Wpis który komentujesz: | ... just a fucked up dream ___ Pojechaliśmy jakimś dziwnym pociągiem, gdzieś, na jakąś durnowatą wycieczkę. Wszystko było normalnie, nie zanosiło się na tragedię (tragedię w moim mniemaniu). Z samego zwiedzania (jeżeli było) niewiele pamiętam, raczej samo wsiadanie do pociągu tuż przed powrotem, a to też tylko dlatego, że prawie wsiadłem do towarowego... Później nadal normalnie - usiedliśmy na dwóch miejscach, przeznaczonych dla czterech osób, rozmawialiśmy, jak pomiędzy majem a grudniem - dobrze. Dojechaliśmy z powrotem - do domu. A przynajmniej tak myślałem. Bo stacja trochę inaczej wyglądała, jakieś podziemnie przejście, ale znajomo było więc się nie przejąłem. Zniknęła mi z oczu, ale tym również za bardzo się nie przejąłem - w końcu była (jest?) z nim. No bo trzeba po wycieczce się pożegnać, zwłaszcza, jeżeli się w ogóle nie rozmawiało. Potem ją zobaczyłem, w większej odległości, postanowiłem pójść. Ale po drodze spotkała ulubioną panią profesor, zaczęła ją wypytywać o maturę. W takim wypadku nie mogłem przeszkadzać. Potem rzuciła krótkie cześć nie odwracając się i poszliśmy w swoje strony. Najgłupsze było, że wiedziałem, że na jej drodze leży kamień. Przypominał wyrwany i rzucony krawężnik. Postanowiłem, że ją nad nim przeniosę, nie wiem dlaczego tak pomyślałem, ale tak pomyślałem. I wtedy stało się coś, czego bym się nie spodziewał - kazała mi sobie iść. Nie będzie się więcej odzywać. Bo ja cię jednak chyba nie lubię... |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |