cess
komentarze
Wpis który komentujesz:

Wyobraźnia robi ze mną co zechce.
Byłam dzisiaj u lekarza, bo akurat tak wypada kontrola. Niedokładnie tak, bo wypadała miesiąc temu, ale co zrobić w państwowej służbie zdrowia... Po dwóch zmianach terminu (bo pana doktora nie ma) i jednej zmianie doktora udało się mnie "załatwić" dzisiaj. Rano. Dla mnie to noc, bo normalnie wstajemy z 1,5-2 godziny później z racji na to, że syn nasz jest definitywnie nocnym markiem i nic tego nie zmienia. Ani kładzenie spać tuż po 20:00 (co owocuje zabawą do 2:00 w nocy), ani "zmęczenie" go (to owocuje histerią i walką ze snem) nic nie daje- on po oprostu zasy[ia o godzinie 23:00 góra 24:00 i już. Więc cichaczem wymknęłam się rankiem z łózka, a tu oczywiście 6 zmysł małego dziecka wyczuł zagrożenie`, w związku z czym nawet jak wychodziłam z osiedla do metra słychać było jak wyje z rozpaczy, 3 razy zawracałam się z drogi, i 3 razy tłumaczyłam sobie- spoko, został z tatusiem, dadzą sobie radę, nić mu nie będzi3, to naturalne. Oczywiście jak tylko przestałam słyszeć płącz Emila, to dopowiadałam sobie resztę.
Ponieważ państwowa służba zdrowia oznacza głównie czekanie, na którego końcu na szczęście zawsze spotykam, przynajmniej ja osobiście miłych ludzi z powołąniem (w przeciwieństwie do prywatnych gabinetów, z którymi mamy złe wspomnienia- skurwiały PAN doktor na Francuskiej i USG 3D z którego mieliśmy pożytek taki sam jak z państwowego, ale zapłaciliśmy 4 razy więcej niż za państwowe), miałam duużo czasu na wyobrażanie sobie co złego może się przydarzyć w domu i bynajmniej nie dlatego, że nie ufam Lubemu, ale z tego powodu, że zawsze mam stres, że mojemu dziecku dzieje się krzywda, a mnie przy nim nie ma.
Lekarz, który mnie przyjmował, miły gość, ale straszny gaduła oczywiście nawiązał rozmowę "a pani ma jakieś powinowactwo z tą aktorką?" "nie? Wie pani straszna tragedia, ma córkę uszkodzoną, ona się uszkodziła normalnie, w domu się zakrztusiła. Los jest okrutny widzi pani, to się może zdarzyć każdemu, zawsze w domu, w każdej chwili". No i jak tu siedzieć spokojnie u lekarza? Jak?
Jeszcze musiałam odbębnić swoje czekając w laboratorium na pobranie krwi. A potem prosto z gabinetu zabiegowego z wacikiem pędem do emtra i do domu.
Ostatnie metry były klasyczną traumą, a wyobraźnia już kreśliła łzawe scenariusze.
Wchodzę do domu,a tu panowie śpią...
I tego najbardziej nie lubię.

No nic, część zdenerwowania zrzucam na karb wczorajszego dramatycznego popołudnia u babci Lubego. To nie jest to, że nie lubię ludzi, wręcz przeciwnie, jak są warci lubienia i dają się lubić to ich bardzo lubię, może nie codziennie mam na to ochotę, ale zawsze, ale to zawsze chcę, żeby wszyscy byli zadowoleni. Ale kurwa to, co ja przeżywam przed każdą wizytą u tej kobiety, to, co się ze mną dzieje podczas takich wizyt i to, jak później odchorowywuję nie jest grą wartą świeczki, a sztuką będzie nie nastawić syna źle do prababci.
Nasz Emil, nie dość, że nie je wszystkiego, co babcia chciałaby mu zaserwować- a Tomaszek nie (Tomek akurat jest chłopcem, który urodził się w sierpniu zeszłego roku w rodzinie babci Lubego) płacze (kiedy ona chce go wziąc na ręce, a on ma akurat potrzebę robić coś innego), a Tomaszek nie, jeszcze nie raczkuje, a Tomaszek już tak, a pozatym, mimo, że urodził si.ę tak, jak Tomaszek 24, to jeszcze nie skończył roku.
Tak to można odbierać. Bo Tomek je już pulpety, a my Emilowi zabraniamy na noc dać żurawiny. Kurwa, kurwa, kurwa nic mnie bardziej nie wkurwia, jak wpierdalanie się w nasz system wychowawczo-żywieniowy, zwłaszcza, że nie robimy nivczego na złość dziecku, to nie ejst kurwa powieść Dickensa, ani żadna pierdolona "Mała księżniczka" czy "zaczrowany ogród". Jak ktoś ma 9 miesięcy to trudno, żeby zajadał się bez problemu lodami czekoladowymi i dorszem wędzonym.
Ale nic to, gdyby jednak w pewnym momencie przyniosła tych żurawin wykonałabym szereg czynności, o które by mnie zapewne nie podejrzewała.
1. Uderzyła ją w twarz
2. Nakrzyczała
3. Ubrała dziecko i zabrała je do domu.

Na szczęście zabrakło tej jednej małej kropelki.

Nic to, przynajmniej mam olbrzymie pole do popisu przy realizacji zawodowej, bo sporo pracy mi spadło przy nowym numerze. mogę się wkurzać, że jest ciężko, ale jak mam coś do roboty nie wpadam w depresję. Zabawny mechanizm.
Teraz już nawet nie cieszę się jak nowy numer przywożą z drukarni i Luby przynosi do domu, najważniejszy i najbardziej radosny moment jest wtedy, kiedy piszę mejla do Kubanosa i wysyłam w załączniku gotowy tekst. To jest nowe stadium choroby zawodowej. Poza tym myślałam, że z radości będę skakć po całym domu, gdy dowiedziałąm się, że studia zaczynają mi się 1-2 października. Zawsze cieszyłam się na nowy rok (oczywiście "zawsze" obejmuje okres po liceum, które mnie wogóle nie cieszyło, a nagminne wagary odbierały mi radośc z weekendów i wakacji) ale teraz cieszę się w trójnasób. Za dwa lata przy dobrym wietrze będę magistrem i chyba z konieczności zaspokajania nieznośnego głodu wiedzy będę musiała znaleźć inną szkołę.
Syn zapowiada się na równie ciekawego świata co rodzice, a może nawet bardziej. Już teraz jest niezłym bystrzachą. może nie raczkuje od urodzenia i pierwszym słowem po wyjściu z brzucha nie była "eschatologia", no ale cudownie sobie radzi z różnymi zabawkami, patrzy na wszystko tymi mądrymi oczkami, wydaje się być taki poważny na sój wiek. Owszem śmieje się, uśmiecha, ale nie jest tak, że byle pieroła go bawi. Ciekawi owszem. Ale, żeby to było aż takie śmieszne to już nie. I zawsze jak coś dobrze zrobi czeka na nasze radoszne okrzyki "BRAWOOOO" i mwtedy się cieszy, ale nie "hihihi" tylko świecą mu się oczy 9ale nie jak tym zwierzakom z nalepek) robią dołeczki i powtarza taką czynność. Umysłowo jest mistrzem:) Wiem, każdy uważa o swoim dziecku, że jest najlepsze...

Inni coś od siebie:


Nie można komentować
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem
oznaczeni są użytkownicy nlog.org)