Wpis który komentujesz: | ** ** ** Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone X. Ostatnia Chorągiew Jest taki tabor i są takie wozy które za horyzont skrzypiącą obręczą ogień na duktach młodym gasząc ziarnem nie chcą spamiętać gdzie spadnie dorodne Bo ono wzejdzie znając upór ręki Dlaczego wschodzi kłosem wyszczerbionym ? Rozrzucali w bruzdy choćby przy księżycu błyskając w zasiewach niby mokrym pstrągiem A dłoń w rozpaczy gdzieś po włosach błądzi przecież z spichlerzy zna krzesane łany po kształcie kłosa gorejąc palcami pozna sczerniałe na polach dymiących Jest taki tabor złudzeniem karmiony któremu przeczymy obcym w chłodnych słowach widać płachty białe na drzemiącym niebie od dziecka czujesz niebieskie czy modre jak w arii świateł szkiełkiem na popiele Czy ocaleni czy skłamani w mowie Czy bielą brzozy nam liczyć istnienia Czy krwią zadławione dziś sąsiedzkie iskry Czy wszystkie dzieci już matkom odjęte ? O tym wbrew nadziei z błękitem w błyskotkach za Słońce się chowa gwiazda Hyperiona mocarny on w chuci, w rozumach odległy ale to z jego dziesięciny w lędźwiach owe porządki wdzięczne mamy nad planetą co dzień panna Luna o Słońce się omsknie On w dalsze balkony zepchnięty publiki i nie może pojąć jak księżyc Luną bywając w romansach na krużgankach staje błyszczący ma rajer srebrne pantalony a owe pyszności czym chlupocze stanik różane w błyskach pożogi i komór I o co spyta nas tytan stroskany Czy z jego gliny tak szkliwo lepione ? Są takie wozy i bywa zbyt często przez środek miasta konie namaszczone konie błyszczące i chętne obłokom bez chorągiewek bez gapiów w szpalerach bez kwiatów w lufach Ucichły orkiestry Tak im nieśpieszno chociaż pod kopyta kula esesmańska po bruku im dzwoni suną powoli a w ich warkoczykach modlitwy na wietrze plątane smyczkiem w koraliki długie przeciągle jako im cygańską struną dotykać wolno zrozumieć w najwyższym mowy bursztynie było nam Milczenie Jest tabor zacny oś skrzypi - toć jedzie - słychać jej przez bomby, w ciszy tęskny lament O Pierwszym na koźle mówią : Ten dla smaku tnie klacze pełne w zadach jak kucharki aż para idzie czyni to dla pieprzu ciepłe tam runo zarzucone płaszczem że taką ma w domu pod futrem bobrowym to tnie dla fantazji pieszcząc w oku Białkę z czuciem po zadach pełnych, kołysanych by od podcinania nie uschła prawica Drugi w kapeluszu, a usta ma kupca środkiem taboru jego sine konie dyszel strach zeżarł, ale na postojach, tak sobie biedzą przy pełnych obrokach Drogo tu panie. Drogo w tej Warszawie A Panicz kutwa - co na deszcz ich wygnał zamiast się układać i zasiąść do stołu Odmówić nie mogły. Bo też mają dziatki Ać, oko w Trzecim, po stawach lichota tam lutym się ślizga w łapciach ciemnym lodem Jak się w oku wzdrygnie, dziką kaczką zerwie To myślą szybuje, bystro jako czajka Ten fajkę pali. Marzy o golonce Wiadomo o czym ? Ciągle derkę skubie Drugiemu przy wstrząsach lamentują drobne A temu w ciżmach. W kabaczku czerwonym Choć oko jastrzębie, dzwoneczki przy czapce Kupiec borgi liczy. Śle bobrowe kółka to z liściem bobkowym parkocze w kociołkach skwar wszelkie stworzenie pozbawia ryzyka zieleń na gałęziach senna osowiała dopiero gdzie potok czerwieniąc przedwieczerz słońce czoło chyli nie bacząc że w czerniach nutą strzemiennego krzepiąc do zachodu szczygły obertasa tną mu na bandurkach Tak klamotem w drodze o klamoty waląc pyłem na wargach od durnoty miękkiej stajem na zagonie. Kupiec myje palce Temu śnią się kupry ... Słyszysz ? Szłomem dzwonią na błazeńskiej czapce ! Co czynić ? On widział płonąca Starówkę Jak to na wojnie Ciągną konie tabor Trzy wozy z nami rzeczy czarnoleskiej Choćbyś o kuprach gdy dzwonkami dźwięczy palce obmywał boś lękał się parchów Stańczyk wyjdzie szukać w powstańczym majdanie połączy w palcach sny w macierzy włókna tej krwi co do nas, z babim latem, lekko o nic nie prosi Jeno dotknąć rzęsy Śpiewali minstrele o tym Hyperionie że kiedy siostrę puknął w ciepłą szklankę to ledwie jej echem jest nasze świtanie kiedy się przeciągła i kosze wyniosła Bo taki do niej rankiem nad świerczkami promyk słoneczny podbiega z doliny że białe przecież, a odcieniem krasne miast prześcieradeł wywiesza obłoki I to ci powiem Pośle na kasztelach coś słowem sypał jak prochem po stole Mowa nam dzisiaj parcianym wędzidłem nie ulem piastowskim, nie kosem w zaranku Szczęk oręża miarkuj, bo gorzkie agresty jeśli za długo pomiędzy zębami A bochen chrupiący kiedy pod kolanem najdziesz ty ćwiku w snopku wianek dziewki Wtedy nam świtem w tej wiklinie z praniem na niebo wzleci różnobarwnym sznurem świergot tysięczny małymi skrzydłami bo w tym jest mocą plemię grododzierżne że i sikorki dziobów nie chowają Dlatego pamiętaj, że Armia Krajowa i pieśniami mężna, i orężna śmiechem jej kirem zwątpienia oczy farbowano tedy nie wadziły taborowi, skrajem czarne seniority z żarem na grzebieniach we włosach - na Żytniej - przez suche poddasza wzwyż dłonie stawiają w płomiennych figurach ten skraj ich sukni, w dłoniach ognia szelest zwabi partyturą biegłych kapelmistrzów a oni niemieccy. Pękaci benzyną. Niech ktoś wybiegnie przed ich cienkie rurki miotaczami zmienią w krzyczące impresje w surowe Memlingi i w kuliste hostie pająk z dziobem długim na nogach bocianich zdejmie plomby z zębów Ogniem Oczyszczenia podobno się w oczach posypią z albumu natenczas uśpione i bliskie nam twarze miejsca znajome i z dzieciństwa znaki pośród nich, niemądry tam, cyrkowy namiot Podobno niektórzy rodzą się ze szczęściem czasem sino spięci matki pępowiną Podobno przy nich układa się karta dla nich zwoływane wozy białym płótnem Podobno w niebo się starczy zapatrzyć gdy w chmurze ptactwa tabor przy namiotach Ospale ciągną konie na południe Jaki jest długi? I tańczyć podobno Zaleczą nóżkę ? Kto tańczy nie grzeszy Podobno - kiedy łom dobrze podłożysz Jest taki namiot - naprzyj Felicjanie Grzechy niedobrze. Bo pędziłeś bimber Bimber niedobrze. Bo ludzie w łapankach Czasem ziemniaki przez mur głodnym Żydom palce Stefania przeciska przez szparę Strzał pojedynczy. Ostry na podwórzu nie nasz. Nieważne Nie nasz. Za wysoki Jeszcze wytrzymajcie Chłopcy Radosława już z piskiem uwalnia te drzwi od piwnicy Na zewnątrz granaty - wpadają na siebie. Na zewnątrz skowyt On - Do środka ! - krzyczy Stefa nie puszcza i do piersi szepcze jak o nietoperzach Ale tam są dzieci Do niego nagle z ciepłymi palcami dotyka policzka i podnosi oczy a że są szkliste, Feluś nie rozumie czemu się odsuwa, i mówi : Przepraszam Chce łom odebrać bezsilna i pyta : Może pomożesz od środka zasunąć Nagle łom puszcza, szepcze : Muszę siku on w drzwiach piwnicznych w Fotoplastikonie Migocze widmem z Doktora Mabuse Pojedyncze strzały w ciszy dorzynania tu jej psikanie słabe i nierówne Już nie słomkowe Nie skrzydełkiem pszczoły I kiedy wróci dotykanie szeptem : Aż mie szczypało, to pewnie ze strachu. Nie chciałam żeby, widzieli mnie taką A z drzwiami lekko Nieoczekiwanie I to się nazywa Podobno mieć Szczęście Po schodach rozbitych w odchodach i szmatach mówi mu : Na Siennej U siostry pierwszego były takie schody. Jasne Jak w pałacu Wiem pani Stefanio kolega tam sprzątał poręcze w jesionie ścierał sokiem z kory - Poręcze korą ? - Żeby pociemniały Może smak kory może kory zapach uniósł się gorzkim wiechciem po tych kątach im dwojgu na schodach że oczy po ścianach do szyku kwieciście. A górą plafony Po ścianach pędy w oblamówkach srebrnych delikatne kreski o prężnych łodygach Marchew. Szmaragd. Lila w koszyczki zebrane a z płatków spoziera słońce z końską grzywą w banderiach weselnych w puzonach blaszanych poci się pan młody. Piszczy panna młoda Na wietrze świergocze, a promykiem mruga ta niechcąca gwiazdka co przed Gwiazdką szczodra A tutaj w płatkach jak szpila w krawacie Kto im tak dzień barwił zmieniał niespodzianie widzieli oboje i on jej dłoń podał widocznie Malarz, tak ich nie chciał stracić że na tych schodach wśród kurzu i smrodu tak ich prowadził przez ruczaje Bajki Jemu doliną zieleń Veronese z motywem nitki srebrnej w sokolikach Stefa pod palcami po błyszczących łuskach nareszcie jakby dotknęła tempery choć jej zdaniem sokolik błyskiem w tym motywie Zieleń ? - Malarzu ... Drgnęła nitka złota Feluś spojrzał wysoko i plafon otworzył jeśli toń sufitu marszczył się w szafranach wiedział o miękkościach o tej barwie znaków Czuł zegarek po Cześku na guziku wiesza Na łańcuszku srebrnym mota. Mota. mota Że o nim pamięta Że coś na ostatek Jestem pijak, Stefanio – plafon się zatrzymał - Widzisz, co się pojawia ? - Stefanio. Planety ? Naniesione starannie pastelową ręką. A w rogu jest napis - Ratowałeś ludzi - Chyba po łacinie ? - Że nikt z ludzi nigdy nie dorośnie wojnie a on za nią palcem błądził po orbitach - To jest jakieś dziwne. I tak po łacinie ? - Kogo zgasili, to gasł w twoich oczach Opuścił głowę - Chciałem być pomocny Aż w końcu wojna dorosła do ciebie Jeszcze przed drzwiami. Schronieni za ścianą wszystko wyraziste. Tynk. Szczerby. Futryna Chciała zapiąć kołnierzyk. Tuż pod jego szyją włosy poprawiła. Swoje nieodświętnie Uśmiechem ledwie drgającym podbródkiem Drewnianą barwą. Gdy braknie palety są takie drgnienia na ustach kobiety ten tylko pozna, co codzienny obrys wbrew temu co widzi, kreśli pod powieką czy gruba piękna ordynarna mądra zwykle coś kruchego tam nosi pod piersią jak magik zręcznie zakrywa chusteczką wdziękiem to chroni wybiegiem ocala kobieca dusza smukłe ptasie ciałko jakie jej do piersi pod niebem okrutnym u nas składa w sercu paznokciami dzwoni Najczystsza Panienka Już ją prowadził. Uniósł dłoń bezsilną Drugą dłoń uniosła, półprzytomnie w górę Że plamy gęste. Plamy wsiąkające Odór, i rękę przestąpić, w tej wierze : To ręka anioła. Z tryptyku są palce A głowa zasnuta włosami na oczach Z nad ołtarza tu spadła. Głowa przestrzelona Do bramy, Stefa – już sami w tryptyku – Mam trzymać ręce ? Powoli, na spacer - i ten strzał suchy. Targło nim. Aż bekło Ledwie schwyciła w kolanach się ugiął w pasie niepewnie - Do bramy, proszę i rękę przez szyję - Nic nie poradzisz, jeszcze jestem ciężki - Ja nie poradzę ? Całe życie swoje - chwyciła żarliwiej - Czyniłam z was chłopów - Wyrzucaj nogi jak do poloneza - Nie krzycz. Widziałem. Raz przez okno. W szkole do bramy ciemnej, alejki w Łazienkach, z tubki szybko brązy i klomby groszkowe ... Mogliśmy zdążyć, bo przelatywali - dziewczynka z piłką ... - O czym ty mi mówisz ? - Żeby nas z taboru dźwignęli do góry - Bosakiem za kołnierz ? My z Woli. Marzyciel a piłka się toczy bordo w gwiazdki małe. Trawę szybko znaczyć bo w błoto. Buciki płynny chrobot zamka, to już Władca Sznurków, Stefania : Musisz to usłyszeć. Ja .., grzeszyłam trochę Felicjan ( gorzko ) : Myślisz, co ja czuję ? Chór : Tam, gdzie alejki, planeta się toczy. Czasem jest w gwiazdki. Czasem polnym chabrem Tam, gdzie fortepian, skrzydłem takt Etiudy gdzie się w nas otwiera czasem namiot biały Za dni stracone ... Za słowa dla zasług ... Felicjan : Stefa, zjedliśmy warszawskie gołębie .. i oto zakończenie |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |