jawor
komentarze
Wpis który komentujesz:

NOT YET, nie żyje jak kazdy mój ziomek

Nie jestem pisarzem, nie jestem w stanie przelać tutaj dokładnie stanu mojego umysłu, niezależnie od tego, jak bardzo bym chciał. A naprawdę czuję się w tym momencie, że ogarniam świat, że nawet nieźle mi wychodzi to, co zawsze staram się robić, a mianowicie patrzeć nieco dalej niż na czubek własnego nosa. To na pewno brzmi nieco sprzecznie, ale ogólnie uważam większość ludzi za ogromnych egoistów, którzy myślą tylko i wyłącznie o sobie (a jak dbają o innych to tylko ze względu na nabyte nawyki) i większość ludzi sprawia wrażenie na nieegoistów, blisko znajomych i rodziny - bo łatwiej w stadzie. I nie chcę nikogo obrażać, czy coś, tak po prostu to odbieram, a sam zresztą nie przedstawiam się jako artysta, altruista, aktywista. Bardzo chciałbym nie być egoistą, odkąd przeczytałem N. Hilla mam chęć na stworzenie takiej sieci, gdzie jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, nawet nie, że się za kogoś umrze, bo nie o to loto, ale o taki mega rispekt, mega poświęcenie, to niewiarygodne jaka chemia krąży w takich projektach - najlepszym przykładem jest sport, gdzie niewiarygodną "edge" ma dobrze zorganizowana drużyna z "duszą" (np. dziś w lidze, jak stałem za bramką, a David walczył o piłkę z jakimś Angolem, normalnie by przegrał, bo jest słabszy fizycznie, ale jak mu zacząłem ryczeć, że Doowid, joba joba! (svensk :D) że yours to tak zaczął walczyć, że wywalczył, a jak potem krzyknąłem, że bro! to na pewno się poczuł pewniej, co się przełożyło na jego lepszą grę, a to się przełożyło na lepszą grę ekipy, w tym sęk tkwi właśnie, kminisz?). Takie ekipy chyba najłatwiej stworzyć w sporcie, ale nie tylko, nawet w jakiejś małej firmie, a nawet rzadkie przypadki związków mogą być właśnie czymś na taki kształt. Gdziekolwiek (byle więcej niż 1), kiedykolwiek (byle wcześniej niż później), byłoby klawo uczestniczyć, partycypować.

Fajnie by było, ale póki co nie ma takich akcji, na razie czekam na te cuda z nieba jak Richard Nixon, ale mimo wszystko radzić sobie trzeba, bo poza deszczem w tej całej śmiesznej w Anglii niewiele spada z nieba. Ogólnie wiem, jakie to uczucie jak zawodzi człowiek, ale nie AŻ tak z historii mojej dziwki, ale z tego, co staram się nauczyć (oduczyć) od innych. Znowu, może to wyglądać okrutnie i rzeczywiście, chyba jestem bezwzględny w wyciąganiu wniosków, ale na usprawiedliwienie to przecież nikomu tym nie wyrządzam krzywdy. Mam na myśli 2 osoby tutaj przede wszystkim, które, za przeproszeniem świra dostały, bo im się nie układa w miłości (w sensie nie że ogólnie, tylko w poszczególnych konfiguracjach z konkretnymi osobami że tak powiem). I w sumie doskonale wiem, co to za uczucie - chce się z kimś być, nie wyobraża sobie, żeby było inaczej, a inaczej MUSI być i wtedy załamka, zamułka, ogólnie świat nie ma sensu, jest coraz gorzej i będzie jeszcze gorzej, równia pochyła, jak w nałogu, zresztą to trochę (a może i więcej niż trochę) jest jak nałóg. Wszystko albo nic, albo klawo, albo dóóóóóóóóóół większy niż największy downswing Millera albo BettingResource. Typowy hazard.

W sumie chciało mi się pisać tą rozkminę nlogową, żeby zabić czas przy ślęczeniu nad livescorem z NCAA, a jako że tenże się skończył już, to będę zmierzał ku końcowi (chociaż przecież cały czas w życiu do końca zmierzamy, czyż nie?). Jako osoba mająca w DNA gen pt. "uzależnienie od hazardu", nie wolno mi uprawiać żadnej z jego form. Ergo, nie mogę sobie pozwolić na taką sytuację, gdzie będę zależny od tego, czy jakiejś typce, w której się zakocham na ten przykład, się spodobam czy nie, a jeśli tak, to czy na tyle, że mnie zaakceptuje. Co to w ogóle, kurwa, znaczy akceptuję, bez kitu, nie jestem moją stawką, a żadna dziewczyna nie będzie traderem ze Stan Jamesa, szanujmy się. Chodzi mnie o to, że żeby uniknąć takich dołów, trzeba mieć pewną podstawę, taką mega solidną skałę, której NIC nie rozkruszy. Przeczytałem Napoleona Hilla, przesłuchałem Poemę Faktu i oczywistą oczywistością jest to, że taką skałą to jest oparcie w samym sobie. Tak jak to pamiętam z Hilla, mogą mnie zniszczyć, mogą mnie okraść, ale dopóki będę pielęgnował to, czego mnie ukraść nie mogą, wrócę na swoję, będę *back on the track*, cokolwiek by się nie działo. To, czego ukraść nie można, to stan umysłu, na który wpływają wszystkie doświadczenia, przemyślenia oraz, tutaj będzie inside info: auto-sugestia. Ma to zastosowanie do wszystkiego, co może angażować emocje zbyt ciężkie do udźwignięcie, ciągi hazardowe, niespełniona miłość, złe relacje z bliskimi czy ogólnie z ludźmi i inne.

Chyba sonet to było to że najpierw był opis ogólny sytuacji, zasad, a potem było coś z życia? Jeżeli chodzi o życie, to wiodłem sobie spokojne życie, myślałem i bogaciłem się (think and get rich, jeszcze nie przeczytałem, siara), po jakichś tam epizodach miłosnych miałem spokój, że skoro jakieś mnie chciały, to jeszcze będą inne, które mnie zechcą w przyszłości, po jakichś tam epizodach ciągowych miałem czujność, żeby nie być głodnym (Happy Family), złym (Hip-Hop), samotnym (Praca), zmęczony (Nigdy!) i ogólnie było ok. Kombinacja Las-Vegasowo-Bratysławska ostatnimi czasy naraziła mnie na straty moralne: przegrałem ok. 40% rolla, i w tym samym momencie (co jest istotne, mega w chuj!) zacząłem sę ostro zadurzać w niewyedukowanej w branży truskawkowej kobiecie. Odpowiedź na oczywiste pytania jest równie oczywista: Nie, utrata 9 ramek z wyższych sfer nie wpływa na stan mojego życia ani na kierunek moich działań oraz nie, emocje i nerwy nadszarpnięte przy niepewnej przygodzie miłosnej skazanej chyba na niepowodzenie in the long run to nie jest value. Oczywiście naturalna reakcja to och, ach, życie jest smutne, nic mi się nie chcę robić, nie będę pisał opisu mojego arkusza do mojej śmiesznej szkoły, nie zrobię prania tych ciuchów, których ostatnio nie chciało mi się wywiesić po ostatnim praniu i teraz, jakkolwiek suche, śmierdzą... Ale właśnie po to jest auto-sugestia, BRD SRC na ful, mega mobilizacja na meczu na szczycie z Fred West Ham i już stan umysłu jest pozytywny i trudno mi pomyśleć o czymś, co by mnie teraz mogło zniszczyć.

Gwoli ścisłości, oba "moje" 10/10 siadły jak w masło, w meczu na szczycie w lidze wygraliśmy 13:12, mamy 9 punktów w 3 meczach, mamy 1. miejsce, strzeliłem 7 goli, zostałem wybrany zawodnikiem meczu, przegrałem 1-2 (1 wygrany *set* to ogromny sukces) w poola z Haraldem w VIP roomie i ogólnie czuje się akiej, nie dlatego że still jestem up tventie grand from the last time i stick it in you, ale dlatego, że mam tą podstawę, niezbędną do radzenia sobie z bessami i wykorzystywania hoss do tworzenia sukcesów. Ta podstawa może być nazwana rozumem, stanem umysłu albo też po prostu szacunkiem do samego siebie, bo to chyba podstawa wszytkiego, chyba, może się mylę, ale zakładam, że nie.

Inni coś od siebie:


Nie można komentować
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem
oznaczeni są użytkownicy nlog.org)