Wpis który komentujesz: | Mam to już gdzieś zakodowane, w moim małym pijackim móżdżku. Jeśli mam wolny klawisz, od razu kojarzę te słowa z imprezą, od razu zdzwaniam ludzi. Przyjdą, czy nie, ważne, że będę pił, dużo pił. Nie inaczej było tego lipcowego wieczora i o ile osób dużo nie było, impreza rozpędzała się jak tempo na stole, kolejki pakowali z obrzydzeniem i stękali na smak wódki. Generalnie ławę otoczyła Jutka, Bąbka, Kania, Ołówek i jego Joanna, no i na końcu ja. Przy takim ślimaczym tempie, zapowiadało się nieciekawie i nudno. Kolejna smętna popijawa. Jednak w zasadzie to sam nie wiem kiedy, ale impreza nabrała zabójczego tempa... Dokładnie w momencie kiedy pękły flaszki, ja z Jutką wybraliśmy się odprowadzić jedyną parę tego wieczoru. Tak, byliśmy już nieco zrobieni. Wódeczka zaczęła szaleć w układzie krwionośnym, rozdmuchała się tak wesoło, że z miłą chęcią przygarnęła by znajomych. Jestem człowiekiem podatnym na jej rozkazy. Drzwi stacji otwierałem dużo mniej pewnie, niż trzy godziny wstecz, pieniędzy moje 'oka' też nie mogły doliczyć, trudno powiedzieć, czy czasem nie zostałem oszukany. Nieważne. W kieszeni dyndała ćwiartka Starogardzkiej, a my z Jutką wracaliśmy te zero-dwa opróżnić, de' facto z Bąbką i Kanią. Tymczasem pod Naszą nieobecność, Kania miała sporo atrakcji. Dziewczęta zmęczone i znudzone czekaniem, udały się do sypialni, no i zamierzały imprezę zakończyć. W sumie to miłe z ich strony, osobiście nie widziałem wtedy problemu, że miałbym nocować na klatce. Jednak Kani sen zakłócały coraz głośniejsze i coraz częstsze przełykanie śliny, spojrzała na Bąbke, Bąbka na Nią, efektem czego był dialog: 'Bąbka, chcesz żygać?'. Do mieszkania wtargnęliśmy z Jutką, kompletnie nieświadomi, rzuciłem okiem na mieszkanko trzy puste butelki wdzięczyły się na bufecie, jedna nieco wyższa i zgrabniejsza. Chwile później do szeregu wstąpiła najmniejsza. Trudno powiedzieć, Jutce zresztą też, jednak po ćwiartce było za mało, trzeba było sięgnąć po zapasy na wyjazd i tu następuję filmu cięcie. Na pewno jeszcze stałem na wycieraczkę, chciałem odprowadzić Jutkę, ona uparła się na schody: '-No świetny pomysł' - pomyślałem, Jutka spoczęła na którymś stopniu, zdzwiło mnie, że tak zmęczyło ją schodzenie, ale naturalnie nie każdy jest sportowcem, jednak z natłoku tych pijanych rozkminek, wybudził mnie głośny 'plusk'... Myłem się, chyba, wolałem tego nie przedłużać, w końcu nie co dzień widzisz w lustrze cztero-okiego człowieka, miało prawo zrobić mi się niedobrze, jednak o haftowaniu nie było mowy. Kołdra? Gdzie jest kurwa moja kołdra? Poranek byłby zupełnie normalny, gdyby nie dzwonek i walenie w drzwi, w takiej sytuacji w pierwszej kolejności myśli się o stróżach prawa, jednak był to stróż porządku. Niby czemu do mnie, żule wchodzą na klatkę i rzygają, ale ja? Moi znajomi to wzorowi obywatele, każdy po szkole średniej, nie pijemy na umór, stanowczo mówimy stop i odwracamy kieliszek. Sięgamy po dobre alkohole, nie włóczymy się niedopici po stacjach, tak naprawdę to my nawet nie pijemy, tak, nigdy nie byliśmy na prywatce, nie wspominając o imprezach masowych. I my mielibyśmy obrzygać klatkę, panie gospodarzu, co złego to nie my. Pan wie. Na szczęście Pan nie stanął Nam na drodze kiedy wylecieliśmy w podróż. Nasze bagaże, no, więc to jest temat rzeka, Karolinka miała pakunków tyle, że sąsiedzi śmiało mogli pomyśleć, że wprowadza się do mnie sublokatorka. Dwie torby, sama bawełna i hektolitry kosmetyków, dobrze, że ludzie z busa nie wiedzieli, że to wypad na pięć dni, inaczej NA PEWNO by Nas nie wpuścili. Wódy oczywiście nie mogło zabraknąć. Pierwszy dzień był typowo działkowy, wszelkie gry, rzeka, jakiś spacer. Bardziej imprezowo było koło godziny ósmej, trafiliśmy w domek obok, tam gościła wódka, którą Nas ugoszczono, w takich warunkach szybko się rozgaszczam jak u siebie. Nigdy nie gardzę Żurawinową, czytaj, nigdy tego nie robię. Kilka lufek rozgrzało mój żołądek. Karolinka jak na damę przystało, w kieliszku moczyła usta, jednak jej oczy już odbijały procenty z przyczepy. Przyczepa - nasze nowe 'el dorado' do chlania, z zewnątrz nie robi wrażenia, wewnątrz tym bardziej. Cała w stylistce drewna, po prawo od wejścia stolik, po lewo średniej wielkości łóżko i śmiesznej wielkości aneks kuchenny - oczywiście niesprawny, na wprost kibelek metr na metr, lekko obrywający się sufit, ponadto w dzień jest w niej nie do wytrzymania gorąco, zaś w nocy przeraźliwie zimno, pełno zapchanych szafek, jedna jedyna szafa była pusta: do momentu rozpakowania się Karolinki. Ale podoba mi się, tak, obecność Karolinki w Niej, rekompensuje wszelkie mankamenty. Niedługo po tym w przyczepie roztworzyliśmy nasz złoty środek, szło powoli ale konsekwentnie, później konsekwencja przegrała z szybkością, szybkość z rozsądkiem, jak zwykle. Wiem, wielu to zdziwi ale tak jest, pijemy - już dziś nie można powiedzieć, że - symbolicznie i o ile jeszcze łapiemy się pod okazjonalnie, to w tych sytuacjach nigdy nie mówimy stop, jesteśmy w tym z Kanią tak świetnie zgrani jak składniki w Tequili Sunrise. Poza tym prawie nigdy nie zwracamy wódki, ale to uniejowskie powietrze... Dni byliśmy w sumie pięć, każda noc wyglądała podobnie do pierwszej, dlatego głównym bohaterem notatki zostanie dzień drugi i sławny Protektor. Dzień zaczął się jak zwykle powoli, nienawidzę śniadań, ale piwa o poranku nie odmawiam. Przelećmy te kilka godzin w przód, w telewizji właśnie leciał Teleexpress, a ja siedziałem pośród dwóch starych pijaków i byłem już coraz lepiej zrobiony, w głowie cały czas miałem Protektor, więc w pewnym momencie grzecznie podziękowałem i ułożyłem się w kimę. Źle spałem, wiem pewnie zdenerwowałem Karolinkę, ale w życiu każdego mężczyzny następuje moment, gdy alkoholu nie można odmówić. I jeśli się złościła to niedługo, bo na Protektor wyruszyliśmy, mało, przed tym jeszcze piliśmy, było koło dziesiątej. Ona zrobiła makijaż, założyła najlepsze co miała i wyglądała świetnie. On ubrał co miał, zrobił kilka miarek na ożywienie, wyglądał fatalnie. Ale oboje poszli. Przez całą drogą nasłuchiwaliśmy hałasu dyskoteki: 'Bartek, tam się nic nie dzieje', 'Kurwa, możliwe'. Ale drepczemy za podobną parą ludzi. Muzyki wciąż nie słychać. Ale kiedy stawiliśmy się na miejscu, a tam co samochód, wódka, jointy i muzyka techno. Przebiliśmy do klubu, tam spotykamy znajomego i bierzemy piwo. Klub robi wrażenie, ale jego opis zostawię na inną notatkę. Ostatecznie wpadliśmy się tam tylko rozejrzeć, Kania już rozejrzała za jakimś bodyguardem, a ja smętnie obserwowałem parkiety. Motyw bodyguard trwał całą noc, większość spostrzeżeń koncentrowała się na Nim. Nie napojenie dawało mi się we znaki, osiadłem na kanapie, nie wiem gdzie była moja party-friend, ale byłem już potężnie zmęczony. Oszukałem jeszcze jakąś blondynkę, w celu wykukania numeru telefonu. Droga powrotna była pełna klasycznej beki, a noc pełna klasycznych bzdur i wpadek, ale jak na rozpoznanie było klasycznie. Wrócimy. Na pewno wrócimy. '...bottles in the club, shwanty wanna hump...' - Lil'Wayne |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |