falka
komentarze
Wpis który komentujesz:

Opowiadanko na dzisiaj
Wiosenny spacer w dogorywającej zimie





Jestem tu, w otwartym na oścież polu, siedzę na uśpionej jeszcze trawie, bo ledwo dotarło do nas tchnienie wiosny przynoszącej chorobę i rozpanoszyło się nowe przejściowe powietrze.
Uciekłam z mojego gorącego domu w przestrzeń, uciekłam szukać nowych dróg, z domu, gdzie w ciszy czekają na mnie moje zwierzęta.
Klucz schowałam głęboko w kieszeni, na samym dnie pragnień.
Wypróbywuję nowe drogi, wynajduję nowe prądy powietrzne, wiatr prześlizguje się po moim ubraniu i twarzy, a zieloność podchodzi aż pod moją twarz i dotyka policzków.
Usiadłam pod słupem telegraficznym, który nie ochronił mnie od wiatru- mała niebieska postać- naprawdę od wiatru chroni tylko drzewo, najprawdziwsze drzewo.
Ziemia jest ciepła.
Kto by przypuszczał, że może ją tak ogrzać chmurne niebo i mdłe słońce.
Nie chodziłam drogami przynależnymi mojemu rodzajowi, pogardziłam tymi wytyczonymi przez innych ludzi; szłam własnym poboczem, po trawie, która powinna być przykryta przynajmniej półmetrową warstwą śniegu.
Gdyby wiosna nie przyszła tak wcześnie, nie rozchorowałabym się.
Wstaję i w ciszy obieram kierunek, depczę ślady zwierząt na piaszczystej połaci- piach pewnie został tu przywiany podczas ostatnich wietrznych Świąt Bożego Narodzenia.

Wiem, że na otwartej przestrzeni oddycha się swobodniej, ale poszukałam skrawka lasu, który by mnie osłonił od wiatru.
Znalazłam małą leśną enklawę pośrodku chorej zielonej pustki; weszłam w korytarz drzew i wdychałam wilgotność ziemi.
W sąsiednim lesie oddzielonym ode mnie kilometrem przestrzennego wiatru- zielona fabryka.
Ze zbiorowiska polnych kamieni wzięłam najgładszy, najchłodniejszy, ale taki, z którego można wyczesać płomień.
Dokoła mnie rozciąga się oszlifowany wiatrem kamień przydrożny, tak doskonały, że aż nierealny, idealny aż do pogranicza fantazji.
Wzięłam także ze sobą kamień czarny jak moje myśli, wzięłam i kamień czerwony jak zimna namiastka miłości. Złożyłam je w dłoni jak w grobie i poszłam ku domowi.
Szłam wioską i minął mnie samochód marki lot odgórny zostawiając w powietrzu spalinowy szlak.
I usiadłam przy stole by napisać mym chwiejnym stylem: moja ręka pachnąca powietrzem, wiatrem, deszczem, zamykająca najpiękniejsze wiosenne krajobrazy w śmiercionośną klatkę złudnego ciepła.
I nic mnie już nie dziwi- nawet najwspanialsza poezja duszy.
Pozostało wiele niedoskonałych słów, które kiedyś, gdzieś, pod uśpionym przez księżyc wodospadem napiszę lepiej.

26.02.2000








Inni coś od siebie:


Nie można komentować
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem
oznaczeni są użytkownicy nlog.org)