nigdy_juz
komentarze
Wpis który komentujesz:

1.

Przedział w którym siedział był pusty. Pierwszy pociąg na przedmieścia zawsze był pusty, chyba że on nim jechał, wtulony w siedzenie i w siebie. Nie spał, ale śnił sen kolorów, który składał się i permutował ze świateł miejskich, które przez wszystkie okna padały na podłogę przed nim, na niego i wszędzie. W centrum miasta kolory nerwowo drżały rytmem niezsynchronizowanych neonów, plansz świetlnych i innej wizualnie natrętnej komercji, a białe jasne latarnie całość wyostrzały i sterylizowały. Gdy tylko pociąg ruszył obraz nabierał sekwencyjność mijanych świateł, rozjaśniał się i gasł, a kolory jak przekształcenia płaszczyzn w pokrętnych wymiarach rozchodziły sie, nakładały lub rozpadały na barwy podstawowe tylko po to by za chwilę zsumować do bieli światła najbliższej latarni. Kakofonia kolorów nie trwała jednak długo. Przejeżdżając przez kolejne coraz bardziej odległe sypialnie miejskie, sen się uspokajał ujednolicony wypadkowym kolorem danego osiedla. Jedynie co jakiś czas kolaż odżywał odbiciem jednego z wielkich neonów skierowanych, jakby sugerując że tam dokąd jechali nie ma ubrań, gadżetów i kosmetyków, w przeciwnym kierunku. Nie odwracał się, nie dotyczyły go, a nawet gdyby to wiedział, że będzie wracał. Monochromatyczne żółtozłote światło lamp sodowych wzdłuż arterii przedmiejskich wyprało wnętrze przedziału z wszystkich barw. Buroczarna czarno-białość wokół wyrwała go ze snu tuż przed ostatnim przystankiem kolejki.
Pierwszy przyzwyczajony do ciepła pojazdu głęboki oddech skrzywdził płuca, ocknął się – pociąg odjechał wciąż pusty i było zupełnie ciemno. Po chwili automatyczne oświetlenie stacji zarejestrowało obecność intruza i włączyło wokół małą parcele światła. Poszedł w lewo, na przeciw wszystkim strzałkom wskazującym kasy, taksówki i wyjście, ale jasność posłusznie mu towarzyszyła do momentu kiedy zeskoczył na ziemie. Dopiero teraz, kiedy jego stopy spadając na ziemię zmusiły ją do nerwowego skrzypnięcia zorientował się, że spadł śnieg. Mimo to odnalazł ścieżkę którą od dawna, własnonożnie, uparcie i nieświadomie wydeptał. Nazwijmy go On, bo ta ścieżka była jednym z niewielu śladów jego istnienia; on sam. Ruszył dalej.

Inni coś od siebie:


Nie można komentować
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem
oznaczeni są użytkownicy nlog.org)