sinuhe
komentarze
Wpis który komentujesz:

**



Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone


IX. Bawarski Rytuał Żałobny


między Bramami są ciche Strażnice
Nikt ich nie odwiedza i tęsknią na Stole
za ciepłem drewniane tęsknią za Dotykiem
znaczone gładkością w Spiralach Słojami
Miska i Głębią Druh Kubek drewniany

z nad Stołu się widzi nie tęskni do Świata
Anioł tu trwały o Bezkresie w Oczach
nie mrugnie Powieką i we Śnie znów zobaczysz
jego Twarz jasną o zbyt pięknych Rysach
aby znieść jej Widok przez Palce z ukosa

patrzysz Sen beztroski splata swoje Włosy
gdy Anioł zaśpiewa i potrąci Lutnię
Rozumy ci miesza do Bólu Palcami
taka to Pieśń czysta w Cierpieniu jej słucha
Jeleń co Wieńcem tu na Brzegu stoi

z Lasu na Skraju zwabiony Dźwiękami
a każda Zgłoska dźwięczy metalicznie
jakby w Kropli Słońcem rozrąbywać Rosę
tak się wprawia Anioł pierwszym Tonem Pieśni
jak szczerbił Nią niegdyś o Mury Jerycho

kiedy im przyjdzie po cichych Strażnicach
nawoływać się Śpiewem i rozrąbać Światy
te Worki Ścięgien błękitów Oddechów
te nasze czułe nieistotne Sprawy
i Dłoń im nie zadrży napełniwszy Kubek

by o Struny Lutni Śpiew nie był Chropawy
i o tym myśli o Twarzy bielonej
ten Anioł spod Lasu patrząc na jarmarczny
Świat Straganami przed Nim zawieszony
a wchodzi się tam po szczepionych Balach

z Krzykiem się wchodzi i nie zna Imienia
nie musi wiedzieć wiążąc Pępowinę
starannie oddziela od spokojnej Wody
na Zgiełk na Skrzypienie i w Widzeniach
Czerwień

Bezimiennego ten Świat Bezimienny
kusi odwiecznie
za Ramiona chwyta

nie uroni więcej i uwięzi we Krwi
niewinne Usta wraz z pierwszym Oddechem
napełni Sumieniem, a właściwie Lękiem
potem Kształt z dwóch Miar w jedno Ciało
w małe Wypukłości między Straganami

i śni Stefania Dzieciństwo, a Anioł
patrzy i w Garstkę Pestki Słonecznika
coś musi czynić przez tę Wieczność całą
przez jedno Życie, co starcza na Pestkę
ale zobaczył i wyciąga Szyję

widocznie Pora
widocznie Wiośnienie
dotyka Dziecko między Straganami
kobieco pachną Aniołowi w Sadzie
te w Pąk zamknięte

Skórki Dojrzewania

będzie najciekawsze zmienia Strunę Anioł
tam w Tle Straganów pojawić się musi
Jeździec wysoki i w Maściach fryzyjskich
powiedzie Tęsknoty na silnych Pęcinach
a Imię jego

Ten Świat i Udręka

a Imię jego
Przybądź Zapomnienie

co Dzień On nowy i o silnych Rękach
Kosę ściskał niegdyś i ma Płaszcz z Kapturem
ale dziś obnażył już spokojne Lico
na Płaszczu białym ma czarną Swastykę

Anioł o nim z swoimi mówi : Przebieraniec
a On się pyszni tym dwuręcznym Mieczem
jak nim zafurkocze to Liście świergoczą
jak nim zawinie to zaśwista Głowa
a jednak zostanie tym samym Księgowym

gdy w Słabości kobiecej rodzi się jej Koniec

nie znosi Śmierci beznamiętny Anioł
po cichu wstydliwie plecie Dzieciom Wianek
gdy z rojeń sennych taką wyprowadzi
nagą powabną w Jej Pierwszym Krwawieniu
kiedy pachnie jak Bochen i kwili z Niej Życie

kiedy Dłonie ma ciepłe i ufne w Dotyku
On : Przy smukłych Sosnach jaka jest kanciasta
przy Pniach wysokich : Jak staje pokracznie
wtedy Anioł ukradkiem z Rumianków ten Wianek
przepuszcza Śmierć Bramą. I wychodzi głupio

odkłada Pestki zawstydzony Anioł
sam nie chce słyszeć Krzyku Ludzi z Beczek
zapeklowanych po Rampach toczonych
chwyta za Ramie
Zmartwychwstań Stefanio

o tym wie czasem Sen koczuje w tobie
o Karku prostym Sen już zbiera Chrusty
i linią Barków w Kobiecie zakreśla
a po ich Piersiach sypie Ryżem drobnym

najpierw po Wargach z daleka gdzieś z Boru
w Lisach wyprawnych sam Mistrz Ceremonii
aż się nam widzi do odległych Kątów
wcale nie stoi i krzywe do siebie
przez Linie Barków nie zaciągasz Ostrze

A wstajesz w Oczach od razu z Chorągwią
zieloną taką z tej Przędzy mogilnej
i tam mój Grafie gdzie Słońce Słomką
wytnie z Granitu Ciebie przed Katedrą

zgrabny w Figurach wznosiłeś Ołtarze
w letnich Kołnierzach przystojnie Ci było
przystrzygać Uśmiech tak jak w Dłoniach Uzdę
miękką z jagnięcych Skór Rękawiczką

Wierzchowca nosi a Ty nieruchomo
potrafisz patrzeć przez miodne Minuty
błękitne w nich Stawy połyskają błogo
zdają się skapnąć nam krzepiącą Nutą

gdy Palcem zimnym w Piersi te Obawy
Początek z Końcem wiążesz na Pętelkę
błyskasz Monoklem i czernią na Klapie
zrobisz To ładnie, i zrobisz To szybko

Słońca nie złamiesz z nad Pasieki brzęcząc
staranny w Cegłach w Poziomach dokładny
czerwonym Murem przez Wykusze, Okna
Rojem nam w Przestrzeń

już w takiej Składni nie zwiedzie nas Majster
może Junkrem w Siodle jest z pomorskich Landów
gdzie Słońce, w Słońcu, mądrym w Oczach wiesza
na Piersiach Dłonie, Ciszą, długo po Mszy

O ten, co w Lisach, On wie o nas więcej
i w Śnie podbiera te Kobiece Chrusty
Szkielety rymuje jak Kostki z Kurczaka
w Dzień ciemny sutą od Słońca Godziną

szepcze Jej w Drzemce zawile pomnaża
już czuje Stefania, sprząta, nie nadąża
że tam jej Kurczaka głaszczą Upierzenie
Dotyk i Rilke w Kołnierzu jak Wazon

a z Liści wyżej, żółknąc, Tulipany
Dziobami skrobiąc ich Cienie na Ścianie
w tajnych czytaniach przeplatała Strofy
dobroć szwabskiej Cegły pośród Słowackiego

dowieść Monolitu, Kto tak pięknie pisze
gorzej - Kto odczyta - nie może trwać długo
w Odwecie, w Pysze, nie wypatrzyć Kary

zna Nurt odwieczny, każda, piękna Mowa
i w Dni od Chrustu zbierane na Piersiach
wstaje Stefania pod Fidiasza Ręką
Grona jej Chłodem, powoli, podkreśla

po Udach stąpa, a Soplem głęboko
jako Bezimienny Szyszak z Przyłbicą
a Ona się spieszy, Co jej z Rąk wypadło
nie pamięta nawet, Tą ciemną Godziną

i kiedy biegnie zaraz po Wybuchu
potyka się. Gubi. Pantofel się skrzywił
patrzy. I klęka. Dotyka Czesława

a w Łonie czuje jakby swoje Dziecko
On - tutaj leżąc - przestało się ruszać
jak te Zegary, Trzynastą Godzinę

biją i ledwie
spóźniając się trochę
do Lat bezzębnych
z małymi Ryjkami

co Krew upiją, tym jednym
Wspomnieniem

gdzie na jego Szyi Palcami znajduje
jeszcze ciepłą Bozię
zaplecioną w Krzyżyk

a drugą Pięścią bez Pamięci wali
krzycząc do Rilke : Kurwa mać ! Dlaczego ?

I to - Dlaczego ? - Junkrze w Siodle Lisim
do końca potnie

twoje liczne Armie







w ikonografii niemieckiej Śmierć jest mężczyzną, zaś Bawarski Rytuał
Żałobny jest moim orężnym starciem z poezją niemiecką na jej obszarze
kulturowym
I tak do rodzinnego dramatu z przeszłości, dokładam osobisty kryzys
twórczy, przed którym we własnej świadomości uciekałem całe życie

będąc małym dzieckiem chorowałem bardzo ciężko. Wtedy zacząłem
pisać wiersze. To było moje okno na świat. Moja jedyna nadzieja

tam byłem normalnym chłopcem. Jeśli kiedykolwiek byłem chłopcem.
Jeśli kiedykolwiek patrzyłem na świat oczami dziecka. W IV klasie
poznałem poezję Jana Kochanowskiego, ale potrzeba samokształcenia
sprawiła,
że spojrzenia na poetycki świat nauczyłem się od największego
poety niemieckiego

dziś czas się zatrzymał. Dziś w bardzo osobistej wymianie
sztychów
z jednym z największych poetów niemieckich, potrafię określić siebie

Nie jestem poetą pokonanego języka. I gdyby kosztowało mnie
to znacznie więcej niż kosztuję obecnie, powiem wam jedno : Warto było

wreszcie dotknąłem mojej dziecięcej nadziei. Tyle lat, a ona nadal żywa






Inni coś od siebie:


Nie można komentować
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem
oznaczeni są użytkownicy nlog.org)