Wpis który komentujesz: | rany ale jestem popieprzona. macie czasem tak /moi na szczescie nieznani czytelnicy/, ze wierzycie w cos,wydaje wam sie, a pozniej sie okazuje, ze wszystko jest na odwrot?? prawdziwa paranoja, czuje ze ocieram sie o schizofrenie jakas. ale ze to juz nie pierwszy raz ,to sadze ze dam rade. tak mam duzo do opisywania, ale ze nie chce pamietac tego wszystkiego, to napisze tylko, ze o maly wlos po akcji z karetka moje slonko by ode mnie nie odeszlo, prawde mowiac wszystko na to sie zanosilo, poczulam ze dalam dupy po calosci, ja i moje wymyslone idealy, na ktorych juz ktorys raz sie przejechalam... chyba z tego calego myslenia o idealnym zwiazku zgubilismy gdzies radosc bycia w zwiazku ot tak po prsotu.. do tego to moje wieczne doczepianie sie i krytykowanie czego sie da, negacja wszystkeigo i wieczne malkontenctwo, a do tego egoizm /trudno zaprzeczyc:// .. moglabym przyczepic sie do moich rodzicow,ze mnie zle wychowali, trzymali pod kloszem i napelnili kompleksami, ale obecnie to przeciez ja sama jestem odpowiedzialna za swoje zachowania, chocby byly najglupsze i najmniej odpowiedzialne.. /no, chowanie sie przed panami z karetki za drzwiami i darcie sie,zeby sobie poszli to chyba niezbyt odpowiedzialne, dalabym sobie tak ze 12 lat pod wzgledem emocjonalnym/ na szczescie moja kochana kumpela mnie uratowala, przyjezdzajac zaraz po wyjsciu slonka, rozmawiajac ze mna i kolanem wpychajac mi do glowy zdrowy rozsadek, podczas gdy ja bujalam sie na boki pod dzialaniem silnego srodku uspokajajacego, ktory zrobil ze wszystko bylo takie gumowe i spowolnione, aczkolwiek jakiejs nadmiernie ciekawej fazy z tego nie mialam. tylko teraz boli mnie glowa i ponoc bylam blada, a wzrok mialam metny. mialam gdzies taka kartke co to bylo, ale ja zgubilam i szkoda, bo teraz sie boje,zeby jej nie znalazla mamuska /a, tylko panowie z pogotowia przyjechali i dali mi zastrzyk w tylek/. anyway. ta rozmowa ze slonkiem nie byla zbyt mila. az nie moglam uwierzyc, taka bylam zaskoczona, on odejsc ode mnie?? jak to, przeciez podobno taki byl zakochany. a tak naprawde to przeciez ja juz nieraz robilam mu takie jazdy i on musial je pokornie znosic. biedactwo moje. taka niesprawiedliwa bylam. wogole tak go kocham. puszczam mu ciagle sygnalki do szpitala. ooo tak bym chciala zeby znow bylo miedzy nami dobrze i zeby zadne z nas nie myslalo o rozstaniu. chcem sprawic, by znow sie we mnie mega mega mega zakochal. to jest calkiem niezla misja na poczatek, polaczona przy okazji z moim samodoskonaleniem i naprawa porabanego mozgu, i nawet jak sie nie uda to wyjdzie mi na dobre, ale ja chce zeby sie udalo, i wierze za nas dwoje ze sie uda. mimo wszystkiego, co do mnie czuje, on nie jest za bardzo pewien czy z tego zwiazku wogole cos bedzie, mowil ze nie wie ,czy potrafimy sobie dac nawzajem to,co nas uszczesliwia. ja tez nie wiem!! ostatnio z pewnoscia sobie tego nie dawalismy, wiecznie dwa niezadowolone ludziki. zapetlilismy sie niepotrzebnie. jak tak pisalam o tym ciepelku w poprzednich notkach itd to w sumie moze chcialam sama siebie przekonac, ze jest tak dobrze, bo dobrze to bylo,ale kilka miesiecy temu jak nie wiecej:/ dalismy sobie szanse. jesli do siebie nie pasujemy, to ja tez zdaze to zauwazyc i nei bedzie to porzucenie tylko wspolna decyzja o rozstaniu... /bsz..nie chce/ a moze do siebie pasujemy, tylko gdzies sie zagubilismy w myslach i uczynilismy wszystko skomplikowanym, podczs gdy to przeciez wszystko mialo byc takie proste, przytulic sie i byc ze soba.. chociaz nie wiem co bedzie jesli sie o cos poklocimy, a zrobilismy sie przez ten czas tacy wymagajacy, ze nawet jak ja sie ugryze w jezyk to on moze nie wytrzymac,wogole jaka enigma, jkai kosmos, co sie proboilo,czy to jzu koniec/ lae czemu... brakuje mi dystansu, i usystematyzowania mysli, uspokojenia, uszeregowania, taka belkotliwa jest ta notka... chce byc lepsza, dla niego i dla siebie, aaa :( po pierwsze, stwierdzilam ze zajme sie soba.. ze nie bede juz zganiac na niego odpowiedzialnosci za to czy sie dobrze bawimy, co robimy, jak spezdamy czas, i czy wogole ja mam dobry humor czy nie.. przeciez sama moge o siebie zadbac:| po drugie musze czesciej myslec o nim jako o moim kochanym ludziku, bo juz sie przyzwyczailam do takiego myslenia: ooo lukasz..no tak ,lukasz, on zawsze jest i zawsze bedzie..jak tylko cos najmniejszego zle, to od razu wielkie wonty,juz nawet przypieprzalam sie ze ma za dluga koszulke.. w ten sposob malo nie zepsulam tego wszystkiego,musze dbac o te milosc a nie tylko widziec czubek wlasnego nosa i ani o 1 centymetr dalej.. bsz nie wiem co mam pisac, tesknie za nim, ciagle wysylam mu sygnalki do szpitala i czuje sie taka gluuupia,co ja zrobilam, mam nadzieje ze sie jeszcze da naprawic :( |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |