Wpis który komentujesz: |
Kolejne wykolejone popołudnie Od paru dni wieczory mijają mi w tym samym kręgu znajomych. Powiedziałbym nawet, w tym samym kręgu rozmów. Ludzi wielu, tematów też starcza a jednak wspólny mianownik tego stanu rzeczy frapuje mnie. Jak pierwszy łyk wódki od dawna (które się okazało być dawnym dopiero, gdy cierpko-słodki płyn przelewa się po języku) rozbudza świadomość w swojej jedności. Hegemonia fascynacji nad bazyliszkowym spojrzeniem z lustra nazajutrz. Czy mi to przeszkadza? Skądże, zastanawia natomiast. Czy ja jestem szczery? Wobec siebie, wobec nich? Bawię się świetnie nawet, gdy trzeszczy mi głowa w szwach starając się nadążyć. Gdy zaczynam gestykulować w ożywieniu tłumacząc moją oczywistość. Nawet, gdy gorzka konstatacja przedziera się do wyobraźni i mnie samym. Gdzie jest koniec? Jakie mogą być końce? Czego oczekuję (a boję się przyznać), czego bym sobie życzył (w obawie, że życzenia czasami się spełniają), jak to wszystko miałoby wyglądać. Chciałbym tak po prostu, ale zaczynam się starać o "tak po prostu", a to nie tak ma być. "Tak po prostość" ma się właśnie sama z siebie dziać, a ja chyba zaczynam interferować z jej własnym życiem. Może to niecierpliwość (tylko do czego mi spieszno?), może to narastająca ochota na więcej (tylko czy może być jeszcze więcej?), może tężejące pragnienie na rozszerzenie kontaktów (tylko czy wtedy nie zerwę niepisanej umowy?). Na pewno wiem jedno. Cieszy mnie, że odsiecz dotarła wreszcie do mojej wysokiej wieży, sforsowała fosę i puka, wzbudzając donośne echo, w moje czoło pytając, czy ktoś tam jeszcze jest. Dziękuję Wam (którzy wiecie, którzy może to przeczytacie).
|