Wpis który komentujesz: | To był hardkor. Pojechaliśmy na melanż w góry, oczywiście wysoko w góry. Jeszcze w piątek się wahałem, bo z bezsensownego wypadu na rynek udało mi się wrócić o 3:00, do tego z bolącym zębem. Co gorsza, ból zamiast ustawać, robił się coraz większy. Próbowałem zasnąć, ale później już tylko mnie skręcało, pulsowała mi cała szczęka, miałem ochotę chwycić za zęba i wyrwać go własnymi rękami. Wstawałem dwa razy, wziąłem tabletkę, nic. Nie wiem, o której zasnąłem, tym bardziej nie wiem, jakim cudem. Gdyby rano bolał dalej, nigdzie bym nie pojechał. Do pewnego momentu wyprawa szła gładko: dotarliśmy do Żywca, poczekaliśmy na PKS do Koszarawy, problemy zaczęły się po drodze, którą zresztą pokonywaliśmy na stojąco, przy około 140% zapełnienia :) Krótko mówiąc - rozpadało się, co niezbyt optymistycznie nastrajało przed pieszą wędrówką na szczyt i nocą pod namiotem. Wysiadaliśmy w największą ulewę, woda spływała ulicą, musieliśmy to przeczekać, najpierw na przystanku, potem w spożywczym. W końcu ustało, ruszyliśmy w drogę, nawet nie bardzo wiedząc, którędy iść. Pierwszy odcinek pokonaliśmy bez bagaży, bo udało się złapać stopa, potem był już czysty hardkor: cały czas w górę, z pełnym obładowaniem. Plecaki, reklamówki pełne browarów, do tego namiot, który, sądząc po minach kolegów, ważył najwięcej. Stary, ciężki namiot w stukilogramowym worku, symbol naszej męki i cierpienia, wnoszony na dowód ludzkiej siły, odwagi i wytrwałości. Szałas na górze zdobyliśmy przed 19:00. Cisza, spokój, tylko my, górskie powietrze i przyroda. Rozpaliliśmy ognisko, zaczął się melanż. I tak sobie siedzieliśmy, gadaliśmy, aż tu nagle jakiś ryk za naszymi plecami. Kuba już przyszykował kij, ale co się okazało? Że to Jarek ze znajomymi wpadli nas odwiedzić. Pomysł niezły, chociaż pewnie bardziej by nas wystraszyli, czając się po cichu w trawie. Taki bieg i ryk na pełnej kurwie nasuwa od razu podejrzenia, że to jakiś popisowy numer, a nie prawdziwi mordercy. Tak czy inaczej, spora niespodzianka. Melanż zrobił się ciekawszy, później, kiedy zasnęliśmy, aż nadto, bo Jaro, Kuba i reszta wcale nie mieli dosyć wrażeń. Wbiegali do szałasu, darli mordy, kopali mnie po nogach, następnie wpadli na genialny pomysł, żeby poskakać sobie po dachu. Rewelacja. Wyobraźcie sobie, jaka to frajda dla śpiących wewnątrz. Parę razy Jarek przychodził z jakąś prośbą. Różne rzeczy go interesowały: chusteczki, aparat, batonik, guma do żucia. Dialogi docierały do mnie przez sen, ale to i tak komedia najlepsza z możliwych. Mniej wesoło było, kiedy i on w końcu zaległ. Gdzie zaległ? Jak to gdzie, na mojej karimacie, odbierając mi 3/4 miejsca. Po prostu idealne warunki, żeby się wyspać. Ale najgorszy był i tak Jason, który czaił się pod szałasem. Co chwilę docierały do nas jakieś szmery, dziwne odgłosy, ktoś otworzył zamknięte przez nas drzwi. Ciemność sprzyjała jemu, nie nam. W tym mroku mógł spokojnie się ukryć i czekać na odpowiedni moment, by wyskoczyć spod desek. W trosce o nasze życie chodziliśmy do szałasu parami, od razu przy wejściu zapalając świeczkę. Za każdym razem cały drżałem, miałem ochotę wybiec z krzykiem. Czymś go w końcu spłoszyliśmy, bo kiedy rano, już w świetle dnia, odważyliśmy się spojrzeć pod szałas, było pusto. Siekierę znaleźliśmy schodząc na dół, wiele, wiele metrów niżej. Na pociąg czekaliśmy znów o wiele za długo, znów w tym smutnym jak pi*** Żywcu. Okropne miasto, brzydki dworzec, brzydka główna ulica, nic się tam nie dzieje, nawet litrowej coli nie ma gdzie kupić. Siedzieliśmy przed dworcem, konsumując wątpliwej jakości fast-foody i lody. Tam chyba specjalnie jest tak mało połączeń, żeby ludzie mogli zostawić w mieście trochę pieniędzy. Dziwni sprzedawcy. Starsza kobieta w fast-foodzie przekonywała, że ma duże hot-dogi, do tego największe w Żywcu (a wyglądały tak, że nazwałbym je co najwyżej średnimi). Koleś z budki z lodami mijając nas rzucił z niczego, że u niego są lepsze lody niż w budce obok. Taka walka o klienta zakrawająca na jakąś parodię. Nie podobało mi się tam. Cóż, przyoda niezła. Góry, wspinaczka, kontakt z naturą. Z drugiej strony brak łazienki, sklepów, jakiejkolwiek cywilizacji, wszystko trzeba wnosić. No i pozostaje pytanie, czy opłaca się jechać na jedną noc. Ale nie żałuję. Podobno All Nite był średni. |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |
brown sugar | 2005.07.25 23:01:30 heheh zostaw zostaw to jedyne co mozesz miec malpa | 2005.07.25 22:13:35 hehe, smieszne:) poziom szkoly podstawowej:) pff | 2005.07.25 22:01:56 tak, wiem. jednak ze wzgledu na szacunek do twoich rodzicow (swoja droga to na prawde swietne chlopaki, niejedna butelke vodki w armi z nimi wypilem, chyba wlasnie tam sie zakochali w sobie?) zostawie to dla siebie. brown_sugar | 2005.07.24 22:29:15 też tak uważam. wiesz może jeszcze coś czego o sobie nie wiem? pff | 2005.07.24 22:14:42 super brown sugar | 2005.07.24 09:43:12 to zle slyszales bo do gimnazjum nie uczeszczam, aczkolwiek limuzyna pewnie bedzie na mnie czekac w liceum. pff | 2005.07.24 03:43:13 a slyszalem, ze do gimnazjum jezdzisz limuzyna. brown sugar | 2005.07.22 21:08:54 asiaaa wrecz przeciwnie:) pff | 2005.07.20 22:09:21 ty, cukier, masz kompleksy jakies? brown sugar | 2005.07.18 23:00:03 z hot dogami to jak z samochodami..im wiekszy samochod tym mniejszy.... donKAMELito | 2005.07.18 20:22:40 generalnie wam gliwiczanom mającym taaakie hot-dogi w piaście trudno by było pod tym względem dogodzić;P malpa | 2005.07.18 17:02:12 oplacalo sie, powiem wiecej, trzeba to powtorzyc, choc mozemy isc bez namiotu:) bo kark po nim boli, lepiej wziac kilka piwek wiecej:)a ja juz ogladam mape...:)pozdro |