Wpis który komentujesz: | Wiersze pierwsze *** szlochają mokre ściany od deszczu czy od łez próbuję podnieść nabrzmiały deszczem dywan *** śmiech szaleńca, który zabija we śnie się rozchodzi - sny moje i marzenia tworzą bogobojną całość co drwi z praw fizyki ma dusza z marzeń ulepiona kruszy się pod dotknięciem palców Szatana Na wsi cumulusem przesuwanym po niebie płynie czas i zabija rany rośliny rosną kukułki kukają dzwonnica dzwoni i nie ziębi chłód Aniele Boże Stróżu mój... Musieli mi chyba przydzielić Anioła Stróża po przeklętych Ludziach Lodu. Nie może mnie biedak upilnować. Nie dosypia, nie dojada, chudnie z troski. Od dawna nie był na urlopie- nie daję mu do tego okazji. Skrzydła wiotczeją jak worki pod oczami. Ciekawe, jak długo jeszcze będzie się musiał ze mną męczyć. *** do stóp ślą się martwe liście układają się do zimowego snu słońce zduszone dłońmi chmur nie daje radości daje mdłe światło biometr jest niekorzystny tęsknota za nieznanym wzmaga się bolejący wrzód *** wyobrażam sobie zdziwienie człowieka gdy po raz pierwszy ujrzał umierające lato jak musiał się bać gdy drzewa zasypiały gubiąc zielone oczy a niebo traciło błękit *** zawsze kiedy przychodzi zmierzch moje myśli zbaczają ze swych zwykłych ścieżek odbiegają od tego co w świetle dziennym żyje i biegną ku mężczyźnie który teraz jest już czasem przeszłym na zawsze pochowany w kruchej ziemi mojego serca które spalił na proch nie miłością lecz bólem i strachem zawsze kiedy zapada zmrok i odbiera przedmiotom ich zwykłe barwy pojawia się lęk czy nie zamknąć serca i nie wyrzucić klucza żeby nie urwać się ze sznura zamotanego na szyi - jeśli nie spłonę z miłości spłonę z nienawiści- *** w ogrodzie mordercy kwitną szkarłatne róże pod pustym niebem rosną i odurzają zapachem a o okrucieństwie swego ogrodnika nie maja pojęcia i patrzą w słońce i wyciągają głowy by piękniejszymi być to dzięki nim ludzie nie mają pojęcia kto jest ich hodowcą cudne i żywe czerwienią aksamity mamiące zmysły Piszę podczas burzy za moimi plecami przesuwa się burza czyszczę serce, wybielam ciemne plamy robię miejsce na nowy wiersz. zamknęłam się w pokoju z moim strachem na ścianie odblask błyskawicy już siódma strona poszła w drobny mak odpisuję z duszy kopiuję z myśli już siódma strofa cienia poszła w las... Requiem dla serca słyszę jak mojemu sercu grane jest requiem umieram jak ten zmierzch powoli starannie zamykając każde drzwi duszy na policzku zostaje tylko ślad łez po zgaszonym uśmiechu jedyny dowód trudnej drogi w moim złamanym sercu pogrzebałam żywcem krzyczące szczęście zamurowałam zaprawą bólu na nowo zakładam szwy które pewnie nie wytrzymają gdy strach przypuści szturm dla mojego serca palą się gromnice potem obmyję je w święconej wodzie choć nadal będzie zwęglone od cierpienia i ciemne od grzechu oddam je jak porzucone zawiniątko w koszyku z wikliny *** nie mogę latać niezdarnie potykam się o ludzkie progi nie mogąc ominąć przepaści spadam w nieokreśloność nie mogąc ominąć rzeki tonę w życiu *** uratuj mnie tonę tchnij we mnie swój silny oddech chwyć mnie rozpływam się uchroń mnie rozpadam się wyciągnij mocną dłoń sprowadź mnie na ziemię bo szasta mną wiatr i igra ze mną deszcz *** zamykana skrzynia lot motyla szaleństwo i ból oto dni żywota *** żyję marzeniami które mnie uśmiercają ale gdy tylko próbuję przestać marzyć umieram jeszcze szybciej Niedokończony niedokonany słowa uciekły mi gdzieś nieokiełznane ptaki za późno poczułam wiatr ich skrzydeł za późno zamknęłam w papierową klatkę piórem *** nienawidzę ciszy w niej czai się całe zło kończących się światów *** życie- cudne dzieło zniszczenia daje w kość kawałki nieba pozamykane w dłoniach ciekną przez palce ucieka sens Elegia na śmierć Herberta Kiedy poeta umiera świat nagle się budzi wyrwany ze snu wyskakuje gwałtem z łóżka a gdy nadejdzie noc- utopi ucho w poduszce zapomni *** oto człowiek proch na wietrze Wszechświata istota nieodgadniona mieszany typ piana na oceanie Wszechświata która za chwilę zniknie Człowiek Wiersze ostatnie *** pustka po tobie jak chwiejna gałąź którą odleciał zmarznięty ptak Zima w mieście niebo gubi pierze chodniki rozpływają się pod stopami labirynty głuche zasp brudny zapach spalin w ustach orzechowy smak zgnilizny białe sztychy drzew o zmierzchu -ornament wieczoru- i ciemność więżąca księżyc za kratami gałęzi *** pójdźmy ścieżką zwierzęcą przez las tropmy stąpnięcia gwiezdne śniegu i zaginione ślady słońca by odtworzyć w głowie linie poplątane dawnych wędrówek poszukajmy ciszy w bezlistnych zaroślach dotykajmy uśpionej chłodnej kory- przez negatyw nocy, przez oszukańczą jasność zimy wietrzymy nadchodzącą w kroplach deszczu wiosnę chwytamy czujną duszą pojedyncze głosy ptaków zagubione między czuwającymi nad ziemią drzewami i wołanie kruków ponad ośnieżonym grzbietem lasu… *** teraźniejszość, teraźniejszość- nie bój się tego słowa a przestaniesz bać się przyszłości! *** patrz, patrz- oto cud rozwiera się przed twoimi oczami- oto sięgasz po istotę rzeczy nie mogąc jej pochwycić- jesteś lekki jak piórko unoszone wiatrem: nikt nie zwraca na nie uwagi, a ono mogło widzieć cały świat *** za wszystko, co było- dziękuję na wszystko, co będzie- tak * jeśli jesteś szczęśliwy śpiąc nie ma takiej rzeczy na świecie która mogłaby dać ci szczęście * mów do swojej ślepoty ona cię potrzebuje * mów do swojej śmierci ona cię kocha *** ludzie sami sobie są przeszkodą do szczęścia nie lubią, gdy otwiera im się oczy- *** zamykam kolejne czakramy zła pulsującą ciemność gaszę dłońmi zasklepiają się rany przestaje płynąć ogień we krwi spokój, spokój- spływa jak żywica z roztrzaskanych polan lasu *** odcinam pępowinę od demonów które wysysały moją moc jak suchy liść unoszę się w powietrzu opadam na dno i kiełkuję *** królowa w czterech ścianach królowa w drewnianej izbie królowa sama dla siebie śpiewa dla swoich uszu zapatrzona we własne wnętrze uśmiecha się jest sobą *** rzeczywistość jak jajko jaskółcze ukryta w skorupce rzeczywistość jak owoc chroniony grubą skórą rzeczywistość jak pokryty łuską gad rzeczywistość oblepiona etykietkami pokrusz obierz zjedz zdrap tę zdrapkę *** niech przepłyną przez ciebie wszystkie strumienie świata płyń, płyń razem z nimi puść raniące palce skały a wyrosną ci skrzydła orle i wietrzne *** nie potrafisz wyjść z ciasnej klatki wyjrzeć zza pierwszoosobowego spojrzenia na świat rozejrzyj się po sobie swojej duszy zobacz, ile tam śmieci ile skarbów pogrzebanych pod warstwą popiołu *** - rozpięci między sprzecznościami- jeśli będziesz sztywny pękniesz ha ha jeśli będziesz miękki rozpłyniesz się pa pa *** Kora wygnana z Piekła włóczy się nie ma ani wiosny ani zimy *** tyle sztuk osnutych wokół iluzji szarpania się tłuczenia się o przezroczyste kraty klatki a teraz widzę przez to wszystko jak przez wodę - spalić je wszystkie jak kiedyś palili zakazane księgi *** egoista doskonały nie ogląda się za siebie egoista doskonały nie odrzuca własnej słabości egoista doskonały nie musi żyć dla innych *** każde draśnięcie może być szramą broczącą krwią a może być bruzdą ziemi na której ciemno zakwitnie krwawnik *** odrywam się od skrawka gazety z cyferkami z trudem to jak próba rozerwania lodu zamiast stopić go ciepłem własnego ciała *** być naturą deszczu nie pragnąć niczego i nikogo być pragnieniem i spełnieniem pragnienia być niczym więcej poza sobą *** uciekłam do lasu, chcąc schronić się przed deszczem. chciałam wyjść, ale bałam się zmoknąć. a kiedy wyszłam, okazało się, że poza lasem wcale nie pada. Wiersze z pogranicza Lament nad drzewem nie ma cię już twoja pieśń pośród innych drzew przestała istnieć twój głos został ucięty tuż przy ziemi i nigdy już nie zabrzmi w muzyce świata. zniknąłeś z mojego lasu i choć nie pamiętam nawet jak wyglądałeś próbuję ożywić cię w umyśle wytężam wyobraźnię by postawić cię na nowo w chórze drzew i wskrzesić twój potężny szum a wyczuwam tylko zamierające pulsowanie osieroconego korzenia i pustkę, przez którą przeziera niebo. Autopsja dotykam twarzy sprawdzam czy mam jeszcze tamte ciepłe usta czy oczy są na swoim miejscu rzęsy w rządku pod sklepieniem brwi biorę lustro i przyglądam się bo wydawało mi się ze coś się zmieniło lecz poza krzyczącym opuszczeniem zza ramienia nie widać nic wszystko jest na swoim dawnym miejscu choć czuję że za chwilę rozpadnę się na kawałki dotykam piersi by upewnić się że pod spodem jeszcze bije serce coś tam się tłucze szamocze gniew rozwiera od środka strach dobiera się do serca nienawiść ssie dotykam brzucha w obawie by nie zaczęło trzepotać się o życie tam w środku teraz wszystko umiera i jakieś narodziny nie byłyby najlepszym pomysłem życie umarłoby zanim by się narodziło dotykam ud by przekonać się czy są skryte tak samo jak łono a one gładkie jak woda i jak woda miękkie i nieczułe wychodzę z siebie by sprawdzić czy zmysły jeszcze działają czy są w stanie przyjąć świat na wiarę próbuję ostrożnie drażnić bólem by sprawdzić czy mogą jeszcze drgnąć próbuję oglądać świat dawnymi oczyma ale na wszystkim śle się podejrzliwa urokliwość cienia zatykam uszy nie chcę słyszeć deszczu ale ciągle słyszę wewnętrzne echo w rytm uderzeń serca odkochaj się odkochaj się odkochaj się… Porzuceni podniosłeś mnie i mocno przycisnąłeś do serca z początku lekko dusiłam się lecz przywykłam do twego dusznego zapachu do twojego wnętrza które było jak bezpieczny schron ale ty wystraszyłeś się tego ognia i upuściłeś mnie pozbawiona twojego ciepła umieram nagłą śmiercią marznę wciąż pamiętam smak twojej krwi rozhukanej której zawrotny rytm przeniknął do moich rąk podniosłeś mnie i wziąłeś sobie do serca ale w twoim sercu było mi za ciasno ktoś tam jeszcze był i nie mogłam się zmieścić próbowałeś mnie wyrwać wypuściłeś na zieloną wolność a ja oszalała od światła i powietrza spadłam jak kamień zerwany most w przepaść Ty pójdziesz górą a ja doliną… patrzę w puste okna próbuję odgadnąć twoje ruchy ale ty jesteś daleko noc mi ciebie nie zwróci bezustannie przymuszona do twojego niebytu słyszę jak się oddalasz i chociaż byliśmy jedną niestałą materią i dzieliliśmy tę samą przestrzeń podobny czas jesteśmy od siebie oddaleni jak dwa końce nieskończoności wypełniamy sobą nieswoje powietrze jestem nocnym senliwym ptakiem wstydzę się boję świateł dnia a ty obracasz się w kręgach blasku, na wyżynach i ani spojrzysz w ciemną głębokość u twych stóp to ja woda powierzam się w twe chciwe ręce to ja ziemia siebie rozpościeram na wznak w geście zaufania a jestem tylko kulą u twej nogi *** Rozgarniam pracowicie kolejne warstwy ziemi próbując dokopać się siebie. codziennie czekam, aż opadnie prześmiewcza kurtyna mroku którą rozdziera mój obłęd żeby łatwiej odnaleźć siebie i za każdym razem spotykam na swej drodze rozczarowanego błazna. Osypują się ze mnie skorupy i maski nie mogę dotrzeć do mojej axis nie dogrzebię się miękkiego miąższu. ciągle tkwi pod grubą powierzchnią śmieci, gliny i pleksiglasu. wypaczona, wybijana z rytmów ciemności i światła, przemocą zmieniana zaślepiona ostrością faktów i ogłuszona szaleńczym biczem czasu chcę tylko jednego: szybko zasnąć. CHOĆBYM SZEDŁ PRZEZ CIEMNĄ DOLINĘ ŚMIERCI, ZŁA SIĘ NIE ULĘKNĘ… Szukam światła, instynktownie, jak ślepe zwierzę bo to, które tli się we mnie słabnie z każdym obiegiem nocy. uciekam w zbawcze podwoje ciemności jak tchórz wytrwale szukam innych dróg, zapomnienia wszystkiego, co podcina kręgi i człowiek się łamie. ślepo chcę komuś zaufać, a nie mogę nawet samej sobie, nie wierzę w siebie, kiedy MOJA LEWA RĘKA NIE WIE, CO CZYNI PRAWA… nie znajduję niczego trwałego. wszystko jest ulotne, zmienne jak niebo jesienią wszystkie punkty odniesienia zlewają się w jedną myśl: BIM BOM, KOMU BIJE DZWON, DŹWIĘK DZWONU TONIE, DZWON DZWONI TOBIE, BIM BAM, JESTEŚ SAM… niezdarnie i niebezpiecznie poruszać się tak prześlizgując się po powierzchni chłodu emocjonalnego. bardzo łatwo go zburzyć, zakłócić jedną iskrą. MIŁOŚĆ CIERPLIWA JEST, ŁAGODNA JEST… inni? inni widzą moją słabość i chcą mi wmawiać, a ja odpycham od siebie te brednie i nie ufam, nie ufam. tak, szczęście, że zawsze ktoś był przy moim boku, chronił, troszczył się. kontrolował. władza. mocne ręce nigdy nie będą jasne. ryzyko. nie wyzionę ducha w cudze ręce. myśli żyjących. To trupy uważają za chodzących (z)dychających inne trupy, te zaś uważają tamtych za sztywnych. Ci z kolei, gdy zaczynają coś przeczuwać, dobijają tamtych. A tamci, umierając każdego dnia, przeklinają nieczułe trupy, które zasypały w nich suchą ziemią słów życiodajne iskry. Dziękujemy. Co za show. Autor, autor! (APPLAUSE) strach. ludzkie? nieludzkie? zwierzęce? półdemon czego może się bać? bój się boga, Boże! strach. strach we mnie mieszka, i gniew. strach przed bliskim spotkaniem trzeciego stopnia, gdy zderza się dwoje ludzi. Dwa światy. Wojna światów. MIŁOŚĆ NIE PAMIĘTA ZŁEGO. wściekłość i skowyt. niemoc i słabość owijają się wokół mnie, gdy krzyczę z bólu. ze złości. gdy pozbywam się energii i zarażam nią wiatr. łagodność ucieka bocznymi drogami. popędza ją mój gniew, skrzydeł dodaje lekki lęk. strumień bólu się sączy i kamienie na dnie podsuwają grzbiety pod stopy a bagno na brzegu tylko czeka, by w nie wskoczyć. BŁOGOSŁAWIENI PONIŻENI, ALBOWIEM BĘDĄ WYWYŻSZENI… upodlenie to moje udziały w firmie życia i zgnilizna procentująca bez lęku o indeksy. potrwa ta maskarada jeszcze trochę a po strachu zostanie echo, a po gniewie ślady ognia a po wściekłości blizny po pazurach i po bólu. *** kiedy ciebie zabrakło dotykałam chciwie dna tęsknoty i ciągle mam na wargach twój cierpki smak ciągle w pamięci mojej żyjesz własnym życiem kiedy jesteś nieobecny ściągam bierwiona święte bólu w ukrzyżowanie miłosne Czekanie chwil gwiazd odliczanie czekam aż wszyscy zasną z domu by dotykać wody niepostrzeżenie by nikt nie widział moich łez czekam aż uśnie czujność okien by ktoś stojący na zewnątrz nie ujrzał mojej nagości czekam aż rozbłyśnie tajemnicą noc by wymknąć się daleko stąd i zapomnieć ż kiedyś byłam pokorna jak niepokalane poczęcie Wrócę potknąłeś się o mnie na swej drodze ale nie jestem tym czego szukasz podniosłeś mnie wyłuskałeś złoto z kurzu oczyściłeś ale nie wszystko złoto co się śmieje schowałeś mnie do kieszeni ale wymknęłam zgubiłam się rozdeptało mnie stado kretów owadów i wiewiórek zmiażdżył ciężar słońca i rozwiała się namiętność puściłam się twej dłoni rozeszłam na cztery wiatry przepadłam w wolności jestem prochem z którym swobodnie igra powietrze i roztrącają dziobami ptaki przechodzę przez ptasie gardła i watę piór przenikam płótna żaglowców przeszywam liście wiązów buków i dębów nie mam ciężaru nie mam gniewu tęsknot żalów lekką i pustą znów poda mnie las pod twe dłonie uważne *** traktujesz mnie w sposób instrumentalny. tak, jestem twoim instrumentem, na którym przyspieszonym oddechem wygrywasz pożądanie odciskasz ślady palców na klawiszach, szarpiesz struny, aż pęknie aorta. tak, jestem twoim instrumentem z poplątanych ciasno żył. kiedy uderzasz zbyt mocno, odpowiadam fałszywie. kiedy głaszczesz, mruczę. kiedy nie umiesz grać, jestem rozkojarzona. a potem mówisz, że nie rozumiesz kobiet. *** chciałabym się znieczulić odstać odnieistnieć po tamtej stronie światła na podszyciu promieni zaniebyć po drugiej stronie czegoś co nazywamy życiem *** to ja- pokonany w walce zdziczały duch strącony ze szczytu wartości sprzedajny i zawzięcie milczący zbrukany i nietykalny spisany inwentarz win drę na drobne kawałki śpieszące doścignąć wiatr jestem panią siebie panią skamlących gorzkich żali demonów ognia igrających w okolicy żeber wilczych stad biegających ulicami miast bezdomnych kotowatych ocierających się o kostki jak miękka śmierć lęków czających się do skoku w ciemności ziemią moją twardy bruk i żelazne szlaki torów posiadłościami- ruiny dawnych kościołów siedliska grzechu i źródła gniewu naga ziemia pod blachą nieba moim domem ogrodami- cmentarze zwierzęce nie mam mistrza nie mam właściciela jestem panią samej siebie wspaniale samotna i przeraźliwie wolna zasłuchana w rytm własnej krwi nigdy nie uniosę rąk w poddańczym geście jestem jedynym ’ja’ bez statutów, bez szkarłatu, bez berła jestem królową na kupie swoich własnych śmieci naczyniem przepełnionym goryczą i ostoją szaleństwa jestem mną *** dlaczego nie mam skrzydeł jak ptak i nie mogę odgonić złych duchów ruchem wiatrem moje skrzydła są opuszczone jak żagle w czas ciszy schowane pod powieką trumny… *** twoja miłość jak wiatr na równinie- przemija w zawrotnym pędzie gubiąc po drodze własne myśli i pamięć omiata wiele przedmiotów i znika przechodzi przeze mnie jak woda przez sitowie bezowocna bezcelowa jak pocisk trafiający w pustkę. żal mi cię. wkrótce ból przejdzie i zostanie tylko mała szrama w miejscu przez które wniknęła nicość do duszy. Tęsknota planeta obraca się i ginę w mroku jutro wstanie dzień ale będzie tylko próżnią o konturach wyznaczonych przez światło bez twojego nieposłusznego dotyku *** na łup miłości się rzuciłam wygłodniała bardzo nie wiedziałam ze miłość tak mną wzgardzi myślałam- miłość będzie moim pokarmem a stanęła mi kością w gardle *** ten, kto stracił złudzenia niech boskiego czy szatańskiego nie wzywa imienia nawet Chrystus wydał krzyk: Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił? gdy dopełniła się uczta krwi ale kto nigdy nie dotknął dna ten nigdy się nie dowie gdzie znajduje się szczyt ni Bóg ni Szatan mu nie powie *** nienawiść zapomniała o mnie na chwilę, ale wiem, że wróci. nie miała do mnie dostępu przez długi, długi czas- dopóki nie poznałam, co to jest miłość. teraz jestem bezbronna, narażona na nią, tak jak płonący dom jest wystawiony na działanie wiatru- dzięki niemu nie przestaje płonąć, aż obróci się w popiół i zgliszcza. ciągle spadam i nie wiem, jak mam się bronić. ratunek może sprowadzić tylko brak nadziei która już raz mnie zniszczyła- a ona ciągle we nie płynie jak żywica i podsyca ból. Filozofia spadania kiedy człowiek spada- myśli czas rozciąga się w klatkach jak długo to potrwa nim dotknę dna czy na dole jest wieczna noc i czy jeszcze zobaczę blask dnia jeszcze w myślach zdąży pożegnać się ze światem jeszcze myśli o rodzinie i zanim wszystko utonie w błysku jeszcze sobie obiecuje- będę dobry będę dobry Dla tych, którzy jeszcze potrafią się modlić Odchodzę od bicia dzwonów odsuwam się w cień mój śmiech pobrzmiewa w pustych nawach ustępuję miejsc Twoi wyznawcy są doskonali bo nie śmią spodziewać się nagrody za służbę tobie, Niewdzięczny Panie. A ja ciągle dotykam dłonią krawędzi piekła ciągle bawię się w zło i ani Bogu ani Tobie ani światu nie mogę do końca się zaprzedać, Szatanie- Elegia do mojej duszy Dla ciebie tylko żalu paląca sól i gładzenie zimnych ostrzy na skałach i na końcu klingi krwi kleista kropla dla ciebie tylko bólu paląca zaprawa i w ogniu wypalanie wnętrza dla ciebie tylko znajomość błędnych dróg i zagubienia coraz częstsza męka dla ciebie tylko goryczy ziarno twarde dla ciebie tylko wołanie w ciemność i pragnienie nieskończone ugaszenia i podszepty śmiertelne nicości dla ciebie tylko ciemna dolina lęku i kruszenie zimnych ostrzy na głazach i nienawiść wyuczona przez człowieka którego najbardziej kochałaś *** wycięłam wiatr z reklamy pędzącego samochodu zamknęłam kawałek soczystego nieba w pudełku po zapałkach świeżą zieleń kościoła zalałam białym spirytusem lotne liście utopiłam w winie czyste szkockie krajobrazy powkładałam do szuflad nałykałam się chmur i zachłysnęłam ogniem nie możemy żyć wiecznie żyjmy chociaż prawdziwie Kuszenie ( Monolog dla Matki Joanny) Który śpi we mnie od lat- Pradawny Wąż nie dotknięty moją świadomością nawet wtedy się nie zbudził gdy trąciła mnie oddechem śmierć wzrok stał się nicością i ból wszelką wolę życia wystudził. Tego dnia jednak otworzył oczy i drgnął. Począł się przeciągać, rozsupłał ostry język moje wnętrze szaleństwem podpalił. Które od zawsze we mnie ukryte- ciche zło- Począł wydostawać się ze mnie Przedwieczny Smok i siedem demonów za sobą wlec. Przerażona, a jednocześnie zachwycona tym zjawiskiem- poddaję się. Coraz mniej spokojna, coraz mniej obnażona- zasnuwam wokół siebie skorupę- czysty cień. Nie rozbiją go topory świata, nie wzruszy Ostateczny Dzień. Nie przeniknie przezeń światła promień, nie przedrze się przezeń żaden śmiertelny człowiek. Ósmy Demon kiedy jesteś małym człowieczkiem w jedenastym roku życia myślisz: jestem niewinny to niewinność ofiary „Procesu” kiedy widzisz zalane ścierwo człowieka umarłe na śmietnisku myślisz: człowiek nie może być obrazem Boga kiedy doświadczasz okrucieństwa z rąk ukochanego kata myślisz: człowiek musi być zwierciadłem Szatana kiedy czujesz jak pochłania cię ciemność a zwierzęcy ból tnie cię na strzępki łatwopalnego papieru i odkrywasz w sobie cząstkę całego zła świata krzyczysz: Boga nie ma Powroty * odloty ty nie wiesz bo byłeś daleko nie wiesz że się skończyło wszystko co było między nami zostałam sama z duszą kaleką na łaskę losu i niełaskę nie wiesz było mi niełatwo nie wiesz wszystko się zmieniło nie ma cię już między snami nie wiesz że to co nas łączyło rozpadło się ulotniło ja na nowo zaczęłam żyć- umierając kiedy cię tu nie było umierałam powoli czekając nie ma cię już, kochanie w moim sercu i niech tak zostanie Porzuceni, zdradzeni do rzeczy blisko przywiązani ze smakiem bólu obeznani ze skałą doświadczeń otrzaskani do cierpień przyzwyczajeni od szczęścia znienawidzeni z wiekiem fizycznym nieadekwatnym do przeżyć psychicznych karmieni co dzień porcją osamotnienia popijamy gorzkim łykiem zapomnienia a mimo wszystko gdzieś na dnie zostają ślady pazurów gdy ktoś serce skradnie próbujemy przed światem się bronić zostajemy z niczym w rękach bez ochrony odtąd nauczeni uciekać gdy ktoś podchodzi zbyt blisko i za naiwność karani znowu rozczarowaniem Pożegnanie z marzeniem Odwrócona plecami do okna- zasypiam za mną dyskretnie skrada się zielony duch deszczu. Deszcz spłukuje porośnięty sierścią kurzu- świat. W duszy głęboko, tuż pod powieką, tli się łza. Powoli z łupin mojej czaszki wykluwa się sen. Z resztek kłamstw, z odłamków cierpień układam marzenie. Porzucone jest jak zepsuta lalka- jeszcze robi wrażenie, lecz w środku jest pusta. Trzymam się teraz moich marzeń mocno, bardziej, niż rzeczywistości. One są moją prawdą, choć wystarczy jeden nieprzyjazny podmuch zwątpienia, by runęły bezgłośnie, wewnątrz, jak domek z kart. *** miałam duszę piękną niewinną myślałam- tak być zawsze powinno a ktoś czarno na białym ognistymi bólu literami wyrył we mnie brutalnie wytrwale: chcesz dotknąć ognia- nie unikniesz oparzeń Pytanie o umieranie ona przychodzi cicho boi się hałasować nie chce nas przestraszyć mimo to widzi nasze szeroko otwarte oczy i przerażony wyraz twarzy chce tylko uczynić nasze zgaśnięcie mniej bolesnym niż to konieczne chce zabrać z powrotem nasze życie łagodnie powoli z pomocą endorfin bo to nie dar na zawsze ona chce niepostrzeżenie zgasić płomień ale kiedy to robi zapada ciemność i tracimy orientację jej starania nie przeszkadzają nam przeklinać i złorzeczyć jej to jedno życzenie wypowiedziane głośno to najcięższa zbrodnia czyniona sztyletem słów jest niedostępna z własnej woli dla tych, którzy do niej tęsknią szaleńców- choć może mają rację dlatego ściągają ją tu przemocą jest kulą u serca dla nie dotkniętych przez nią błękitnych ptaków kim jesteśmy że o niej milczymy choć jej nienawidzimy jak wszystkiego co obce nieznane nieuchronne jak wszystkiego co już przesądzone kim jestem ja że odważam się pisać o niej nie chcemy zrozumieć że jest naszymi drzwiami do wolności choć mówiła nam o tym wielokrotnie choć żeby przez nią przejść musimy wskoczyć w głęboką ciemność dla nas jest niespodziewanym intruzem choć tyle razy przygotowuje nas na swoje przyjście jest gwałtem uczynionym światu złem ostatecznym naigrawa się z naszych butnych marzeń nie porządkiem rzeczy stoickim Planujemy rozstania milknące zjawy naszych przyjaciół po tamtej stronie przypuszczeń i niedomówień odchodzą znikają jak na wpół zastygły gest otwieram okno podsłuchuję rozmowy deszczu deszcz szepcze: to samotność stygnący dotyk naszych kochanków na rozpalonej skórze znikające w pamięci miłosne zaklęcia wyrzucone na stos obietnice i rozstanie świadomość rozstania cicha i bezsilna jak modlitwa popękane usta naszych rodziców w spokoju wiecznego bezdechu już nie ostrzegają już nie pocieszają a nasz słuch ginie gdzieś we wnętrzu wrażliwość tężeje i zmienia się w podszytą bólem hardość Tyle nam dali i pogrzebali wiedzy tylko tyle żeby nie oszaleć. rozumu tylko tyle, żeby nie zgubić głowy. rąk tylko tyle, żeby nie odlecieć. głupoty tylko tyle, by przepaść o krok minąć. zimnej krwi tylko tyle, by móc oglądać dreszczowce. spostrzegawczości tylko tyle, by zrozumieć, ze nie jest się ślepcem. bystrości za to tyle, by wyłowić najdalsze z galaktyk. urody tylko tyle co na przedłużenie gatunku. przyjemności tylko takie, za które trzeba zapłacić palącą walutą cierpienia i nie stać się niewolnikiem cierpień zaś na tyle by sprawdzić wytrzymałość. potrzeb tylko tyle by starczyło oddechu. śmiech tylko po to by goić rany. szczęścia tylko tyle by nie zawisnąć na pytaniu. pomysłowości na tyle by rozpędzić wachlarzem mgławice. uczuć tylko na tyle by nie cofnąć się przed błędem. inteligencji tylko tyle by nie potknąć się na główce od szpilki. niewiary nie starczy by nie zboczyć z drogi. nadziei nie starczy by zepchnąć z cumy statek międzygwiezdny. miłości nie starczy na odrobinę beztroski. (spleen nie na użytek kościołów czy latyfundiów.) pamięć tylko po to by nie zgubić dowodów tożsamości na stanowiskach archeologicznych. zapomnienia tylko po to by zdusić siłą ból. upojenie tylko po to by zabić nienawiść. życia tylko tyle by móc strach naparstkiem pić. pewności tak mało jak czasu. podziwu nie tyle co dla słonecznych grzybów na niebie. iskier tyle co na proch w trumnie. śmierci za to starczy, starczy dla wszystkich, kupujcie tanio śmierć! codziennie oglądajcie! hojnie nas nią obdziela życie. więc możemy spać niespokojnie i budzić się na nowo grzesznymi. Wieczność na modłę średniowieczną wieczność – to słowo krąży wokół mnie jak wokół zdobyczy wieczność – to słowo czyha na mnie za każdym zakrętem wieczność – to słowo nie ma do mnie dostępu odkąd jedyne moje pragnienie to spokój niebytu wieczność czeka powiadają prorocy poeci wieczność żarłoczna jest powtarzają apokaliptycy na pergaminie wieczność szuka mnie wieczność pochłania moje myśli wieczność szepcze nocą i w promieniach dnia wieczność przypomina o sobie śmiertelnie często wieczność usiłują mi wmówić wieczność usiłują mi sprzedać ale wieczności nie da się pokroić a dla mnie wieczność nie oznacza spokoju Urojona (nie)obecność nie ma cię tu a jednak widzę siedzisz przy mnie i patrzysz na mnie a ja wtedy staję się dwuramienną gwiazdą świecę na twoim niebie śpię w twoim śnie znika moja bladość krwistość i chłód nie ma cię a jednak czuję twą obecność w załamaniach cieni wspomnienie o tobie tak jak duch nawiedza mnie w ciemności widzę twoje ruchy przed sobą a przecież nie istniejesz dla mojego świata ciągle mam cię przed oczami nie ma cię już a ciągle i uparcie wracasz przed moje zmysły Moja rada dla rodzaju do wyboru do koloru wybierajcie umierajcie w teraźniejszość wybiegajcie myślami traktatami z filozofii chińskiej zróbcie co niedokonane krzyczcie niewypowiedziane wisielcy na sznurze wieczności obrani z czułości do kości szubrawcy życia oprawcy natchnienia od wieków umieramy choć nie potrafimy pogodzić się z nieznanym antidotum na ten szaleńczy stan uśpienia są chimery lęki i koszmary trucizna jest życie tak jak odtrutką śmierć Nieporozumienie próbowałam zajrzeć ludziom w dusze. odwracali głowy, marszczyli nosy. próbowałam pochwycić między nimi sens. odtrącali kąśliwie dłoń. chciałam wkrzyczeć mój strach w uśpione mury zimnych miast. odebrano mi prawo głosu. pragnęłam obejść podstępem codzienność. zostałam wdeptana w błoto. chciałam obnażyć nagość- wyśmiali mnie z tego patosu. chciałam wydobyć z łupin myśli uciekali- co wyskoczy koń. żebrałam o kroplę zrozumienia. podzielili mi goryczy kęs. wołałam o więcej muzyki nade wszystko. ciągnęli mnie przez ciszę za włosy. i tylko pazury sobie o skały kruszę. co mówiłam, to mówiłam w żywe oczy. zostałam zostracyzowana. zrozumiałam jedno: nie wolno szastać prawdą. Kontynuacja za Mistrzem To oznaczają ciemne wyroki losu każdy z nas będzie osądzony niesprawiedliwie bez względu na wiek płeć wady zalety doświadczenie mądrość każdemu przydzielono działkę bólu łyżkę miodu na beczkę dziegciu gorzką sól miłości i zaprawę śmiechu potem to wszystko w rejestrach aktach nierówno niebacznie wylatują spomiędzy kartek zapomniane winy i zasługi ciche posortować to wszystko aniołom których oczy nie do patrzenia w ludzkie ciemne potworności śmierć dotyka każdego osobnika a to co zostało żywym niewidoczne jest i niewypowiedziane śmierć- wiadomo że przyjdzie jak życie bez możliwości odwołania od wyroku ni odroczenia na późniejsze wieki *** próbuję zrekonstruować twoją istotę ale nie mogę z cząstek zmysłów z odprysków poskładać człowieka próbuję wymyślić cię na nowo ale rzeczywistość jest niepokonana nie potrafię nagiąć jej do pragnień nie umiem zapanować nie jestem Bogiem próbuję wymarzyć twój obraz wszystko znika we mnie przepada jak człowiek w pustkę zostaje tylko ciężar niespełnienia marny substytut twojej osoby nieodmiennie niedostępnej i ciągle dalekiej |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |