Wpis który komentujesz: | Wiersze z pogranicza cd. Prolog burzy odbity w lustrze burzy się ocean nieba tam gdzieś daleko tańczy burza wioska kuli się pod siepaczami deszczu- piszę kolejne wariacje burzy z daleka słychać pomruk przestrzeni świat zastyga w oczekiwaniu gdy burza runie na drzewa gdy przyfrunie na skrzydłach gwałtu i otoczy mnie gdy rozpęta piekło na niebie i rozpali mój duszący gniew czekałam a ona przeszła obok pokazując jedynie forpoczty minęła mnie obojętnie ciągnąc za sobą wycie przestworzy gniew zgasł jak zbłąkany ognik na bagnisku deszcz nie chce obmyć kamieni ani czarne chmury rozpaczać (rozpacz- należy dozować ją stopniowo) wypuszczać pomału kawałek po kawałku umierać resztki kropla po kropli pozbierać oddawać pomału tereny boleści rzucić aniołom pod nogi aż staną w locie spojrzą na małą istotę bosą błąkającą się oślepłą gdy w górze frunie szczęście biegnącą za nim z wysiłku mdleją mięśnie *** dusza labiryntem nie do przebycia nić zbyt wątła i światło za słabe nie wskażą mu drogi zbyt mocno jestem zarażona mrokiem Rozdarta próbuję biec pod prąd pod wiatr tonę w głosach po kolana po pas po szyję od stóp do głów pojedyncza w kakofonii podszeptów nie, to nie początki schizofrenii to często spotykane zwątpienie niemoc rozpacz podszyta stoickim uśmiechem wahanie na szali nieskończonych możliwości wyboru waga przechyla się raz w tę raz w tamtą stronę języczek wskazuje naraz wszystkie wypadki w naszej mocy wybrać ale nie decydować Idąc w ciemności mój szlak wytyczają bezgwiezdne noce. ciemna strona księżyca – negatyw słońca służy mi za przewodnika – smętny Charon. król kosmicznych podziemi wskazuje mi drogę ciemna materia międzygwiezdna moja mapą. posuwam się szybko po ciemności po granicy cienkiej jak samobójcza żyletka. prowadzi mnie pustka nie odkrytych obszarów nienazwane piekło nie oznaczone na mapie serca pułapki. znam tylko kierunek. ciągle wzlatuję w dół na skrzydłach mroku tam, gdzie nie ma ptaków ani gwiazd odbitych na powierzchni jeziora. Nocą lepiej… półnaga w kontekście odarta ze złudzeń zakrywam dłońmi twarz by świat nie widział własnych zbrodni popełnianych w czerwonych rękawiczkach lepiej nocą pisać dnie lepiej przesypiać noce lepiej przepłakać w pierze gęsie lepiej wykrzyczeć nocą lepiej czuwać nocą lepiej pamiętać nocą uprawiać seks jak małe zarośnięte poletko oczyszczać z chwastów i win gdy bezgrzeszny księżyc podpatruje pod kołdrą wsłuchaj się w tę noc ona gra inaczej niż cisza pod skórą tętnią czarnookie rytmy pulsują korowody krwi Próba zapomnienia zamykam oczy a widzę nadal niebo twojego spojrzenia zaciskam usta a czuję smak cienkiego skórzanego pokrowca który ma twoją duszę skrzydlatą zamykam się nocą w ciszy gubię w hałasie za dnia a słyszę ciągle melodię niezapomnianą twojego szeptu do którego klucz leży w otwartej przestrzeni odpukać serce niemalowane odpędzić lęki nienazwane marzę by przytulić twą lekką głowę do brzucha jak przymilne zwierzątko położyć twą dłoń na piersi by poczuła jak szamoce się w środku niecierpliwy zwierz połykający miarową mą krew Patrząc w niebo o zmroku Ostatnio patrzyłam przez kratę okna na kościół ukryty pod kapturem mroku. Na jego wieży, na samym czubku, na ramieniu krzyża siedział ptak. Samotny. Nie poruszał się. Przysypiał. Obok sterczały miotły drzew. Mój wzrok zatrzymał się na surowym płótnie nieba i znikał w nicości po drugiej stronie kosmosu. Nie było gwiazd. Ukryły się, bo nie chciały siebie widzieć w odbiciu przeżartych solą oczu. Wzrok pobiegł dalej, wgłąb duszy i napotkał jedną z wielu szczelin. Przepaść pustki. Znikłam w niej, rozbiłam się o dno jak kruche szkło. Tak krucha była moja dusza. Woda swoimi włosami musnęła mi twarz. Była słona jak ból. Statek z ładunkiem uczuć płynął i rozbił się o rafy nadziei. Zatonął, ale perła mojej duszy na dnie pozostała twarda jak diament. Boleści ciosany niezdarnymi ciosami losu. Leżę skulona leżę na twoim brzuchu zaczynam zapuszczać gałęzie twarde i raniące wkrótce wyklują się z nich krwiste kwiaty spłynie ściegiem słodycz wzdłuż twojego ciała zwinięta w kłębek leżę no twojej piersi słyszę jak w jaskini tłucze się twoje nabrzmiałe serce zastanawiam się czy często wozisz je w chlebaku klucz do mojego masz na końcu języka czujesz jak drażni twoje podniebienie? jak pastylka ekstazy pomnóż ją przez wieczność i złóż w moim ciele jak ziarno Próba szczęścia próbuję pochwycić ćmy moich marzeń wyobrażeń o szczęściu bezskutecznie uganiam się za czymś co zawsze jest szybsze musiałabym być duchem żeby je dogonić tak niedostępny jesteś dla mnie Czterowiersz bez dedykacji ceną za zbyt mocne kochanie jest konieczność zmierzenia się z Szatanem więc jeśli pokochasz mnie zbyt mocno otwórz się na swej duszy stronę mroczną Epitafium słyszę w sobie ciche dzikie chóry piekielne. widzę przed sobą sen nieoczytany – śmierć. nie oznajmiona z rzeczywistością, nieobyta, po życiu nieodgadnionym – sennym koszmarze. nie przeraża mnie fakt, że wszystko co żyje umrze a nic co umrze nie ożyje Odloty powroty wracałam do domu. pod najciemniejszym niebem. gdy docierałam do wioski zbliżał się do niej podniebny sztorm jasne perły świateł pod grobową chmurą kwiliły - - - powrót – dzień drugi przez baldachim drzew prześwitywało pociemniałe niebo w oknach neonowe światła jak kostki lodu księżycowy diabełek kłuł rogami niebo śmierć mrużyła do mnie oczy lodowate oczy gwiazd hiobowy uśmiech nieba nicości uśmiech przez łzy Zawiedzione zaufanie krwawi ale nie umiera rozespana roześmiana rozsupłałam rzęsy i spojrzałam słońcu prosto w gniewną twarz w lustrze odbijały się obłoki w lustrze kropił deszcz nie zraszanym moimi łzami nie pokrywanym przekleństwami poskładała te kawałki posklejałam w jedno serce trzymam mocno ostrożnie by nie spadło w przepaść ufności i nie rozbiło się o kamienny ostrołuk z wyrytym zaklęciem „przejrzyj na oczy” następnym razem skacząc w przepaść wezmę spadochron Promień mroku w świetle nad moim mrokiem wstaje rosochaty rozochocony księżyc czyniąc kontrast między cieniem a srebrzystością umarłych. płonie w moim pokoju świeca i serce. jeden ruch i rozpadnę się na popiół jeden podmuch wiatru i zniknę lecz nadal będę częścią żywiołów tak w całości jak po części. kruchość i niestałość mojej osoby nie przeszkadza mi być częścią świata. w powodzi zdarzeń szukam kotwicy – zaufania nadziei znajduję tylko wodorosty topielców którzy od nadziei zginęli. mimo to chciwie wychwytuję powietrze w sieć płuc i młócę dalej ramionami w rozpaczliwym akcie trwania. większej rozpaczy desperacji wymaga wybór narodzin niż śmierci. tylko w mroku można ujrzeć całą moc światła. Jadowity spleen dziś w moim domu demony zbudowały sobie gniazdo każda myśl jest demonem dziś w moim domu zalęgło się robactwo każda myśl toczy mnie jak robak robactwo wewnątrz robactwo w mózgu niedługo zostanie szkielet – szklany ból łza pali oko pali skórę pali duszę wściekłość obraca ją w popiół dziś czuję się jak statek – widmo jeszcze mogę się śmiać lecz w środku drga szloch demon w każdej łzie plami przesłania widok zaciemnia świat czyniąc życie morzem po którym dryfuję – nicość *** a kiedyś myślałam tak wszyscy myśleli - nie ma rzeczy wiecznych – pomyliłam pomylili pomyliliśmy wszyscy się - tak łatwo tak lekko się pomylić ból – trwa przebija się zza każdego uczucia przez najgęstszą zasłonę zapomnienia przez każdą próbę dokopania się do a śmierć – jest wszędzie w każdym tchnieniu dzikim w każdym akcie to ona jest narratorem życia ona stawia kropkę po ostatnim westchnieniu spija ostatnią kroplę krwi to śmierć jest wyznaniem wiary w to co pewne choć ludzie szastają jej imieniem choć nie mają pojęcia tylko ona jest w stanie uwolnić od strachu przed nią samą od niewiadomej dni *** …siedzi we mnie jak kamień bije pod mostkiem zamiast serca nikogo nie kocham nie umiem nadać sobie przywileju kochania moje serce to wciąż nie zapisana kartka poszarzała tylko od bólu zmięta gniewem i ogłuszona czekaniem zimowa kantylena jesień światła zmarzł deszcz sypie w oczy łzami jesienna kantylena uśmierca dzień usypia jego bladą twarz śpię z tykającym pod poduszką czasem zmarł deszcz zima obserwuję za oknem spadający błyszczący na tle nocy śnieg spadanie z ciszy w ciszę z nicości w nic czuję chłodny na dnie nocy lód zbieram pod paznokieć przytulam do policzka do piersi puszysty mróz kłujący skórę kolcami gwiazd |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |