Wpis który komentujesz: | Gdyby ktoś pytał, jak było.. Belfast 2007 Ostatnie chwile w Polsce spędziłam z Pedzikiem i Ewą. Dobrze, że były ze mną do końca, bo oczywiście przy odprawie pojawił się problem. Otóż, płacąc za dodatkowy bagaż, zapłaciłam tylko za torbę, a nie za jej zawartość. Mogłam zapłacić ponad 130zł za nadbagaż, albo przepakować się. Drużyna E musiała zakupić dodatkową torbę, abym mogła skorzystać z tańszej opcji nr2. Odprawiona zostałam jako niemal ostatnia. Pierwszy lot? Forfucksake, z młodym pilotem, albo z zezowatym pilotem, albo z jakimś innym jeszcze, co to nie potrafił wylądować. Podchodził 3 razy i dopiero za owym trzecim udało mu się trafić z pas. Amen. Byłam biała ze strachu. Ludzie się modlili. No bo może raz się nie udać, ale żeby dwa? Nie nie. Przywitał mnie deszcz, albo raczej ulewa. Schodziłam z pokładu też jako jedna z ostatnich, bo sporo czasu zajęło mi znalezienie mojej extra torby. I co? I zostałam zatrzymana będąc dwa schodki od irlandzkiej ziemi. Pani kazała mi stać. No to stałam, z ciężką torbą, torebką też bogato wyposażoną, w deszczu. Pani się rozmyśliła i poprosiła, żebym się cofnęła i wyszła innym wyjściem. To dużo wrażeń jak na pierwszy lot. Za dużo. Plus kierownica nie na swoim miejscu. Na samym początku mieszkałam z kuzynką i jej współlokatorką, która po dwóch dniach przeniosła się do Dublina, wraz ze swoim super rozrywkowym chłopcem. Wieżowcowy budynek, długi i wysoki, z windami, które wydawały odgłosy niczym z amerykańskich filmów. Słychac było ich agonię, z każdym piętrem coraz wyraźniej. Proszę pamiętać, że palę, czyli musiałam się bać dość często. Schody były, ale na zewnątrz budynku, tylko w razie pożaru. Po krótkim czasie kuzynka się wyprowadziła,a ja zamieszkałam z jej przyjacielem, A. Pierwszy raz mieszkałam z dorosłym, obcym facetem. Ba, pierwszy raz mieszkałam z kimkolwiek poza domem;) Oj, jak dobrze, że go poznałam. Potem przenieśliśmy się do innego mieszkania. A. tylko na jakiś czas, ja teoretycznie też, ale zostałam tam do końca. Kiedy A. się wyprowadził do swojego nadmorskiego mieszkanka, zostałam sama. Sama, w mieszkaniu z trzema sypialniami na piętrze, z dużym salonem, z tłustym krzyżakiem w ogródku - sama! Ale za śmieszne pieniądze, czym się zawsze pocieszałam. Tym i kieliszkiem, na lepsze spanie. A po uśmierceniu jakiegoś pająka w mieszkaniu (zatęskniłam za naszymi kątownikami, czy jak im tam) musiałam wypić ze trzy kielichy żeby zasnąć. Nigdy nie zabijałam pająków, bo się bałam, ale tam nie miałam innego wyjścia. Brr.. Początki w mieście typowe. Dużo latania, załatwiania. Kolejki, numerki, aplikacje, katolik czy protestant, na stałe a jak nie to pa. Wszędzie Polacy. Nawet w agencjach rekrutacyjnych. Ludzie mili, bardzo pomocni i życzliwi. Oczywiście nie mam na myśli rodaków. Podczas pracy szukania dopuściłam sie zwiedzania i bardzo szybko miasto okazało się być proste. Sporo ciekawych budynków. Nasuwają mi się analogie z Wiedniem, ale nie pootrafię powiedzieć, jakie i czemu. Pracę udało mi sie dostać w przedziale 'całkiem nieźle', czyli do dwóch tygodni. Kuchnia, czyli umyj, obierz, pokroj, pozamiataj. Nie narzekałam, bo za takie pieniądze to ja mogę kible sprzątać. Atmosfera w pracy w porządku. Irole uczyli się nawet polskiego, więc nie byłam z rana witana angielskimi zwrotami, lecz prostym polskim 'siema', 'obisz cebula'. Z miejsc, w któryc zostawiłam ślad, nikt nie zawdzwonił, aż do końca sierpnia, dlatego też zostałam w kuchni do końca. Później, na ostatnie dwa tygodnie poszłam do obozu pracy, czyli do hurtowni. Tam pracowalam od 7 do 15, potem leciałam do restauracji. Tak, wstawałam o 5. Zaspałam trzy razy. Belfast z rana jest chłodny, ale przyjemny. Jeśli chodzi o rozrywki to niewiele miałam czasu na nie. A. zabierał mnie na wycieczki w każdy dzien wolny, czyli poniedziałek. Robił to bezinteresownie. Ani raz nie prosił abym się dorzuciła do benzyny czy cokolwiek, a zrobiliśmy w cholerę mil tym jego samochodzikiem. Pokazał mi spory kawałek Northern Ireland. Po knajpach nie chodziłam. Kiedy mieszkałam z A. zdarzyło nam się wyjść parę razy na drinka do pubu. Raczej piliśmy w domu. Tutaj kluby zamykane są o 1,2. Raz bylam w gejowskim Kremlinie. Niewiele pamiętam, ale chyba właśnie tak sobie wyobrażałam kluby na Zachodzie (bo tu na Wschodzie to kiszka). Oglądałam dużo telewizji, bo fajne czasem puszczali nonie? Dużo czytałam. Przebrnęłam przez dwie grubaśne książki po angielsku. Wydałam więcej niż przywiozłam. Zawsze przez popołudniową zmianą szłam do centrum i wracałam z ciuszkiem;) Poznałam przeróżnych ludzi, co daje mi porównanie z polskim społeczeństwem, które kiepściutko wypada w tej rywalizacji. Polacy szerzą rasizm w obcym kraju, Irole Polaków nie lubią. Oczywiście, to nie reguła. W każdym razie, nie pozamykałam wszystkich kanalików, mam kontakty, mam znajomości łał, mam gdzie mieszkać, toteż proszę się spodziewać notatki "UK 2008" tudzież z wyższą cyferką. Dziękuję tym, którzy nie pozwalali mi zapomnieć o tym, że muszę wracać;) :* |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |