Wpis który komentujesz: | Rozpocząłbym powieść od standardowego wstępu, który gości na wszelkich maści książkach, aczkolwiek jestem zbyt wrażliwy*… Nie chciałbym by od tego zaczynała się pierwsza opisana przeze mnie historia, ale za bardzo nie miałem wyjścia. Bo pozornie co mogło lepszego dla mnie się trafić? Sytuacja gnała i popędzała mnie do działania, telefony, wiadomości, natłok bombardujących słów: „już”, „zaraz”, „będę”, „o której”, „idę” itd. Musiałem przetrzymać dużo by dojść na tą studencką imprezę. Dziwię się sobie trochę, choć to przecież rarytas, nawet dla takiego podrdzewiałego absolwenta jak ja. Zdziwiło mnie dosyć, że zwykłe dotknięcie przesuwanych drzwi automatu do napojów wysadziło bezpieczniki w całym lokalu. W zasadzie sklep wyglądał profesjonalnie i poza tym małym przepięciem w całej sytuacji nie było nic niepokojącego. Do czasu. Zanim starannie wyselekcjonowałem niezbędne do przeżycia dzisiejszego wieczoru trunki, w znacznie przekraczającej możliwości normalnego człowieka ilości, w sklepie zjawił się posłaniec. Zdałem sobie sprawę, że zbyt długo grzebałem na półkach reklamowej chłodziarki przeglądając nowe specyfiki branży alkoholowej, których jeszcze nie próbowałem i teraz stworzy się kolejka, będę musiał czekać, czekać i … odbierać nachalne komunikaty z mojego telefonu. Ech… A tak w zasadzie, to co to za posłaniec? Nie mamy przecież lat dwudziestych ubiegłego wieku. Te romantyczne i niebezpieczne czasy już dawno odeszły w zapomnienie zostawiając bezbarwną i pozbawioną tożsamości papkę zasad, etyki i nadgnitego honoru. Niemniej jednak sytuacja zrobiła się bardziej wyrazista już po chwili, gdy ze zdyszanego cielska niczym z odpalanego w chłodzie fiata 126p wypadają urywane i charczące słowa: „4 millery…. Szampan… pół litra… i sok pożeczkowy” … Wiele rzeczy potrafi zdradzić ludzi: wygląd, zachowanie, słowa - to standardy, które znamy i analizujemy na co dzień, ale mało osób wie, że tak prozaiczna sprawa jak zakupy mówią o nas niewyobrażalnie dużo. Stojąc za krępym niskim mężczyzną około 40 lat w markecie można się dowiedzieć, czy ma żonę, córkę czy syna, czy ma problemy i jak sobie z nimi radzi, jak dobrze zarabia czy nawet jakie cechy charakteru u niego przeważają – wszystko to wyczytać można z zawartości koszyka z zakupami. Podejrzewam, że wróżki byłyby milion razy skuteczniejsze gdyby zamiast z dłoni wróżyły z naszych sklepowych koszyków – przecież to wróżenie to głównie psychologia z posypką doświadczenia i intuicji… Wracając jednak do nabitego butelkami jak kiosk rozmaitymi pierdołami sklepu, słowa posłańca szybko podrażniły moje samcze ego. Taki znak-sygnał: Millers. Ona je uwielbiała – rozmarzyłem się w chwili przypominając sobie tą niesamowitą, nieziemską Sophie... Nie była to długa wędrówka myślami, w następnej chwili sprzedawca gwałtownie przeciął kanał stymulujący kreacje wizji ze źródła odczuć: - „A na pewno nie chciał banknotu?” - cedząc przez zęby celowo grymasem twarzy zrugał posłańca. Słowa te zostały bez odpowiedzi, choć była ona wiadoma nawet mi, a postawny facet za ladą sięgnął po spory plik banknotów. Umysł zaczął szybko wertować setki spotkań, chwil i przestępczych procederów, których byłem świadkiem. Te millery, on i … jego tatuaż. Ten wieczór zaczynał się zbyt irracjonalnie jak na zwykły dzień. Jego tatuaż. Tatuaż, który mocno wrył się w moją krakowską historię – jest tylko siedem takich tatuaży w całej Polsce. Każdy człowiek ma jeden – tylko jeden – i wszyscy są rodziną. Tatuaż, który zabrał mi ją, zepsuł plany na szczęśliwą gromadkę pociech w jakimś ciepłym kraju, tatuaż, który tak samo fascynuje jak przeraża. Przeraża mnie człowieka bez zaplecza, bez band umięśnionych osiłków, bez fortuny, bez … szczęścia? W każdym razie, te skorpiony potrafiły zatrząść miastem jak dziecięcą zabawką by wypłoszyć z niej niechcianych intruzów, wpadali wtedy prosto w ich ręce. Nie chciałem być następny. Cena życia za miłość do niej, była jednak dla mnie zbyt wysoka – przynajmniej tak trzeźwo sądziłem. Toksyczny kolec skorpiona wskazywał jednoznacznie na oczy Jagiełły, a posłaniec pospiesznie pakował towar do reklamówek. Chwila niepokoju, czy ktoś mnie zapamiętał z feralnej nocy gdy stanąłem w jej obronie? Nawet jakby, to i tak nie mogę pęknąć teraz. Z rozmyślnym flegmatyzmem i chłodnym umysłem zrobiłem te zakupy i zlekceważyłem bezczelne zachowanie posłańca, a nawet podły wzrok rzucony do mnie spod lady – czas wyruszyć na imprezę. Rynek Główny. Chyba najbardziej znany rynek w całej Polsce. Rynek obcokrajowców, rozwrzeszczanych i rozpieszczonych dzieciaków, podstarzałych adoratorów czy nocnych poszukiwaczy przygód takich jak ja. Rynek możliwości, targów, grzechów, rynek rzygowin i nadpsutych ciał. Setki lat tradycji, handel napędzający okoliczne wsie i miasto, pozwalający mu żyć, został wyparty przez niecne targi nachlanych mężczyzn z niemniej upitymi szczęśliwymi i zadeklarowanymi singielkami, którym ‘ot tak dobrze’. Szedłem ulicami tego gwarnego miasta. Targ trwał w najlepsze. Naganiacze zaczepiali przechodniów co kilka metrów niezdarnie zachęcając do odwiedzenia właśnie ich baru, w którym to na pewno będziemy się świetnie bawić. Bzdura. Ja dzisiaj nie mogłem się dobrze bawić, po głowie cały czas błąkała mi się Sophie. Spacerowałem wzdłuż kolorowych korowodów lokali gdy obok baru, w którym się poznaliśmy dostrzegłem butelkę Millera. Pustą. Hmm.. Zmysły ponownie zaczęły dawać znać o sobie, a wyobrażenie spotkania powodowało nagłą przechodzącą falę przyjemności. Miło. Podszedłem do butelki sam nie wiem czym kierowany do chwili gdy nie zobaczyłem na niej szminki… Natłok myśli, szał zmysłów, pewna elektrostatyka miejsca – może ona tu była? Może to tak specjalnie, dla mnie? Znak? Pośpiesznie zbiegłem wąskimi schodami do piwnicy tego lokalu, po drodze niegrzecznie trącając barkiem dwie młode pary bez słowa przeprosin. Wybaczcie, ale tylko ona się teraz liczy. Ona i ja. No dobra Ja, i ona dla mnie. Nic więcej. Niestety, już po zwiedzeniu kilku pomieszczeń wiedziałem, że nie ma jej tutaj. Zresztą spotkałbym wcześniej tych osiłków, którzy nie opuszczają jej na krok. F*ck! Utarty schemat przeczesywania centrum tego miasta mam tak wryty w pamięć, że nawet przy dużej ilości znieczulaczy i zamulaczy potrafię chodzić i szukać przygód nie korzystając ze świadomości. Tak było i teraz, ponieważ myślami byłem zupełnie gdzie indziej. Byłem przy niej. Przy… … spójrz na rysunek Błądząc w uliczkach znalazłem jeszcze kilka podobnych butelek, do tej z ulicy Szewskiej – Millery, szminka, Sophie – moja intuicja nie miała złudzeń. To nie mógł być przypadek. Do tego lokale, w których spędzaliśmy te krótkie i urocze chwile – wszystko składa się w jedną układankę. Może chce coś mi powiedzieć? Spotkać się? Myśli zatruwały mnie niczym żołnierze KGB swoich ex agentów. Może kolejna pusta butelka, będzie już tą ostatnią? Może właśnie wtedy te znane z dzieciństwa podchody się skończą, może… Zobaczę jej głębokie, pełne śmiechu oczy? Zdawałoby się, że jestem już blisko, ale od znalezienia ostatniego urojonego znaku minęła już prawie godzina i nic. Kupa. Gówno. Chuj z tego. Mijałem kolejnych naganiaczy gdy spostrzegłem znajomą jakby twarz. Jakby, bo nie sposób było mi przypomnieć skąd jest mi ona znana. Zresztą często wydaje mi się, że co drugą skądś już znam i gdzieś widziałem – nawiasem mówiąc czy to aby nie może być prawda? Ta jednak oprócz rys znajomości miała w sobie pewien strach, jakby ulękła się mojej postaci więc.. Chyba była znajoma. Tak przynajmniej pomyślałem. Nie zdążyłem zamienić słowa z tym chłopcem gdy zauważyłem stojącą nieopodal butelkę… po Millerze. Była w połowie pełna, a może w połowie pusta? Nie był to dobry moment na tego typu rozważania ponieważ serce swoim biciem nie pozwalało skupić się na niczym dłużej niż kilka sekund. To musi być tutaj. Miarowe, spokojne kroki w górę, by uspokoić się trochę. Nie dać poznać się jej lub … jemu, im. Stojąc jeszcze w drzwiach wejściowych rozejrzałem się po barze próbując panować nad swoim emocjonalnym rozdygotaniem i przygniatającym stresem sytuacji. Zimna kalkulacja to niebywały mój atut w takich sytuacjach. I choć alkohol skutecznie podgrzewał trzewia umysłu, dodawał siły i pewności to nawet z tym cichym zabójcą na barkach potrafiłem dokonać prawidłowej i dość dobrej analizy sytuacji. Praktycznie brak jakichkolwiek studentów – drogi lokal, ludzie około lat trzydziestu, dobrze ubrani, elegancko, kilku słusznej postury – może być to lokal nie tylko serwujący drinki pomyślałem na wstępie przy czym tłumiłem głuche echo w mojej głowie… „ona powinna tu być”. Starczy tych wędrówek zresztą, muszą przełknąć gorzką setkę z lodem z grubego szkła i chwilę pomyśleć – to dobry plan na teraz. Niczym cień wyrosłem przed sympatycznym gościem zza drugiej strony lady i już po chwili miałem w garści tonik na kaprysy dzisiejszej nocy. Wtem szukając stolika dostrzegłem za ścianą kawałek zielonego obrusu .. kilku mężczyzn… Ją?! Poker. No tak. Duże stawki, duże ryzyko, duży chłopcy – świetna zabawa dla nielicznych. Przypadkiem, mam nadzieję, że tak zostało to przyjęte usiadłem tak by dostrzec choć troszkę co dzieje się za kotarą w pomieszczeniu obok. Poker, muzyka, alkohol.. kobiety. Musiała tam być, ale on też! Gęste długie blond włosy migały co jakiś w cieniu dwóch barczystych ochroniarzy stojący przed wejściem do jaskini lwa. Shit! Co mogę zrobić? Czekać, pić, czekać, pić… Dobra idę, zaryzykuje i zagram, a co! … Alkohol dodaje odwagi, jeszcze jedna setka, czekać, pić. Napiszę coś, muszę to wypluć, dla niej: …nachalnie kradłem ciepłe chwile których nam zawsze brakowało nie wiem czy w tobie kiedyś byłem czy mi się tylko wydawało kiedy przez miasto biegłaś ze mną kochankowie czy kochani czas się zatrzymał żeby zwiędnąć dla przyszłości dawno zapomnianej dla myśli, by kiedyś znów wybuchnąć orgazmem słów uwielbienia dla Ciebie. miejscami nawet wzrok tak ciężko przychodzi gdy wokół tylu radców miłosnej antykoncepcji. czekać i pić.. Jeszcze jedna setka… Podjąć ryzyko?... Budzik zadarł się w niebogłosy budząc mnie z letargu. Jak to!? 9:13!! Moja pościel, łóżko, dom.. Głowa.. ouuu… Jak to było wczoraj?!… Czekałem i piłem… piłem i czekam… Zimna woda spłukiwana z twarzy w łazience wyostrzała sceny i obrazy dnia wczorajszego. Pamiętam. … zaprowadziłem Cię tam za rękę. Uwiodłem, bo chciałaś tego. Położyłem delikatnie na plecach na zimnej satynowej pościeli, niczym dziecko, którym stawałaś się miejscami przy mnie. Oczy przykryłem lekką acz bardzo ciemną tkaniną, która pozwalała dostrzegać miejscami zaledwie kontury zdarzeń. Poddałaś się. Leżąc, rozchylając usta i czekając na więcej, czekając na ujście pragnienia. Czekając by żar łona spalił mnie, a prze z to i nas wspólnie. Nie wiedziałaś że mam trochę inne plany. Ale nie mogło być inaczej, zaskoczenie to coś co zawsze ceniłem ponad wszelkie inne afrodyzjaki. Powoli rozbierałem Cię, i czułem, że przymykasz oczy nie widząc tego, czułem, że pragniesz zrzucić z siebie te ciuchy, bieliznę jednym naprężeniem ciała.. Niestety. Drażniłem je.. zostawiłem Cię w bieliźnie pozwalając bez skrępowania nacieszyć swoje oczy, pozwalając odpocząć Ci chwilę od dotyków by znów zaatakować. Delikatnie, dotykać tylko miejscami, drażliwie .. spacerując kostkami lodu po Twoim ciele.. zlizując chłodne ich krople potomstwa. |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |