Wpis który komentujesz: | nawet płynąc po dnie zapomnianego jaru woda ma swoją dumę. kiedy pozwala mi obmyć sobą twarz czuję jej zapach – lekko butwiejące liście i zielone drewno czasem kropla wody nie przebije kartki papieru czasem najtwardsza skała nie ma siły stawiać oporu wiecznie wyczuwam przez skórę jej chłód i dystans modlę się do niej- wszak gdy się rozgniewa drąży góry i rozbija o nie ludzkie gniazda żadnej wody nie można ugasić ogniem dlatego modlę się do niej - *** zwierzęta mają tę doskonałą mądrość istot nieświadomych widzą i czują więcej wiedzą co robić gdy w nas tyle niewiadomych nie zatraciły instynktu nie zaprzedały nie mają wiedzy ale mają świadomość jak dzieci nie wznoszą murów nie konstruują maszyn nie tworzą nie produkują niczego mimo to zazdroszczę im niewinności gdy zjadają gdy i są zjadane gdy zabijają i są zabijane Świadomość umieralności świadomość bliskiej śmierci to świadomość końca powolnego umierania. z każdym wdechem życiodajnego eteru- coraz bliżej, coraz bliżej dla jednych chwila innym dłuży się niemiłosiernie powoli powoli słyszę jej ciche kroki tup tup tup i cios kosą – czeka cierpliwie pozwoli jeszcze trochę pocierpieć a potem przyniesie wieczne ukojenie utrudzonemu wędrowcy po chwili strachu jej tajemnic nikt nie posiądzie nie wydrze nie wydębi nie wyprosi cierpliwie ściąga rachunki z dni nie omieszka nam policzyć żadnego nie opuści nie umknie jej ani jedna godzina jasności *** kiedy odejdę stąd z wyżyn i gór w płaski teren codzienności pamiętać będę że żyłam bliżej chmur i więcej widziałam gwiazd i krzyki nocnych ptaków w czerni złowrogiego lasu wspominać będę nocą i strumienia w ciemności litej granie i serca kołatanie gdy coraz bliżej o krok od przepaści snu *** podarowałam ci serce w kształcie liścia kiedy las rozwinął żagle drzew płonące wściekle u progu lata kiedy świat ma kolor nadziei a nawet chłodne niebo atmosfer zlewa żar na spragnioną ziemię zamknąłeś pamiąteczkę w pudełeczku bez powietrza podarowałam ci serce moje w kształcie sopla lodu u progu Zimy która rozpostarła ramiona wokół ziemi obejmując ją zmarzniętą w posiadanie postawiłam świecę w oknie by moje serce zgubione mogło odnaleźć drogę do mnie do mnie z powrotem *** (plagiat) w szafie wieszaki kołyszą się – w pachnącej obcą istotą szafie brzęczą wieszaki po zdjętych sukniach drewniane, metalowe ramiona… jeszcze chwilę temu one – poruszane teraz przeciągami – trącane były jej ciepłymi dłońmi tymi samymi które hojnie pieściły twoje ciało niecierpliwe dziś zerwana srebrna nić śmiechu pękł gąsior wytrawnego gorzkiego bólu widok twych łez nie wzruszy jej ciszą zatrzaśniętych drzwi ona twoja była żegna cię iech się cieszą weseli albowiem smucić się będą niechaj smutni się cieszą bo będą pocieszeni żywi błąkamy się w kółko po bezludnej wyspie. gdy umieramy, wypływamy na głębokie wody nieznanego oceanu. tam czekają na nasze odkrycie nowe, wspaniałe kontynenty, a na nich baśniowe stwory i skarby. tam, na nieznanych lądach są już pionierzy, którzy na nas czekają i przygotowują dla nas gościnę. w gospodzie przy stole śmierci jeść i pić będziemy do syta, grać będzie muzyka… Erotyk dla S. T. ciemne skrzydła twoich brwi przesłaniają słońce mi w twoich oczach jest cisza przed burzą tulę wargi sycę dotyk twoją sierścią rudą w twojej szorstkiej skórze mieszka złoty drapieżnik – krew gorąca twoja czupryna wiatrem pachnąca twoje mięśnie to matecznik siły która mnie ogrzewa płonę na stosie pożądania kruszeją wieże obronne mojego serca rozsadzana rozkoszy cierniem kostrzewa końcem języka wypisz płonące imię miłości na mym ciele zrób to dziś teraz już bo brak mi cierpliwości mój czarny aniele Ósme błogosławieństwo błogosławieni spragnieni – zlizuję łapczywie sól dnia nie chcę zgubić ani jednego ziarnka spijam chciwie gorzki likwor codzienności co łyk co krok jestem bliżej końca i dusza moja wciąż niesyta bólu błogosławieni złaknieni – ten głód ode mnie silniejszy karmi się moją słabością to pragnienie ode mnie mocniejsze spija moje łzy upuszcza krople krwi gubię perły w wielkim zdumieniu w ciała zmęczeniu znajduję tylko pustą w środku gwiazdę śmierci *** czas czyni artystów czas twarde ręce rzeźbiarza potrzebują czasu poezja dojrzewa w złotych słojach fermentuje codzienność i wykwita bukiet wina wiersze opadają na dno serca liście z drzewa wyobraźni śmierć czyni poetów Co ma do powiedzenia sprzątaczka zdaniem Mary Reilly ziemia jest doskonale czysta odkurzona z wartości wyprana z bólu płomień jej włosów zmieni się w szary popiół na końcu *** zostało jeszcze kilka wolnych stron więc zapiszę je płonącymi zgłoskami bólu stawiając ostatnią kropkę nad i zasnę i w tej księdze się zamknę w mojej czarnej na białym klatce zostało parę wolnych stron próbuję jeszcze skrzesać iskrę szczęścia ale kamień wilgotny od łez *** mglisty ptak z połkniętym w środku kamieniem księżyca powoli unosi się na weloniastych skrzydłach chmur ptaku komu służysz- - nocy co poorana gwiazdami zapisana pomiędzy śmierciami nachalnie namawia do miłości umarłych kochanków najwięcej ludzi umiera o świcie *** przez noc przez mrok prześwituje plaga gwiazd i księżyc solista fałszujący swój bieg po kółku nieba pod pościelą mroku tętni tajemnica przesiana przez gęste sito galaktyk układy heliocentryczne wyobraźni ze złotym ciepłym mózgiem i czarne dziury zwątpienia kosmos wije się myli czas i pali duszę wielka gwiezdna zima świetlna Szatan który kiedyś też był aniołem mści się nad nami marnym popiołem *** strach we mnie mieszka jak dziecko czuję jego niespokojne ruchy jakby się bał przyjść na świat -ma czego się bać- mój strach boi się własnego odbicia w lustrze mój strach oswajam z każdym dniem mój strach kocham równie mocno jak siebie *** obudziłam się kiedy wybuchał samochód – pułapka spałam kiedy rozdawano oskary sklejałam ulubiony kubek kiedy rozbijał się samolot rozkrajałam owoc kiedy zderzały się galaktyki podziwiałam śnieg na drzewach kiedy przemycano heroinę rozpalałam w piecu kiedy wybuchał wulkan szłam ulicą kiedy nadciągała powódź czytałam książkę kiedy płonęli chłopcy układałam ubrania w kostkę kiedy waliły się domy suszyłam włosy kiedy szalał huragan oglądałam komedię kiedy płakały muzułmańskie wdowy zażywałam kąpieli kiedy tonęli rozbitkowie kładłam ciało do snu kiedy strzelanina błyskała daleko od bólu strachu krwi obrzydzenia wszystko działo się poza moją obserwacją lub wcale bo akurat mnie nie było *** zimowy las z białym miąższem splątanych gałązek do którego wiodą wszystkie twarde od chłodu drogi polne. trawa wychynęła nieśmiało z budzącej się brunatnej ziemi, a jej życiodajny zapach został ostudzony przez śnieg, który przykrył pola. zima próbuje jeszcze zagarnąć to, co do niej nie należy – życie. jej ostatnie tchnienie czuję na policzku, kiedy mówi do mnie poprzez wiatr. *** jestem człowiekiem przechodzę rozwój prosty oszczędzono mi skrzydeł i usunięto skrzela jestem człowiekiem teraz nagi bezbronny przykuty jestem do lądu dłonią nie sięgam nieba *** nie potrafimy nazwać epoki w której żyjemy obecnie nie w naszej mocy ją sklasyfikować przyporządkować tak jak nie potrafiono nazwać antyku średniowiecza baroku (moich ulubionych epok) granice się zlewają realia konwenanse gatunki się mieszają jest tyko anonimowa teraźniejszość albo postteraźniejszość i bezimienna przyszłość *** prawdziwa poezja żyje w nas? żywych dotyka do żywego wznieca w pamięci obraz umarłego *** karą za dobro jest zło karą za wolność jest krzyk karą za cuda jest strach karą za szczęście jest życie karą za życie jest śmierć karą za miłość jest ból starcy wygrzewają kruche kości w cieniu niewielkiej gwiazdy mężczyźni gwałcą dzieci bo ideałem kobiety jest dziecko chłopcy wyrastają na matkobójców człowiek nie jest bezpieczny nawet w łonie matki Chrystus umarłby dzisiaj za nas na śmietnisku karą za czystość jest wstyd karą za marzenia jest głód karą za pożądanie jest tęsknota karą za człowieczeństwo jest świadomość cierpienia karą za miłość jest ból… *** ludzie nie rodzą się ani dobrzy ani źli to błąd narodzić się mordercą narodzić świętym jeszcze gorzej dlatego mordercy słuchają głosu Boga moje brudne myśli ogień pożądania w kontakcie z powietrzem ciemnieją umierają i głaszczę dłonią ja Antygona świeży grób moich snów jestem z tych co przechodzą obok luster obojętnie nie biorę udziału w dyskusji czy lepsze studia czy zawodówka a środki publicznej komunikacji są dla szczupłych i zdrowych chorzy nie nadążają grubi się nie mieszczą trudno zmieścić się w ludzkich oczekiwaniach Milano w słońcu w moich oczach przegląda się gotycka katedra z cichą kakofonią witraży w ciemnym łonie ludzie podziwiają nie modlą się nie oddają hołdu sile która stworzyła człowieka ale człowiekowi który stworzył świątynię strzelistą celując sercem w niebo naszpikowane kamieniem - misternie rzeźbiona modlitwa- katedra przetrwała swoich budowniczych przetrwała pokolenia i czas my u jej stóp mijamy przez czas upływający rozmową o nicości charakterystyka On nigdy nie odpowiada. Jego głos jest milczeniem kosmosu. zazdrośnie strzeże swych tajemnic. dał nam tylko wolność. nie zna strachu ni zwątpienia ni słabości. zna smak bólu po tym jak dokonał wyczerpującego dzieła zbawienia. gorzkich chwil Niebieski Szafarz. Stwórca wieczny wszystkiego co chwilą żyje i zawsze umiera. *** sekrety umarłych możemy bezkarnie odkrywać zaglądnąć do nie istniejącego serca umysłu uchylić pociemniałego od czasu rąbka tajemnicy poznać nie poznaną myśl zamysł jeszcze nie narodzony a już martwy najskrytsze pragnienia sny marzenia obnaża pamięć papieru czarno na białym moje ciało pełne krwi która napędza mechanizm serca życie moje w pustce czerwono na białym i nie spotka nas kara ze strony umarłych bowiem nie spotka nas nic złego to żywych należy się obawiać Dobranocka jestem dzieckiem które urosło dorastanie to jedna z moich najuciążliwszych właściwości jestem urodnym dzieckiem samozwańczej ludzkości wyklułam się z mlecznego dzieciństwa by poznać cierpką mądrość jestem dzieckiem które się zestarzało zgubiłam naiwność jak zabawkę czas odciska na mnie ślady tnących baniek jestem nieuleczalna nie dorastam do rzeczywistości straciłam dawną przejrzystość nie mam już rodziców odeszli gdy skończyło się ich dzieciństwo krótkie i gorczyczne jestem dzieckiem bezbronnym wobec okrucieństwa wyroków boskich i ludzkich Smutasek… pod pokrywką chmur bezpiecznie pod bolesnym czasu zębem zimno urosło smutne miasto szczelne miasto szarych ludzi życie toczy się we mgle wśród nich już nie ma mnie pod pustym czasu okiem z każdym kolejnym rokiem Elegia o Jolancie Brzozowskiej o istnieniu Jolanty Brzozowskiej świat dowiedział się kiedy już istnieć przestała czy choć przez chwilę naprawdę istniała czy z pełną świadomością własnej ulotności śmiała się oddychała śmierć – to tylko formalność przepustka w inny czas nie musi być złem koniecznym -przesiadka w inny pociąg? Niepokorny Rafał Wojaczek zagryzł wódkę pastylkami i przywitał się z aniołami a gdy w buciorach do nieba wszedł usłyszał śmiech na sali nie spostrzegł ze nie jest sam i tylko fizys mu zrzedł *** Jan Chrzciciel drgnął w łonie gdy do pokoju wszedł i pozdrowił wszystkich Szatan- stara kobiecina nie powiedziała nic nie dosłyszała niebezpieczeństwa. byłam pasożytem w brzuchu matki. owocem genetycznego projektu. nie pamiętam skąd przyszłam, nie wiem jak. mogę decydować tylko o własnej śmierci. rodzimy się tylko w jeden sposób a drogi umierania niepoliczone są. gdzie zostawię moje wyblakłe ciało? na łące w łożysku rzeki na dnie pamięci że kiedyś istniało. *** Święty Piotr inkrustowany złotym haftem bólu Święty Piotrze czy będziesz o mnie pamiętał kiedy przyjdę waląc w drzwi czy wpuścisz mnie do samotnego raju tuzin miliarda lat temu – gorzkich lat Bóg nakręcił katarynkę świata Ziemia – wypalona planeta obraca się w lodową pustynię zimnych serc wiesz najpiękniejsze wiersze to te jeszcze nie stworzone najpiękniejsze dzieci to te jeszcze nie spłodzone Boże zatrzymaj świat ja wysiadam *** śmierć jest wiecznie młoda ciemnym inkaustem stawia znak końca drogi końca zmęczenia ruch wzbroniony duszom pieszym śmierć jest wiecznie piękna zapala światło niepokornym wskazuje kierunek wahającym się do ciemności do ciemności *** smutny widok – po co wydzierać się z rąk śmierci te ręce są miłosierne – koją ból Boże nie śmiem planować nic ponad własną śmierć a ty mi zsyłasz codziennie śmierci ćwierć i tylko połowę miłości *** wyścig szczurów Chrystus wyprowadza z miast dusze wabiąc grą na flecie prowadzi do ognia wyścig szczurów płonących głodem dusz do szczęścia Opowieść z krypty głupi jest człowiek kłóci się ze śmiercią miast zajrzeć jej głęboko w oczy i zobaczyć błysk uśmiechu głupi jest człowiek nie zgadza się na tajemnicę miast pozwolić jej zabrać się do grobu głupi jest człowiek boi się o pamięć kruchą za wszelka cenę chce pozostać głupi jest człowiek popełnia samobójstwo za wszelką cenę chce uciec Rozmowa z ciszą gdzie jest Mistrz Polikarp spowiednik śmierci upodobała sobie go ta Wszechmocna „przyrodzenia niewieściego” co zazdrości żywym ulotności gdzie jest boski Dante wędrowiec śmiertelny po bezdrożach martwoty śmierć upodliła go zamieniając w kupkę popiołu o barwie naturalnej oni zakpili z niej słyszeli chichot Mefistofelesa a ona wścieka się nie może nic przeciw kapryśnej ludzkiej pamięci dlatego niszczy upodlając uświęca dlatego śmierć jest kobietą *** kometa – bryła brudnego lodu a jednak w jej ogonie rozpostartym jak pawi wachlarz zmieściłby się cały świat za kolejne dwa tysiące lat znów obwieści narodziny Boga. Człowieka? *** powoli przeżuwam pokarm dnia codziennego czarna Kayah uśmiecha się ze zdjęcia śpiewa o zimie rajski ptak zimowy rozbite na części zwierciadło spada z nieba ale wszystkie okna serca są zamknięte przysiadł na choince papierowy rajski ptak obracam w szczękach pokarm dnia powszedniego wygrywa jednostajną melodyjkę pozytywka serca co dzień co dzień nakręcana sprężyna ubieram się szczelnie chodzę pospiesznie goniąc dzień aniołowie sypią białym drobnym makiem z drzew połykam gorzki pokarm codzienności bezimienny jak zmarznięta wierzba dzień mroczny mój dom nagi stoi wśród ludzi we mgle roją się białe ule bezludne wyspy uśpienia trawię ciężki pokarm codzienności miesza się krew z codziennością życie jak stan przedśmiertny tak się umiera z bezczynności długo i z trudem zapadam w zimowy letarg wieczny adwent *** w familoku czarno – białe życie brudna miłość wymieciona z kątów na dach kryty blachą dwoje dzieci bezskrzydłych uciekło wzięły tabletki na wieczny sen tu młodość przemija niepostrzeżenie przepita przegrana zapomniana przez okna nieszczelne przenika chochlik zimy dziurawi wytarty obrus na stole stara kobieta robi na drutach szalik za ścianą sąsiad bije kobietę przedwojenny zegar o woni drewna i przemijania na ulicy pijak znalazł śmierć i pies z kulawą nogą szczeka wichrom kot schronił się za piecem dziewczynka z zapałkami na haju śni swój zimowy sen powoli odlatując miasto śpi dzieci śpią nie ma świąt *** zima utkała białe drzewa z koronki posrebrzyła szarość ulic rozmigotała codzienność magią rysuje na szybach swą wizję świata bez zakłóceń i skaz dała domom skrzydła ptasie *** kot ostrym pazurem zakreślił znaki nieznanego pisma na mej skórze ślad po zabawie igranie z kotem jak z żywym ogniem kiedyś miało się ciało i się z ciałem igrało człowiek – karykatura Boga Poemat o rąbaniu drewna moje drobne jasne dłonie pachną żywicą nade mną umierająca gwiazda krzyczy blaskiem poprzez próżnię moimi delikatnymi dłońmi rozłupywałam kawałki lasu na ogień ostrą siekierą nienawiści moimi szponiastymi dłońmi oddzielałam włókna sękowatego mięsa o zapachu powietrza i wrzucałam do ognia płonącego w środku mego domu i ogrzałam się przy nim *** ziemia. stąd, z dna, widać potężne ramię galaktyki obejmujące nieboskłon. gwiezdny pas Afrodyty przepasujący niebo. miliony umarłych dusz nie większych od atomu odleciały w pobliże Krisznaloki. rozprysł mleczny pokarm Hery poskąpiony bogom, darowany ludziom. droga krzyżowa niebiańskich skazańców. ścieżka zagubionych ciał astralnych. drogowskaz gwiezdnych włóczęgów. diamenty rozsypane dla Marilyn. latarnie morskie dla kosmicznych statków. rzeka żywa płynąca przez Pola Elizejskie. wieczna wędrówka Beethovena – srebrzyste nuty melodii nocy. sztylety wbite w kosmos w serce białej Izoldy. |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |