głosu różne opcje. Czy życie jest naszym prawem, czy też obowiązkiem? Czy musimy dźwigać ten krzyż, nawet jeśli obca nam jest teologia krzyża? Czy zdrowy ma obowiązek podtrzymywania życia chorego nawet wbrew jego woli? I co się za tym gestem tak naprawdę kryje? Dla bliskich Ramón w swoim kalectwie i bezradności stał się sensem życia. Wypełnił je treścią, którą sam teraz próbuje im odebrać. Dlatego nie zgadzają się na jego śmierć. I tym bardziej nie przyłożą do niej ręki. Lecz w tym wszystkim pojawia się kolejne pytanie. Czy nie kryje się za tą odmową jakiś rodzaj egoizmu? Podobne pytania nasuwają się w związku z Rosą. Początkowo zobaczyła w Ramónie projekcję mężczyzny idealnego. Poniewierana przez kolejnych narzeczonych, spotyka nagle całkowite ich zaprzeczenie: wrażliwą, egzotyczną roślinę, której będzie mogła całkowicie się poświęcić. Bardzo łatwo wejść nieświadomie w rolę Rosy: ulec urokowi i błyskotliwości Ramóna, zapominając, że pomimo ułomności jest on ciągle suwerenną istotą. Film nie kwestionuje czystości intencji bohaterów, a tym bardziej postawy widzów, zmusza jednak do szerszej perspektywy patrzenia. W filmie pada również pytanie o definicję wolności. Stanowisko Kościoła jest jasne. Sparaliżowany ksiądz jezuita, który przybywa do domu Ramóna, by “nawrócić go na życie”, odbiera człowiekowi prawo do decydowania o życiu swoim, a tym bardziej cudzym. “Wolność za cenę życia nie jest wolnością” - słyszymy z ust księdza. “Ale życie za cenę wolności nie jest życiem” - brzmi riposta chorego. Scena z księdzem to bodaj jedyny moment, kiedy adwersarz Ramóna przedstawiony zostaje w sposób bez mała karykaturalny. Twórcy filmu wyraźnie kibicują Ramónowi w jego walce o prawo do śmierci, a “wyzwalające” zakończenie nie pozostawia co tego żadnych wątpliwości. Dlaczego jednak stanowisko Kościoła uosabia w filmie figura aż tak drętwa i nieciekawa? “W stronę morza”, odważny film o oswajaniu śmierci, utytułowany wieloma znaczącymi nagrodami, w tym Nagrodą Specjalną Jury w Wenecji, budzi jeszcze jedną wątpliwość. Pokazuje człowieka, który w swoim nieszczęściu miał niewątpliwe szczęście przebywać w gronie życzliwych i kochających ludzi. Do samego końca. I mowa tu nie tylko o krewnych, ale także o kobietach, które potrafiły go pokochać, a nawet rywalizować o jego względy. Mowa też o dziennikarzach i prawnikach, którym jego przypadek nie był obojętny. O przyjaciołach sprzed wypadku, którzy przez te wszystkie lata o nim nie zapomnieli. Film opowiada o postaci barwnej, intelektualnie prowokującej i jakkolwiek niestosownie to brzmi - niezłomnej. Do tego wszystkiego Ramón jest koneserem muzyki, poetą i autorem autobiograficznej książki “Listy z piekła”, która stała się podstawą filmu. Taki człowiek żył naprawdę, więc nie możemy zarzucać reżyserowi konfabulacji. Spektakularny przypadek Ramóna każe jednak upomnieć się o te wszystkie bezimienne i znacznie mniej “efektowne” ludzkie istnienia, które przeżywają swoje być albo nie być w znacznie mniej sprzyjających warunkach. Skazane nie tylko na ograniczenia swego ciała i decyzje innych, ale też bardziej niż Ramón zagubione i samotne. Amenábar postawił pójść wyraźnie pod prąd. Pokazał człowieka, który nie wzbudza naszej litości. Człowieka, który w swoim kalectwie jest znacznie bardziej “żywy”, znacznie bardziej fascynujący niż towarzyszący mu zdrowi i sprawni bohaterowie. I to jego, jak na ironię, uczynił orędownikiem prawa do eutanazji. Nawet jeśli jest to historia oparta na faktach - czy nie za dużo w niej uwodzicielskiej przewrotności? |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |