Wpis który komentujesz: | Jose Rodriguez Montoya od kilku godzin siedzial na krzesle, siedzial odwrocowy plecami do okna. Siedzial odwrocony tylem do okna, jak mial to w zwyczaju - albo inaczej - siedzial odwrocony tylem do okna, bo na nic wiecej nie bylo go stac. Okruch nieprzewidywalnej sliny powoli sciekal mu po brodzie, rece drzaly, nogi zlaczone w kolanach upijaly sie bezradnoscia. Jose Rodriguez Montoya siedzial na krzesle. A potem przyszla Julia i zapytala: - Jose, Jose co znowu? Montoya lekko podniosl glowe, podniosl glowe na tyle, ze slina oderwala sie od brody. Podniosl glowe nie na tyle by Julia zobaczyla jego twarz. - Co, do kurwy nedzy, co z toba, Jose?! - wykrzyczala, wykrzyczala wlasciwie, a nie zapytala Julia. - Ja go widzialem, ja na niego patrzylem, ja widzialem jego oczy - wyszeptal Jose. - Ja go widzialem, ja na niego patrzylem, ja w jego oczach zobaczylem skurwysyna. A siedzial vis a vis. - Surwysyna? - zapytala. - Tak, skurwysyna. Skurwysyna vis a vis. . |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |
reader | 2002.01.14 01:56:25 taaa , spojrzenia w lustro sa nieraz odkrywcze |