Wpis który komentujesz: | I 14 lipca Poranek. Słoneczko świeci. Zapowiada się cieplutko, bez deszczu. Przeciągam się na wyrku, w głowie resztki kaca po wczorajszym grzaniu w barze. Na zegarku jedenasta za pięć. Pora wywalać, bo za pół haka przyjdzie Tomas. Krótkie przeciąganie gnatów, wędrówka do sprzęta i już jak miło. Melodyjne gotyckie brzęczenie rozwiewa ślady po złym samopoczuciu. Skok pod prysznic i jeszcze lepiej. Długie minuty mijają na rozczesywaniu swoich włochów, chwilę później jazda maszynką po brodzie. Spojrzenie w lustro. Jest git. Teraz jazda do kuchni. Toster rozpoczyna swą pracę. Świeżutkie tosty aż chrupią. Dzwonek do drzwi. Wciągam szybko czarne sztany i grzeję do przedpokoju. - Siemka Ramirez! - witam niezbyt wysokiego metalowca w podkoszulce Vadera. - No witka chłopie. Jest Tomas? - Nie, jeszcze nie przylazł. Czekamy na niego? - Wypadałoby - Ramirez rozsiadł się na sofie - Wiesz gdzie się dzisiaj kopsniemy? - No właśnie gdzie? - Parę dni temu odkryłem fajne ruiny niedaleko stąd. Pusto, żadnych drechów. Warto by se tam pograć i obalić jabolka. Co ty na to? - Zajebiście, nie ma sprawy. W tym momencie znowu dzwonek do drzwi. - No wreszcie jesteś - mówię do blond włosego gościa w skórze - Czeka na ciebie Ramirez. - Sorki, że tak późno, ale stara mnie wywaliła po zakupy. Przy okazji patrzcie, co mam - Tomas wyciągnął z plecaka dwie wiśnie. - Genialnie chłopie! - Ramirez podniósł butelki do góry - Mamy zaopatrzenie. - To jak, idziemy? - Wciągałem glany na nogi. - Spoko. - Ciepło? - spytałem nie wiedząc, co włożyć. - Ze 25 to będzie - odpowiedział Tomas, oglądając jedno z moich pism - Za ciepło się ubrałem. Na zewnątrz uderzyło w nas gorące powietrze. Zero wiatru. c.d.n. |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |