Wpis który komentujesz: | Opowiadanko na dzisiaj Szarość. Impresja Pierwsza wizyta w późnojesiennym lesie. Jakże bardziej poruszającym od środka lata! W lecie, gdy słońce ostro przyświeca, wszystko jest zbyt jasne, czytelne, przejrzyste. Zbyt nieskomplikowane. Eksplozja zieleni nie wymaga zastanowienia się. Teraz, w pełni jesieni, mogę do woli badać fakturę nagich drzew, widzę każdą gałązkę. Mgły snują się, obejmując horyzonty, czyniąc wszystko tajemniczym. Magiczny świat unurzany mleku i chłodzie. Weszłam na ambonę i wpatrywałam się w las, jakbym go zobaczyła po raz pierwszy. Wielkie, szare, nagie, gładkie drzewa rosły rzadko. Z ziemi wyrastały pnie drzew wyciętych dawno temu; wychylały się spośród kanonady zeschłych liści. Drzewa stały spokojne, nieszarpane wiatrem, siwe. Weszłam wysoko, by lepiej im się przyjrzeć. Stojąc w progu mojej podniebnej chaty patrzyłam w nieskończoność szarych szeregów. Ze zdziwieniem zauważyłam, że szarość może być piękna. Mogłabym gapić się na drzewa godzinami. Jestem teraz taka spokojna, kiedy o tym piszę... Spod lasu obserwowałam wszystko dokoła. Wszystko było spowite subtelną kołderką mgły. Niebo wysłane było szarością i nieskazitelną bielą chmur. Przez ich zasłonę przebijało się słońce, lecz nie wyglądało normalnie. Miałam wrażenie, że to księżyc świeci w środku dnia. Nad czarnym horyzontem wsi, spowitym mgłą, unosił się ten księżyc bez plam niczym jasne oko słowiańskiego boga. Zaszłam bardzo, bardzo daleko w las. Wreszcie znalazłam taką drogę, gdzie las zdaje się nie kończyć. Zawsze, gdy obierałam inne drogi, las się kończył. Lecz tym razem szłam i szłam i nie mogłam znaleźć granicy między lasem a pustką. Nazbierałam mnóstwo dowodów tej wędrówki. Suche liście, gałęzie, kolce. W domu ułożę z nich bukiet. Każda naga, czarna, ciernista gałązka to jedno wspomnienie. Powkładam je do wazonów, spiszę na papierze i zapomnę. 2001 2011: To tak a propos takiego ładnego miejsca, które znalazłam w opolskich lasach. Niedługo po napisaniu tego utworzono tam rezerwat pod nazwą Tęczynów. Miejsce w opowiadaniu nie należy do rezerwatu, leży tuż obok i dlatego podniebna chata już nie istnieje, zawaliła się i zgniła w wilgotnej ziemi, a połowa z opisanych drzew została wycięta. Mam przyjaciół wegetarian, którzy nie jedzą mięsa, bo nie chcą uczestniczyć w krzywdzeniu zwierząt. A mnie to kompletnie nie rusza: mięso pyszne jest i basta. Powiedział pewien seryjny morderca, odsiadujący w Polsce dożywocie, z którym wywiad przeczytałam w gazecie; to jest jak z krowami zmielonymi w MacDolnaldzie: nikt o tym nie myśli. Ale gdy pewnego dnia, parę lat po napisaniu impresji, zaszłam do tego miejsca i zobaczyłam wycięte drzewa, poczułam fizyczny ból. Dziwne, że nie obchodzą mnie żywe, biegające zwierzęta, obchodzą mnie drzewa. A mimo to zużywam kilometry papieru toaletowego. Dziwne, prawda? |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |