falka
komentarze
Wpis który komentujesz:

Wiersze pierwsze










***




szlochają mokre ściany
od deszczu czy od łez
próbuję podnieść
nabrzmiały deszczem dywan





















***




śmiech szaleńca, który zabija
we śnie się rozchodzi
- sny moje i marzenia
tworzą bogobojną całość
co drwi z praw fizyki
ma dusza z marzeń ulepiona
kruszy się
pod dotknięciem palców Szatana











































Na wsi




cumulusem przesuwanym po niebie
płynie czas i zabija rany
rośliny rosną kukułki kukają
dzwonnica dzwoni i nie ziębi chłód



























Aniele Boże Stróżu mój...




Musieli mi chyba przydzielić Anioła Stróża po przeklętych Ludziach Lodu. Nie może mnie biedak
upilnować. Nie dosypia, nie dojada, chudnie z troski. Od dawna nie był na urlopie- nie daję mu do tego
okazji. Skrzydła wiotczeją jak worki pod oczami. Ciekawe, jak długo jeszcze będzie się musiał ze mną męczyć.




























***




do stóp ślą się martwe liście
układają się do zimowego snu
słońce zduszone dłońmi chmur
nie daje radości daje mdłe światło
biometr jest niekorzystny


tęsknota za nieznanym
wzmaga się bolejący wrzód




























***




wyobrażam sobie zdziwienie człowieka
gdy po raz pierwszy ujrzał umierające lato
jak musiał się bać
gdy drzewa zasypiały gubiąc zielone oczy
a niebo
traciło błękit


























***




zawsze kiedy przychodzi zmierzch
moje myśli zbaczają ze swych zwykłych ścieżek
odbiegają od tego co w świetle dziennym żyje
i biegną ku mężczyźnie
który teraz jest już czasem przeszłym
na zawsze pochowany w kruchej ziemi mojego serca
które spalił na proch nie miłością lecz bólem i strachem


zawsze kiedy zapada zmrok
i odbiera przedmiotom ich zwykłe barwy
pojawia się lęk
czy nie zamknąć serca i nie wyrzucić klucza
żeby nie urwać się ze sznura
zamotanego na szyi


- jeśli nie spłonę z miłości spłonę z nienawiści-
















***




w ogrodzie mordercy
kwitną szkarłatne róże


pod pustym niebem
rosną i odurzają zapachem
a o okrucieństwie swego ogrodnika
nie maja pojęcia


i patrzą w słońce
i wyciągają głowy
by piękniejszymi być


to dzięki nim
ludzie nie mają pojęcia
kto jest ich hodowcą
cudne i żywe czerwienią
aksamity mamiące zmysły






























Piszę podczas burzy




za moimi plecami przesuwa się burza
czyszczę serce, wybielam ciemne plamy
robię miejsce na nowy wiersz.
zamknęłam się w pokoju z moim strachem
na ścianie odblask błyskawicy
już siódma strona poszła w drobny mak


odpisuję z duszy kopiuję z myśli
już siódma strofa cienia poszła w las...
























Requiem dla serca




słyszę
jak mojemu sercu grane jest requiem
umieram jak ten zmierzch
powoli starannie zamykając każde drzwi duszy
na policzku zostaje tylko ślad łez
po zgaszonym uśmiechu
jedyny dowód trudnej drogi
w moim złamanym sercu
pogrzebałam żywcem krzyczące szczęście
zamurowałam zaprawą bólu
na nowo zakładam szwy
które pewnie nie wytrzymają
gdy strach przypuści szturm


dla mojego serca palą się gromnice
potem
obmyję je w święconej wodzie
choć nadal będzie zwęglone od cierpienia
i ciemne od grzechu


oddam je jak porzucone zawiniątko
w koszyku z wikliny

























***




nie mogę latać
niezdarnie potykam się o ludzkie progi
nie mogąc ominąć przepaści spadam w nieokreśloność
nie mogąc ominąć rzeki tonę w życiu




























***




uratuj mnie tonę
tchnij we mnie swój silny oddech
chwyć mnie rozpływam się
uchroń mnie rozpadam się
wyciągnij mocną dłoń
sprowadź mnie na ziemię
bo szasta mną wiatr
i igra ze mną deszcz


























***




zamykana skrzynia
lot motyla
szaleństwo i ból
oto dni żywota




























***




żyję marzeniami
które mnie uśmiercają


ale gdy tylko próbuję przestać marzyć
umieram jeszcze szybciej



























Niedokończony niedokonany




słowa
uciekły mi gdzieś
nieokiełznane ptaki
za późno poczułam wiatr ich skrzydeł
za późno zamknęłam
w papierową klatkę piórem

























***




nienawidzę ciszy
w niej czai się całe zło
kończących się światów





























***




życie- cudne dzieło zniszczenia
daje w kość
kawałki nieba
pozamykane w dłoniach
ciekną przez palce
ucieka sens



























Elegia na śmierć Herberta




Kiedy poeta umiera
świat
nagle się budzi
wyrwany ze snu
wyskakuje gwałtem z łóżka
a gdy nadejdzie noc-
utopi ucho w poduszce
zapomni
























***




oto człowiek
proch na wietrze Wszechświata
istota nieodgadniona mieszany typ
piana na oceanie Wszechświata
która za chwilę zniknie
Człowiek
























Wiersze ostatnie






***




pustka po tobie
jak chwiejna gałąź
którą odleciał zmarznięty ptak




















Zima w mieście




niebo gubi pierze
chodniki rozpływają się pod stopami
labirynty głuche zasp
brudny zapach spalin
w ustach orzechowy smak zgnilizny
białe sztychy drzew o zmierzchu
-ornament wieczoru-
i ciemność więżąca księżyc
za kratami gałęzi























***




pójdźmy ścieżką zwierzęcą przez las
tropmy stąpnięcia gwiezdne śniegu i zaginione ślady słońca
by odtworzyć w głowie linie poplątane dawnych wędrówek
poszukajmy ciszy w bezlistnych zaroślach
dotykajmy uśpionej chłodnej kory-


przez negatyw nocy, przez oszukańczą jasność zimy
wietrzymy nadchodzącą w kroplach deszczu wiosnę
chwytamy czujną duszą
pojedyncze głosy ptaków
zagubione między czuwającymi nad ziemią drzewami
i wołanie kruków ponad ośnieżonym grzbietem lasu…




















***




teraźniejszość, teraźniejszość-
nie bój się tego słowa
a przestaniesz bać się przyszłości!





























***




patrz, patrz-
oto cud rozwiera się przed twoimi oczami-
oto sięgasz po istotę rzeczy nie mogąc jej pochwycić-
jesteś lekki jak piórko unoszone wiatrem:
nikt nie zwraca na nie uwagi,
a ono mogło widzieć cały świat


























***




za wszystko, co było- dziękuję
na wszystko, co będzie- tak


*
jeśli jesteś szczęśliwy śpiąc
nie ma takiej rzeczy na świecie
która mogłaby dać ci szczęście

*
mów do swojej ślepoty
ona cię potrzebuje

*
mów do swojej śmierci
ona cię kocha



















***




ludzie sami sobie są przeszkodą do szczęścia
nie lubią, gdy otwiera im się oczy-






























***




zamykam kolejne czakramy zła
pulsującą ciemność gaszę dłońmi
zasklepiają się rany
przestaje płynąć ogień we krwi
spokój, spokój-
spływa jak żywica z roztrzaskanych polan lasu


























***




odcinam pępowinę
od demonów które wysysały moją moc
jak suchy liść unoszę się w powietrzu
opadam na dno i kiełkuję




























***




królowa
w czterech ścianach


królowa
w drewnianej izbie


królowa
sama dla siebie
śpiewa dla swoich uszu
zapatrzona we własne wnętrze
uśmiecha się


jest
sobą


















***




rzeczywistość
jak jajko jaskółcze ukryta w skorupce
rzeczywistość
jak owoc chroniony grubą skórą
rzeczywistość
jak pokryty łuską gad
rzeczywistość
oblepiona etykietkami
pokrusz obierz zjedz
zdrap tę zdrapkę























***




niech przepłyną przez ciebie
wszystkie strumienie świata
płyń, płyń razem z nimi
puść raniące palce skały
a wyrosną ci skrzydła orle i wietrzne



























***




nie potrafisz wyjść z ciasnej klatki
wyjrzeć zza pierwszoosobowego spojrzenia na świat
rozejrzyj się po sobie swojej duszy
zobacz, ile tam śmieci
ile skarbów pogrzebanych pod warstwą popiołu



























***




- rozpięci między sprzecznościami-


jeśli będziesz sztywny
pękniesz
ha ha


jeśli będziesz miękki
rozpłyniesz się
pa pa

























***




Kora wygnana z Piekła
włóczy się
nie ma ani wiosny ani zimy





























***




tyle sztuk
osnutych wokół iluzji
szarpania się
tłuczenia się o przezroczyste kraty klatki
a teraz widzę przez to wszystko jak przez wodę

- spalić je wszystkie
jak kiedyś palili zakazane księgi
























***




egoista doskonały
nie ogląda się za siebie
egoista doskonały
nie odrzuca własnej słabości
egoista doskonały
nie musi żyć dla innych

























***




każde draśnięcie
może być szramą broczącą krwią
a może być bruzdą ziemi
na której ciemno zakwitnie krwawnik




























***




odrywam się
od skrawka gazety z cyferkami
z trudem
to jak próba rozerwania lodu
zamiast stopić go
ciepłem własnego ciała


























***




być naturą deszczu
nie pragnąć niczego i nikogo
być pragnieniem
i spełnieniem pragnienia
być niczym więcej poza sobą




























***




uciekłam do lasu,
chcąc schronić się przed deszczem.
chciałam wyjść,
ale bałam się zmoknąć.
a kiedy wyszłam,
okazało się, że poza lasem wcale nie pada.


































Wiersze z pogranicza



















Lament nad drzewem




nie ma cię już
twoja pieśń pośród innych drzew przestała istnieć
twój głos został ucięty tuż przy ziemi
i nigdy już nie zabrzmi w muzyce świata.
zniknąłeś z mojego lasu
i choć nie pamiętam nawet jak wyglądałeś
próbuję ożywić cię w umyśle
wytężam wyobraźnię by postawić cię na nowo
w chórze drzew
i wskrzesić twój potężny szum


a wyczuwam tylko zamierające pulsowanie osieroconego korzenia
i pustkę, przez którą przeziera niebo.



















Autopsja





dotykam twarzy sprawdzam
czy mam jeszcze tamte ciepłe usta
czy oczy są na swoim miejscu
rzęsy w rządku pod sklepieniem brwi
biorę lustro i przyglądam się
bo wydawało mi się ze coś się zmieniło
lecz poza krzyczącym opuszczeniem zza ramienia
nie widać nic
wszystko jest na swoim dawnym miejscu
choć czuję że za chwilę rozpadnę się na kawałki


dotykam piersi
by upewnić się że pod spodem jeszcze bije serce
coś tam się tłucze szamocze
gniew rozwiera od środka
strach dobiera się do serca
nienawiść ssie


dotykam brzucha
w obawie by nie zaczęło trzepotać się o życie
tam w środku teraz
wszystko umiera
i jakieś narodziny nie byłyby najlepszym pomysłem
życie umarłoby zanim by się narodziło


dotykam ud
by przekonać się czy są skryte tak samo jak łono
a one gładkie jak woda i jak woda miękkie i nieczułe


wychodzę z siebie
by sprawdzić czy zmysły jeszcze działają
czy są w stanie przyjąć świat na wiarę
próbuję ostrożnie drażnić bólem by sprawdzić
czy mogą jeszcze drgnąć


próbuję oglądać świat dawnymi oczyma
ale na wszystkim śle się podejrzliwa urokliwość cienia


zatykam uszy nie chcę słyszeć deszczu
ale ciągle słyszę wewnętrzne echo
w rytm uderzeń serca


odkochaj się odkochaj się odkochaj się…
























Porzuceni




podniosłeś mnie i mocno przycisnąłeś do serca
z początku lekko dusiłam się
lecz przywykłam do twego dusznego zapachu
do twojego wnętrza które było jak bezpieczny schron
ale ty wystraszyłeś się tego ognia i upuściłeś mnie
pozbawiona twojego ciepła umieram nagłą śmiercią marznę
wciąż pamiętam smak twojej krwi rozhukanej
której zawrotny rytm przeniknął do moich rąk
podniosłeś mnie i wziąłeś sobie do serca
ale w twoim sercu było mi za ciasno
ktoś tam jeszcze był i nie mogłam się zmieścić
próbowałeś mnie wyrwać
wypuściłeś na zieloną wolność
a ja oszalała od światła i powietrza
spadłam jak kamień zerwany most w przepaść

















Ty pójdziesz górą a ja doliną…




patrzę w puste okna
próbuję odgadnąć twoje ruchy
ale ty jesteś daleko
noc mi ciebie nie zwróci
bezustannie przymuszona do twojego niebytu
słyszę jak się oddalasz
i chociaż byliśmy jedną niestałą materią
i dzieliliśmy tę samą przestrzeń podobny czas
jesteśmy od siebie oddaleni jak dwa końce nieskończoności
wypełniamy sobą nieswoje powietrze


jestem nocnym senliwym ptakiem
wstydzę się boję świateł dnia
a ty obracasz się w kręgach blasku, na wyżynach
i ani spojrzysz w ciemną głębokość u twych stóp
to ja woda powierzam się w twe chciwe ręce
to ja ziemia siebie rozpościeram na wznak w geście zaufania
a jestem tylko kulą u twej nogi














***




Rozgarniam pracowicie kolejne warstwy ziemi
próbując dokopać się siebie.
codziennie czekam, aż opadnie
prześmiewcza kurtyna mroku
którą rozdziera mój obłęd
żeby łatwiej odnaleźć siebie
i za każdym razem spotykam na swej drodze
rozczarowanego błazna.


Osypują się ze mnie skorupy i maski
nie mogę dotrzeć do mojej axis
nie dogrzebię się miękkiego miąższu.
ciągle tkwi pod grubą powierzchnią
śmieci, gliny i pleksiglasu.


wypaczona, wybijana z rytmów ciemności i światła,
przemocą zmieniana
zaślepiona ostrością faktów
i ogłuszona szaleńczym biczem czasu
chcę tylko jednego: szybko zasnąć.



CHOĆBYM SZEDŁ PRZEZ CIEMNĄ DOLINĘ
ŚMIERCI, ZŁA SIĘ NIE ULĘKNĘ…



Szukam światła, instynktownie, jak ślepe zwierzę
bo to, które tli się we mnie
słabnie z każdym obiegiem nocy.
uciekam w zbawcze podwoje ciemności jak tchórz
wytrwale szukam innych dróg,
zapomnienia wszystkiego, co podcina kręgi
i człowiek się łamie.


ślepo chcę komuś zaufać,
a nie mogę nawet samej sobie,
nie wierzę w siebie, kiedy


MOJA LEWA RĘKA NIE WIE, CO CZYNI PRAWA…



nie znajduję niczego trwałego.
wszystko jest ulotne, zmienne jak niebo jesienią
wszystkie punkty odniesienia zlewają się w jedną myśl:



BIM BOM, KOMU BIJE DZWON,
DŹWIĘK DZWONU TONIE,
DZWON DZWONI TOBIE,
BIM BAM, JESTEŚ SAM…



niezdarnie i niebezpiecznie poruszać się tak prześlizgując się po powierzchni chłodu emocjonalnego.
bardzo łatwo go zburzyć, zakłócić jedną iskrą.



MIŁOŚĆ CIERPLIWA JEST,
ŁAGODNA JEST…



inni?
inni widzą moją słabość i chcą mi wmawiać, a ja odpycham od siebie te brednie i nie ufam, nie ufam.


tak, szczęście, że zawsze ktoś był przy moim boku, chronił, troszczył się.


kontrolował.


władza.


mocne ręce nigdy nie będą jasne.


ryzyko.


nie wyzionę ducha w cudze ręce.


myśli żyjących.


To trupy uważają za chodzących (z)dychających inne trupy, te zaś uważają tamtych za sztywnych. Ci z kolei,
gdy zaczynają coś przeczuwać, dobijają tamtych. A tamci, umierając każdego dnia, przeklinają nieczułe
trupy, które zasypały w nich suchą ziemią słów życiodajne iskry.


Dziękujemy.
Co za show.
Autor, autor!


(APPLAUSE)


strach.


ludzkie?
nieludzkie?
zwierzęce?
półdemon czego może się bać?
bój się boga, Boże!


strach.
strach we mnie mieszka,
i gniew.


strach przed bliskim spotkaniem trzeciego stopnia, gdy zderza się dwoje ludzi. Dwa światy. Wojna światów.



MIŁOŚĆ
NIE PAMIĘTA ZŁEGO.



wściekłość i skowyt.
niemoc i słabość owijają się wokół mnie, gdy krzyczę z bólu.
ze złości.
gdy pozbywam się energii i zarażam nią wiatr.
łagodność ucieka bocznymi drogami.
popędza ją mój gniew, skrzydeł dodaje lekki lęk.


strumień bólu się sączy
i kamienie na dnie podsuwają grzbiety pod stopy
a bagno na brzegu tylko czeka, by w nie wskoczyć.



BŁOGOSŁAWIENI PONIŻENI,
ALBOWIEM BĘDĄ WYWYŻSZENI…



upodlenie to moje udziały w firmie życia
i zgnilizna procentująca bez lęku o indeksy.
potrwa ta maskarada jeszcze trochę
a po strachu zostanie echo,
a po gniewie ślady ognia
a po wściekłości blizny po pazurach
i po bólu.

















***




kiedy ciebie zabrakło
dotykałam chciwie dna tęsknoty
i ciągle mam na wargach
twój cierpki smak
ciągle w pamięci mojej
żyjesz własnym życiem


kiedy jesteś nieobecny
ściągam bierwiona święte bólu
w ukrzyżowanie miłosne






















Czekanie chwil gwiazd odliczanie




czekam
aż wszyscy zasną z domu
by dotykać wody niepostrzeżenie
by nikt nie widział moich łez


czekam
aż uśnie czujność okien
by ktoś stojący na zewnątrz
nie ujrzał mojej nagości


czekam
aż rozbłyśnie tajemnicą noc
by wymknąć się daleko stąd
i zapomnieć ż kiedyś byłam
pokorna jak niepokalane poczęcie





















Wrócę




potknąłeś się o mnie na swej drodze
ale nie jestem tym czego szukasz
podniosłeś mnie wyłuskałeś złoto z kurzu oczyściłeś
ale nie wszystko złoto co się śmieje
schowałeś mnie do kieszeni ale wymknęłam zgubiłam się
rozdeptało mnie stado kretów owadów i wiewiórek
zmiażdżył ciężar słońca i rozwiała się namiętność
puściłam się twej dłoni rozeszłam na cztery wiatry
przepadłam w wolności
jestem prochem z którym swobodnie igra powietrze
i roztrącają dziobami ptaki
przechodzę przez ptasie gardła i watę piór
przenikam płótna żaglowców przeszywam liście wiązów buków i dębów
nie mam ciężaru
nie mam gniewu tęsknot żalów
lekką i pustą znów poda mnie las pod twe dłonie uważne
















***




traktujesz mnie w sposób instrumentalny.
tak, jestem twoim instrumentem,
na którym przyspieszonym oddechem
wygrywasz pożądanie
odciskasz ślady palców na klawiszach,
szarpiesz struny,
aż pęknie aorta.
tak, jestem twoim instrumentem
z poplątanych ciasno żył.
kiedy uderzasz zbyt mocno,
odpowiadam fałszywie.
kiedy głaszczesz, mruczę.
kiedy nie umiesz grać, jestem rozkojarzona.
a potem mówisz, że nie rozumiesz kobiet.



















***




chciałabym się znieczulić odstać
odnieistnieć po tamtej stronie światła
na podszyciu promieni
zaniebyć po drugiej stronie czegoś
co nazywamy życiem




























***




to ja- pokonany w walce zdziczały duch
strącony ze szczytu wartości
sprzedajny i zawzięcie milczący
zbrukany i nietykalny
spisany inwentarz win drę na drobne kawałki
śpieszące doścignąć wiatr


jestem panią siebie
panią
skamlących gorzkich żali
demonów ognia igrających w okolicy żeber
wilczych stad biegających ulicami miast
bezdomnych kotowatych
ocierających się o kostki jak miękka śmierć
lęków czających się do skoku w ciemności


ziemią moją twardy bruk
i żelazne szlaki torów
posiadłościami- ruiny dawnych kościołów
siedliska grzechu i źródła gniewu
naga ziemia pod blachą nieba moim domem
ogrodami- cmentarze zwierzęce


nie mam mistrza
nie mam właściciela
jestem panią samej siebie
wspaniale samotna i przeraźliwie wolna
zasłuchana w rytm własnej krwi
nigdy nie uniosę rąk w poddańczym geście
jestem jedynym ’ja’


bez statutów, bez szkarłatu, bez berła
jestem królową
na kupie swoich własnych śmieci
naczyniem przepełnionym goryczą
i ostoją szaleństwa
jestem


mną





















***




dlaczego nie mam skrzydeł jak ptak
i nie mogę odgonić złych duchów
ruchem wiatrem
moje skrzydła są opuszczone
jak żagle w czas ciszy
schowane pod powieką trumny…























***




twoja miłość jak wiatr na równinie-
przemija
w zawrotnym pędzie
gubiąc po drodze własne myśli i pamięć
omiata wiele przedmiotów i znika
przechodzi przeze mnie
jak woda przez sitowie
bezowocna bezcelowa
jak pocisk trafiający w pustkę.


żal mi cię. wkrótce ból przejdzie
i zostanie tylko mała szrama w miejscu
przez które wniknęła nicość do duszy.




















Tęsknota




planeta obraca się i ginę w mroku
jutro wstanie dzień ale będzie tylko
próżnią o konturach wyznaczonych przez światło
bez twojego nieposłusznego dotyku





























***




na łup miłości się rzuciłam wygłodniała bardzo
nie wiedziałam ze miłość tak mną wzgardzi
myślałam- miłość będzie moim pokarmem
a stanęła mi kością w gardle



















***




ten, kto stracił złudzenia
niech boskiego czy szatańskiego
nie wzywa imienia


nawet Chrystus wydał krzyk:
Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?
gdy dopełniła się uczta krwi


ale kto nigdy nie dotknął dna
ten nigdy się nie dowie
gdzie znajduje się szczyt
ni Bóg ni Szatan mu nie powie




















***




nienawiść zapomniała o mnie na chwilę, ale wiem, że wróci.
nie miała do mnie dostępu przez długi, długi czas-
dopóki nie poznałam, co to jest miłość.
teraz jestem bezbronna, narażona na nią,
tak jak płonący dom jest wystawiony na działanie wiatru-
dzięki niemu nie przestaje płonąć,
aż obróci się w popiół i zgliszcza.


ciągle spadam i nie wiem, jak mam się bronić.
ratunek może sprowadzić tylko brak nadziei
która już raz mnie zniszczyła-
a ona ciągle we nie płynie jak żywica
i podsyca ból.






















Filozofia spadania




kiedy człowiek spada- myśli
czas rozciąga się w klatkach
jak długo to potrwa nim dotknę dna
czy na dole jest wieczna noc
i czy jeszcze zobaczę blask dnia
jeszcze w myślach zdąży pożegnać się ze światem
jeszcze myśli o rodzinie
i zanim wszystko utonie w błysku
jeszcze sobie obiecuje- będę dobry będę dobry
























Dla tych, którzy jeszcze potrafią się modlić




Odchodzę od bicia dzwonów
odsuwam się w cień
mój śmiech pobrzmiewa w pustych nawach
ustępuję miejsc


Twoi wyznawcy są doskonali
bo nie śmią spodziewać się nagrody
za służbę tobie, Niewdzięczny Panie.


A ja ciągle dotykam dłonią krawędzi piekła
ciągle bawię się w zło
i ani Bogu ani Tobie ani światu
nie mogę do końca się zaprzedać, Szatanie-






















Elegia do mojej duszy




Dla ciebie tylko żalu paląca sól
i gładzenie zimnych ostrzy na skałach
i na końcu klingi
krwi kleista kropla


dla ciebie tylko bólu paląca zaprawa
i w ogniu wypalanie wnętrza
dla ciebie tylko znajomość błędnych dróg
i zagubienia coraz częstsza męka


dla ciebie tylko goryczy ziarno twarde
dla ciebie tylko wołanie w ciemność
i pragnienie nieskończone ugaszenia
i podszepty śmiertelne nicości


dla ciebie tylko ciemna dolina lęku
i kruszenie zimnych ostrzy na głazach
i nienawiść wyuczona przez człowieka
którego najbardziej kochałaś



















***




wycięłam wiatr
z reklamy pędzącego samochodu
zamknęłam
kawałek soczystego nieba
w pudełku po zapałkach
świeżą zieleń kościoła
zalałam białym spirytusem
lotne liście
utopiłam w winie
czyste szkockie krajobrazy
powkładałam do szuflad
nałykałam się chmur i zachłysnęłam ogniem


nie możemy żyć wiecznie
żyjmy chociaż prawdziwie
















Kuszenie ( Monolog dla Matki Joanny)




Który śpi we mnie od lat- Pradawny Wąż
nie dotknięty moją świadomością
nawet wtedy się nie zbudził
gdy trąciła mnie oddechem śmierć
wzrok stał się nicością
i ból wszelką wolę życia wystudził.


Tego dnia jednak otworzył oczy i drgnął.
Począł się przeciągać, rozsupłał ostry język
moje wnętrze szaleństwem podpalił.
Które od zawsze we mnie ukryte- ciche zło-
Począł wydostawać się ze mnie Przedwieczny Smok
i siedem demonów za sobą wlec.
Przerażona, a jednocześnie zachwycona tym zjawiskiem-
poddaję się.


Coraz mniej spokojna,
coraz mniej obnażona-
zasnuwam wokół siebie skorupę- czysty cień.
Nie rozbiją go topory świata,
nie wzruszy Ostateczny Dzień.
Nie przeniknie przezeń światła promień,
nie przedrze się przezeń żaden śmiertelny człowiek.
























Ósmy Demon




kiedy jesteś
małym człowieczkiem
w jedenastym roku życia
myślisz:
jestem niewinny


to niewinność ofiary „Procesu”


kiedy widzisz
zalane ścierwo człowieka
umarłe na śmietnisku
myślisz:
człowiek nie może być
obrazem Boga


kiedy doświadczasz okrucieństwa
z rąk ukochanego kata
myślisz:
człowiek musi być zwierciadłem Szatana


kiedy czujesz
jak pochłania cię ciemność
a zwierzęcy ból tnie cię na strzępki łatwopalnego papieru
i odkrywasz w sobie cząstkę całego zła świata
krzyczysz: Boga nie ma



















Powroty * odloty




ty nie wiesz bo byłeś daleko
nie wiesz że się skończyło
wszystko co było między nami


zostałam sama z duszą kaleką
na łaskę losu i niełaskę
nie wiesz było mi niełatwo


nie wiesz wszystko się zmieniło
nie ma cię już między snami
nie wiesz że to co nas łączyło
rozpadło się ulotniło


ja na nowo zaczęłam żyć- umierając
kiedy cię tu nie było
umierałam powoli czekając
nie ma cię już, kochanie
w moim sercu i niech tak zostanie




















Porzuceni, zdradzeni




do rzeczy blisko przywiązani
ze smakiem bólu obeznani
ze skałą doświadczeń otrzaskani


do cierpień przyzwyczajeni
od szczęścia znienawidzeni
z wiekiem fizycznym nieadekwatnym
do przeżyć psychicznych


karmieni co dzień porcją osamotnienia
popijamy gorzkim łykiem zapomnienia
a mimo wszystko gdzieś na dnie
zostają ślady pazurów gdy ktoś serce skradnie
próbujemy przed światem się bronić
zostajemy z niczym w rękach bez ochrony


odtąd nauczeni uciekać
gdy ktoś podchodzi zbyt blisko
i za naiwność karani
znowu rozczarowaniem





















Pożegnanie z marzeniem




Odwrócona plecami do okna- zasypiam
za mną dyskretnie skrada się zielony duch deszczu.
Deszcz spłukuje porośnięty sierścią kurzu- świat.
W duszy głęboko, tuż pod powieką, tli się łza.
Powoli z łupin mojej czaszki wykluwa się sen.
Z resztek kłamstw, z odłamków cierpień układam marzenie.
Porzucone jest jak zepsuta lalka-
jeszcze robi wrażenie, lecz w środku jest pusta.
Trzymam się teraz moich marzeń mocno,
bardziej, niż rzeczywistości. One są moją prawdą,
choć wystarczy jeden nieprzyjazny podmuch zwątpienia,
by runęły bezgłośnie, wewnątrz, jak domek z kart.























***




miałam duszę piękną niewinną
myślałam- tak być zawsze powinno
a ktoś czarno na białym
ognistymi bólu literami
wyrył we mnie brutalnie wytrwale:
chcesz dotknąć ognia- nie unikniesz oparzeń



























Pytanie o umieranie




ona przychodzi cicho
boi się hałasować
nie chce nas przestraszyć


mimo to
widzi nasze szeroko otwarte oczy
i przerażony wyraz twarzy


chce tylko
uczynić nasze zgaśnięcie
mniej bolesnym niż to konieczne
chce zabrać z powrotem nasze życie
łagodnie powoli z pomocą endorfin
bo to nie dar na zawsze


ona chce niepostrzeżenie zgasić płomień
ale kiedy to robi zapada ciemność
i tracimy orientację


jej starania nie przeszkadzają nam
przeklinać i złorzeczyć jej
to jedno życzenie wypowiedziane głośno
to najcięższa zbrodnia
czyniona sztyletem słów


jest niedostępna z własnej woli
dla tych, którzy do niej tęsknią
szaleńców- choć może mają rację
dlatego ściągają ją tu przemocą


jest kulą u serca
dla nie dotkniętych przez nią błękitnych ptaków


kim jesteśmy że o niej milczymy
choć jej nienawidzimy
jak wszystkiego co obce
nieznane nieuchronne
jak wszystkiego co już przesądzone


kim jestem ja
że odważam się pisać o niej


nie chcemy zrozumieć
że jest naszymi drzwiami do wolności
choć mówiła nam o tym wielokrotnie
choć żeby przez nią przejść
musimy wskoczyć w głęboką ciemność


dla nas jest niespodziewanym intruzem
choć tyle razy przygotowuje nas na swoje przyjście


jest gwałtem
uczynionym światu
złem ostatecznym
naigrawa się z naszych butnych marzeń


nie
porządkiem rzeczy
stoickim






















Planujemy rozstania




milknące zjawy naszych przyjaciół
po tamtej stronie przypuszczeń i niedomówień
odchodzą znikają
jak na wpół zastygły gest


otwieram okno
podsłuchuję rozmowy deszczu
deszcz szepcze: to samotność


stygnący dotyk naszych kochanków
na rozpalonej skórze
znikające w pamięci miłosne zaklęcia
wyrzucone na stos obietnice
i rozstanie


świadomość rozstania cicha i bezsilna jak modlitwa


popękane usta naszych rodziców
w spokoju wiecznego bezdechu
już nie ostrzegają
już nie pocieszają


a nasz słuch ginie gdzieś we wnętrzu
wrażliwość tężeje
i zmienia się
w podszytą bólem hardość






















Tyle nam dali i pogrzebali




wiedzy tylko tyle żeby nie oszaleć.
rozumu tylko tyle, żeby nie zgubić głowy.
rąk tylko tyle, żeby nie odlecieć.
głupoty tylko tyle, by przepaść o krok minąć.
zimnej krwi tylko tyle, by móc oglądać dreszczowce.
spostrzegawczości tylko tyle, by zrozumieć, ze nie jest się ślepcem.
bystrości za to tyle, by wyłowić najdalsze z galaktyk.
urody tylko tyle co na przedłużenie gatunku.
przyjemności tylko takie, za które trzeba zapłacić
palącą walutą cierpienia i nie stać się niewolnikiem
cierpień zaś na tyle by sprawdzić wytrzymałość.
potrzeb tylko tyle by starczyło oddechu.
śmiech tylko po to by goić rany.
szczęścia tylko tyle by nie zawisnąć na pytaniu.
pomysłowości na tyle by rozpędzić wachlarzem mgławice.
uczuć tylko na tyle by nie cofnąć się przed błędem.
inteligencji tylko tyle by nie potknąć się na główce od szpilki.
niewiary nie starczy by nie zboczyć z drogi.
nadziei nie starczy by zepchnąć z cumy statek międzygwiezdny.
miłości nie starczy na odrobinę beztroski.
(spleen nie na użytek kościołów czy latyfundiów.)
pamięć tylko po to by nie zgubić dowodów tożsamości
na stanowiskach archeologicznych.
zapomnienia tylko po to by zdusić siłą ból.
upojenie tylko po to by zabić nienawiść.
życia tylko tyle by móc strach naparstkiem pić.
pewności tak mało jak czasu.
podziwu nie tyle co dla słonecznych grzybów na niebie.
iskier tyle co na proch w trumnie.
śmierci za to starczy, starczy dla wszystkich,
kupujcie tanio śmierć! codziennie oglądajcie!
hojnie nas nią obdziela życie.
więc możemy spać niespokojnie i budzić się na nowo grzesznymi.




































Wieczność na modłę średniowieczną




wieczność – to słowo krąży wokół mnie jak wokół zdobyczy
wieczność – to słowo czyha na mnie za każdym zakrętem
wieczność – to słowo nie ma do mnie dostępu
odkąd jedyne moje pragnienie to spokój niebytu


wieczność czeka powiadają prorocy poeci
wieczność żarłoczna jest powtarzają apokaliptycy na pergaminie
wieczność szuka mnie
wieczność pochłania moje myśli
wieczność szepcze nocą i w promieniach dnia
wieczność przypomina o sobie śmiertelnie często
wieczność usiłują mi wmówić
wieczność usiłują mi sprzedać
ale wieczności nie da się pokroić
a dla mnie wieczność nie oznacza spokoju



















Urojona (nie)obecność




nie ma cię tu
a jednak widzę siedzisz przy mnie
i patrzysz na mnie
a ja wtedy staję się dwuramienną gwiazdą
świecę na twoim niebie
śpię w twoim śnie
znika moja bladość krwistość i chłód


nie ma cię a jednak czuję twą obecność
w załamaniach cieni
wspomnienie o tobie tak jak duch
nawiedza mnie w ciemności
widzę twoje ruchy przed sobą
a przecież nie istniejesz dla mojego świata
ciągle mam cię przed oczami
nie ma cię już
a ciągle i uparcie wracasz przed moje zmysły















Moja rada dla rodzaju




do wyboru do koloru
wybierajcie umierajcie
w teraźniejszość wybiegajcie
myślami traktatami
z filozofii chińskiej
zróbcie co niedokonane
krzyczcie niewypowiedziane
wisielcy na sznurze wieczności
obrani z czułości do kości
szubrawcy życia
oprawcy natchnienia


od wieków umieramy
choć nie potrafimy
pogodzić się z nieznanym
antidotum na ten szaleńczy
stan uśpienia
są chimery lęki i koszmary
trucizna jest życie
tak jak odtrutką śmierć























Nieporozumienie




próbowałam zajrzeć ludziom w dusze.
odwracali głowy, marszczyli nosy.
próbowałam pochwycić między nimi sens.
odtrącali kąśliwie dłoń.
chciałam wkrzyczeć mój strach
w uśpione mury zimnych miast.
odebrano mi prawo głosu.
pragnęłam obejść podstępem codzienność.
zostałam wdeptana w błoto.
chciałam obnażyć nagość-
wyśmiali mnie z tego patosu.
chciałam wydobyć z łupin myśli
uciekali- co wyskoczy koń.
żebrałam o kroplę zrozumienia.
podzielili mi goryczy kęs.
wołałam o więcej muzyki nade wszystko.
ciągnęli mnie przez ciszę za włosy.
i tylko pazury sobie o skały kruszę.
co mówiłam, to mówiłam w żywe oczy.
zostałam zostracyzowana.
zrozumiałam jedno:
nie wolno szastać prawdą.


















Kontynuacja za Mistrzem




To oznaczają ciemne wyroki losu
każdy z nas będzie osądzony
niesprawiedliwie


bez względu na
wiek
płeć
wady
zalety
doświadczenie
mądrość


każdemu przydzielono
działkę bólu
łyżkę miodu na beczkę dziegciu
gorzką sól miłości
i zaprawę śmiechu


potem to wszystko
w rejestrach aktach
nierówno niebacznie
wylatują spomiędzy kartek
zapomniane winy i zasługi ciche


posortować to wszystko aniołom
których oczy nie do patrzenia
w ludzkie ciemne potworności


śmierć dotyka każdego osobnika
a to co zostało żywym
niewidoczne jest i niewypowiedziane
śmierć- wiadomo że przyjdzie
jak życie bez możliwości odwołania
od wyroku ni odroczenia na późniejsze wieki





























***




próbuję zrekonstruować twoją istotę
ale nie mogę z cząstek zmysłów z odprysków
poskładać człowieka


próbuję wymyślić cię na nowo
ale rzeczywistość jest niepokonana
nie potrafię nagiąć jej do pragnień
nie umiem zapanować nie jestem Bogiem


próbuję wymarzyć twój obraz
wszystko znika we mnie
przepada jak człowiek w pustkę
zostaje tylko ciężar niespełnienia
marny substytut twojej osoby
nieodmiennie niedostępnej i ciągle dalekiej










Inni coś od siebie:


Nie można komentować
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem
oznaczeni są użytkownicy nlog.org)