Wpis który komentujesz: | 09.07. 8:29 Jesteśmy od wczoraj , od godziny 19:30 we Wrocławiu. Co za przyjemna wolność. Swoboda korzystania z pustego domu, który zna się niemal na wylot, możliwość łażenia i jeżdżenia tam gdzie się chce o godzinie, o której się chce. Coś przemiłego. Po krótkiej kąpieli w całkiem obszernej wannie (oczywiście nie jest to jacuzzi, ani basen) wybyliśmy na miasto. Wcześniej jednak walczyłam z pralką, która nie chciała współpracować, ale jako jeden z niewielu sprzętów w domu, jest w stanie niezmodyfikoanym przez ojca. Internetu brak, dvd podłączone do całej olbrzymiej wieży wzmacniaczy sraczy nie nadaje się do odtwarzania filmów, bo bardzo sprytnie kanał , na którym zarejestrowane są wokale nie hula. Nie ma go. Może zabrakło kabelka, albo złączkę tata źle przekształcił... No nic. Najważniejsze, że na rynku było miło. Udało się nam nawet znaleźć niedrogie miejsce, w którym nieprzyzwoicie się nawpierdalałam i wypiliśmy smakowite drinki, a dodatkowo mogliśmy oglądać mecz na dużym telewizorze. Zanim to nastąpiło oczywiście zdążyliśmy na chwilę przysiąść w pizzerii na rynku, potem przenieść się do Kalambura, ale niestety jak tylko stanęłam obok projektora coś strzeliło i mecz szlag trafił (najpewniej była to lampa czyli jakieś 6 tysięcy złotych zrobiło psssyt, BUM! I odpłynęło do miejsca, w którym odpoczywają wszystkie przepalone żaróweczki), nie pozostało nam nic innego jak również się ulotnić, coby komuś nie przyszło do głowy, że mielibyśmy za to wszystko zapłacić. Poszliśmy po sąsiedzku do Kalogródka, ale jeśli dało się siedzieć i oglądać, to na pewno nie dało się nic zjeść, a głód był chwilowo silniejszy i tak skończyliśmy w barze Uno, który pamiętam jeszcze z czasów, gdy w swoim menu miał pizzę, na którą zabraliśmy ludzi z wymiany polsko-włoskiej. No i nie chodźcie tam, kiedy jesteśmy we Wrocławiu, bo jeszcze się spotkamy, albo broń Boże nie mówcie znajomym, bo jeszcze miejsca zabraknie, ceny podniosą i chuj. Chociaż jakiś czas temu po stu latach odwiedziliśmy Samirę, która nas w pewnym momencie zniechęciła do się wysokimi cenami. Zbyt wysokimi cenami w porównaniu do oferty smakowej jaką prezentowały zamawiane dania. Chujowo się zrobiło. Zaczęła się złazić banda dziwnych ludzi, a potem coś zaczęli przebudowywać. No i dopiero 3 czy 4 lata później postanowiliśmy sprawdzić jak tam się miewa Samira, no i miewa się nienajgorzej. Wreszcie wybrałam sobie nie to, co jest w menu, bo dziwnym trafem w menu nigdy nie ma kombinacji potraw, które leżą ładnie wyeksponowane na ladach. Więc wybrałam indywidualnie dziwną sałatkę i wybór pierożków i było smacznie. Emil podjadł tatusiowe danie i też był zadowolony> Zwłaszcza, że wcześniej dostał lizaka. Tęskno nam już za nim. Wczoraj jechaliśmy w pociągu z 2,5 letnim chłopcem bardzo otwartym na ludzi. Więc przez całą drogę z Warszawy do Poznania, gdzie wysiadał ze swoją mamą, bawił się z nami swoimi samochodami, zaadywał nas, kazał się brać na ręce, przytulał się. Było i trochę tęskno, ale i miło, bo jakoś mogłam skanalizować część macierzyńskich uczuć... W chwili obecnej zaś przygotowujemy się do wycieczki do Kłodzka. Luby na ten przykład w celu dobrego nastawienia się do wyjazdu śpi, ja wyładowałam naczynia ze zmywarki, zlustrowałam dokładnie lodówkę, zaparzyłam sobie całkiem obleśną kawę i w sposób równe pedantyczny, co wczoraj, gdy przygotowywałam to w wordzie- spisuję rozkład jazdy pociągów relacji Kłodzko-Wrocław do telefonu. Z równymi odstępami, w kilku eleganckich wierszach. A co. Może nie jestem przywiązana do porządku w świecie rzeczy materialnych, ale słowo to słowo, jeśli mam z niego korzystać, to kodyfikacja na nośnikach musi przebiegać metodycznie i estetycznie. (ci co pożyczyli moje notatki z notatek –i nie oddali!!!!- wiedzą o co chodzi) 12.07. Zaraza w czasach miłości? Jaaasne. Jaka miłość taka zaraza. Jaka zaraza taki pomnik. Ku chwale gołębi otrutych w imię ptasiej grypy, z miłości do wznoszenia na cokoły byle zwierza mamy już łabądka na bulwarze filadelfijskim i kaczora na piedestale sali obrad.Czadowo. Ciekawe czy można wysyłać esemesy na ten temat wyświetlane na sejmowym monitorze afiszującym wyniki głosowań. Cierpię na niedostatek spokoju. Umówiliśmy się, że już jakoś zniosę samotność w cierpieniu. Na wczoraj zaplanowałam jakiś klabing, na dzisiaj nocne tworzenie pracy magisterskiej. Chuja tam. Klabing był uciążliwy. Sam fakt, że siedzę w klubie z door selection wzbudza u mnie wysypkę. A zwłaszcza w klubie gdzie faceci nie puszczają przodem kobiet, kobiety popychają kobiety „E RUUSZ SIEEE”, wszyscy siedzą na krzesłach Ludwika szesnasteko poobijanych jakimiś pedalskimi zasłonami w zygzaczki, albo baunsują między wiktoriańskimi stoliczkami do reggae. To jakaś paranoja. Wolałam już siedzieć przy blasku świec na wiklinowym bujanym fotelu przy drewnianym podeściku a`la japońska herbatka, mając na wysokości czoła wydatne popiersie jakiejś śiwy. No tak. Nawet Wrocław zciociał. Jacyś kolesie siadający przy stolikach i wieszający sobie szubieniczkę nad stołem. Obserwuję was. Wy wszyscy. Za rok pewnie wszędzie będą organizowane bary mleczne i restauracje typu Lotos przy Dolnej. Tylko, że Lotos jest spoko, bo nie powstał wczoraj i nie ma tam jeszcze jakichś nerdów na siłę. Przynajmniej nie w porze obiadowej. Tylko sami smętni kolesie z setką wyborowej, więc luz. Ale tak na prawdę brak mi słów na instytucje kościelne. Na tych młodych rycerzy wiary, co tam z mieczem prawdy gorejącym i tarczą złożoną z kartotek stoją na straży wszystkich wzniosłych idei. No nie poradzę mamy inne podejście do pewnych rzeczy. Do wielu rzeczy. Mamy tego samego Boga i ten sam zestaw miliarda przykazań i to samo Pismo Święte, w którym są takie same literki, no ewentualnie ja mam jeszcze ładne zdjęcia ziemi świętej, a oni może tam jakieś obrazki palonych czarownic, ale nie ma dyskusji. Jeszcze jakbym nie wałkowała na studiach zagadnień z zakresu filozofii Boga, czy filozofii religii. Nie. Moja przyjaciółka nie może być matką chrzestną, bo nie chodziła w liceum na religię. Nieważne, że co niedziela nie z obowiązku, nie z jakiejś idiotycznej chęci pokazania się, czy z innych pobudek, tylko z potrzeb czysto religijnych chodzi do kościoła i nie jest ważne, że postępuje tak a nie inaczej, ważne, że nie chodziła w liceum na religię. Chyba jak każdy z wychowanków księdza F. , który zajmował się katechezą w naszej podstawówce, a pochodził z tej właśnie problematycznej parafii. No i dramat. No ale nic. Ja tam słyszę co chwila jakieś pretensje od mojej rodziny o wszystko. Jedna osoba, szczególnie mi bliska wydzwania traz codziennie z jakimś „ale”. Ale nie dałam zawiadomienia, że nikomu z naszej rodziny nie zostanie opłacony hotel (my z Lubym i mama Lubego płacimy za nocleg gości) Ale nie podałam numeru telefonu Ale bez sensu bilecik o chrzcinach Ale muszę znaleźć nową matkę chrzestną swiadkową Ale to i tamto. Wytrąca mnie to z równowagi. Śmiertelnie tęsknię za Lubym i za Emilem, ale jakoś nie chce mi się nawet zostawać za długo w górach. I tak wiem, że nie napiszę ani zdania więcej w mojej pracy magisterskiej podczas tych wakacji. Za dużo rzeczy wszyscy chcą ode mnie. Nie ma się kiedy wyluzować. Dzisiaj na przykład miałam spędzić upojną noc nad pierwszym rozdziałem( pierwszy w planie, drugi w kolejności powstawania, bo szczęśliwie ten jeden już jest... nie całkiem zamknięty, bo zawsze się znajdzie jakiś dobry tekścik, który można tam dodać, no ale ...), ale nie. Bo tatuś przyjeżdża i żeby były pomidorki, masełko, świeży chlebuś, obiadek (drugi już dzisiaj). Piwko zimne, kawa srawa. Nie mam siły. Nie znoszę ludzi. 20.07 Co roku zabieram zestaw foto , żeby sportretować starych ludzi z naszej szalonej wsi. Co roku plany spełzają na niczym. Normalka. Teraz kursuję na linii Warszawa-Wrocław-Wieś-Wrocław-Warszawa. Urząd Stanu Cywilnego-Dział Ewidencji Ludności- Parafia- USC-DEL-P-HWDP-JWP-HC.I tak to wygląda. Znaczki-sraczki. Papierowe motylki. Świstki. Akty. Metryki. Pozwolenia. Licencje. A czemu nie chodziła Pani na religię w Liceum? A czemu nie ma Pani Dowodu Osobistego? A JAKWAM NIE WSTYD!!!!!!grzmi ksiądz. A jak WAM nie wstyd?grzmi wewnętrzny głos. Za cicho. No i dobrze. Jeszcze tylko dzisiejsza wizyta na parafii. I potem wizyta na parafii we Wrocławiu. I koniec formalności. O ile się uda. Bo przecież zawsze może być jakieś ale. Próbowałam wrócić do pracy. W sensie zacząć chodzić do redakcji, ale najzwyczajniej w świecie nie ma tam dla mnie miejsca. Nie ma stołka, komputera, zajęcia. No na odczepnego mogłabym zrobić cośtam zamiast naszej sekretarki. Zmyć szklanki. Coś uporządkować. Coś przejrzeć... Wiem, wiem. Dlatego się nie upominam. Siedzę w domu. Zbieram materiały do pracy magisterskiej. Jasne, stara śpiewka, a samej pracy jakoś zacząć nie mogę. Bo młotek. Bo wiertarka. Bo nowy e-mail. Bo świetny pomysł na opowiadanie. Bo ból głowy. Telefon od babci. W przestrzeni półotwartej trudno jest wyłapać rozbiegane myśli. Hitem lata stał się wspaniały utwór „Gwiazdy dymią”. |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |