Wpis który komentujesz: | wrocilem.... czternascie dni spedzonych z Nia duzo mi dalo... wrocilem, i znow stracilem chec do zycia, bo widze po powrocie, ze najblizsze dwa miesiace, zanim ona zjawi sie Tu juz na stale, bedzie powrotem do punktu wyjscia, po ktorym to dalsze miesiace tez nie sa pewne. mimo iz wlasciwie - mozna by powiedziec - ulozylo sie dobrze: nie ma Tam, a jest tylko Tu, sprawa jest powazna i wlasciwie... nie wiem co robic. a ironia blednego kola w jakie Ona wpadla, jest tak dobitnia, ze wlasciwie nawet mnie to nie zaskoczyla. mianowicie Ona nie umie sie w stu procentach otworzyc przede mna, bo boi sie, ze jesli by sie cos popsulo miedzy nami, to potem by sie z tego nie podniosla. mechanizm obronny - logiczne. tyle ze ten wlasnie wytworzony przez Nia mechanizm, jest jedynym zrodlem klotni miedzy nami i to on wlasnie sprawia, ze cos sie psuje... i co robic? naciskac nie mozna, bo wywola to u Niej efekt - jak na ironie, oczywiscie - wrecz odwrotny, a wiem tez, ze zyc dalej z Nia juz w jednym miescie i nie na odleglosc, a jednak nadal w "formie zdalnej", niestety nie bede w stanie. dwa miesiace... okres przejsciowy, powrot do punktu wyjscia sprzed czternastodniowego wyjazdu... i brak motywacji do zycia co robic? wiem wiem: "do milosci nikogo sie nie zmusi", tyle ze ona mnie kocha - wiem to - nie potrafi jednak kochac tak mocno jak ja bym tego chcial, tak mocno jak bym tego potrzebowal i tak mocno jak jest to konieczne, gdy chce sie z kims wiazac swoje dalsze, juz nie wirtualne, zycie. co robic? |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |