Wpis który komentujesz: | 'IT'S BETTER TO BURN OUT THAN TO FADE AWAY' Ostatni akt życia Kurta Cobaina, a jednocześnie ostatni etap istnienia Nirvany, pozostaje do tej pory jednym z najczęściej analizowanych, wyjaśnianych i poddanych pod wątpliwość okresów w historii muzyki. Nie wiadomo, co działo się z Cobainem w pierwszych dniach kwietnia 1994 roku. Tak naprawdę nie wiadomo też, co właściwie stało się 5 kwietnia w pokoju nad garażem domu, w którym mieszkał lider Nirvany. Wersja oficjalna brzmi: zabarykadował drzwi, na podłodze położył swój portfel oraz dokumenty, aby można było zidentyfikować ciało, napisał list pożegnalny, a następnie wsadził sobie lufę strzelby w usta i nacisnął spust. Tak mówi raport policji, poza tym ta wersja wydaje się bardzo prawdopodobna. Problem w tym, że niewielu w nią wierzy. Podobno autentyczność listu pożegnalnego, a przynajmniej jego fragmentów, jest wątpliwa. Podobno Kurt miał w żyłach tyle heroiny i innych środków, że nie byłby w stanie utrzymać strzelby. Podobno już wcześniej obawiał się o swoje życie. Podobno nigdy nie miał skłonności samobójczych. Podobno chciał opuścił zespół i żonę. Podobno Courtney bardzo się to nie podobało. Podobno, podobno, podobno. Wiele tajemnic, mnóstwo niedomówień. Ale właśnie to uwielbia publiczność, prawda? Możliwość gdybania, dociekania prawdy, a jednocześnie robienia z tego spektaklu. Kolejne książki, strony internetowe, takie jak chociażby www.cobaincase.com, na której prywatny detektyw Tom Grant (wynajęty przez Love w celu odszukania męża po jego ucieczce z kliniki) analizuje całą sprawę w najdrobniejszych szczegółach, kolekcjonując coraz to nowe dowody na to, że to nie Kurt pociągnął za spust. Czego tam nie ma... Po pierwsze: Cobain żył w ciągłym strachu o swoje życie i właśnie dlatego kupił strzelbę - nie w celu zabicia się, ale w celu obrony. Wynika z tego, że podejrzewał, iż ktoś planuje zamach na niego. Po drugie: list pożegnalny to nieporozumienie, bo przecież nie ma w nim ani słowa o zamiarze popełnienia samobójstwa. Według Granta, Kurt miał na myśli pożegnanie się z muzyką, a nie z życiem. Poza tym, fragmenty, które najwyraźniej dają do zrozumienia, że 'rzecznik Pokolenia X' planował samobójstwo, zostały prawdopodobnie dopisane przez kogoś innego - tak ponoć wykazały analizy grafologiczne zlecone przez dociekliwego detektywa. Kolejną rewelacją jest fakt, że Love była w posiadaniu innego listu, w którym jej mąż jasno i wyraźnie informował o tym, że ma zamiar wystąpić o rozwód, a poza tym rozstać się z zespołem i wyjechać z Seattle. Dowiadujemy się także, że nie jest prawdą pozostawienie na podłodze przez Kurta swojego prawa jazdy, co miałoby umożliwić jego identyfikację. Została ono wyjęta z jego portfela przez policjanta, który robił zdjęcia na miejscu tragedii. Inne niejasności to wspominana już wcześniej dawka heroiny w żyłach samobójcy (?) - trzykrotnie przekraczająca dawkę śmiertelną. A jeśli jeszcze mało tych wszystkich rewelacji, to Cobain wcale nie zabarykadował drzwi - nie były one zastawione krzesłem jak się powszechnie uważa, a nawet nie były zamknięte na klucz. Czy to wszystko nie wystarczy, żeby mieć poważne wątpliwości co do okoliczności śmierci lidera Nirvany? Tom Grant jest pewny, że został on zamordowany, a w zbrodnię zamieszana jest... Courtney Love oraz Michael DeWitt - opiekun małej Frances Bean. Dodatkowa opieka dla niej została nakazana przez sąd. Detektyw Grant twierdzi, że podczas rozmów z Courtney dowiedział się, iż DeWitt (jej były facet) posadę 'niani' dostał tylko dzięki sile przekonywania swojej ex, która zresztą zaopatrywała go w narkotyki i wspomagała finansowo. Ta dwójka miała wszystko zaplanować - Love, wściekła na Cobaina z powodu planowanego rozwodu, stanęła przed wizją utraty żyły złota. Wydaje się więc całkiem prawdopodobną podejrzaną. Potrzebowała jednak pomocnika, a do DeWitta miała spore zaufanie. Nie wiadomo jednak, kto pociągnął za spust. Pewnie kiedyś się dowiemy. Tom Grant nie ustaje w dociekaniach, a przecież minęło już 10 lat od kiedy Kurta Cobaina nie ma wśród żywych... Kiedy czytam kolejne rewelacje na temat tej 'tajemniczej śmierci', mam ochotę krzyknąć: 'Hej, ludzie! Zwariowaliście?! Przecież on nie żyje, więc przynajmniej teraz należy mu się trochę spokoju!'. Bo według mnie Cobain był pod koniec życia bardzo zmęczonym człowiekiem. Nigdy nie uważałam go za półboga, może dlatego, że ominęła mnie fascynacja Nirvaną. Co nie zmienia faktu, że doceniam to, co tworzył. Trudno nie podziwiać kogoś, kto dopisał kilka rozdziałów w historii muzyki, kto wywoływał (i wciąż wywołuje) takie emocje. Kogoś, kogo styl życia naśladowały / naśladują rzesze fanów. Wydaje mi się jednak, że wszystko, do czego doszedł, zwyczajnie go przerosło. W dziecięcych marzeniach o tworzeniu muzyki nie przewidział, że bycie osobą publiczną wiąże się z byciem obserwowanym właściwie na każdym kroku. Może Kurt Cobain był trochę naiwny? Myślę, że jak na osobę, która zajmowała wysoką pozycję wśród tak zwanych 'celebrities', miał w sobie trochę za dużo wiary w ludzi i w ich dobre intencje. Zresztą on sam często powtarzał, że kocha ludzi. Kochał chyba za bardzo, w dodatku z ufnością dziecka. A czym ludzie mu się odpłacili? Zrobili z niego to, czym nigdy stać się nie chciał - osaczoną przez wielbicieli 'gwiazdę'. Z rozgrzebanym życiem prywatnym, z presją bycia 'drogowskazem' dla młodych ludzi, z wyniszczającym go nałogiem. Był zbyt wrażliwy i zagubiony, żeby sobie z tym poradzić. Nie przewidział tylko tego, że jego śmierć nie sprawi, że ludzie dadzą mu spokój. Wręcz przeciwnie - dzięki temu na trwałe wszedł do panteonu idoli, którzy żyli szybko i umarli młodo, czasami z własnej inicjatywy. Morrison, Hendrix, Joplin, Lennon... Przykłady można by mnożyć. Po śmierci tych Artystów zapoczątkował się swoisty kult. Masowo wzrosła sprzedaż ich płyt i gadżetów z nimi związanych, a niektórzy 'z rozpaczy' popełniali samobójstwo. Tylko gdzie w tym wszystkim miejsce na prawdziwą fascynację muzyką? Czy naprawdę muzyk musi się zabić, żeby zostać docenionym? Czy ich twórczość nie może być doceniona nawet wtedy, kiedy prowadzą spokojne, poukładane życie? Niestety, skandale i sensacje sprzedają się najlepiej. To smutne, że tylu ludzi zwyczajnie żeruje na codzienności osób publicznych. Kurt Cobain powiedział kiedyś: 'Ja naprawdę nie mam ekscytującego życia. Jest tyle rzeczy, które chciałbym zrobić, zamiast siedzenia i narzekania na nudę. Dlatego zdarza się, że wiele rzeczy wymyślam. Po prostu wolę opowiadać historie o innych'. Brak ekscytujacego życia? Nie ma się czym martwić - 'wielbiciele' i media na pewno znajdą coś interesującego, choćby na siłę. Tylko czy mają do tego prawo? Jedno z ostatnich zdań listu pożegnalnego Kurta Cobaina brzmi: 'Lepiej spłonąć niż powoli wyblaknąć'. On wybrał. Uszanujmy to. Nina Kozłowska Koniec. Mam nadzeję, że zmieniliście zdanie co do śmierci Kurta. Bo to było morderstwo, morderstwo niedoskonałe. |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |