falka
komentarze
Wpis który komentujesz:

I znowuż jestem...
Miało mnie nie być trzy dni, nie było pięć, ale tak naprawdę to byłam tylko udawałam, że mnie nie ma...
A może mnie wcale nie ma?



Opowiadanko na dzisiaj za to jak naj bardziej jest.




Skąd ta pewność, że Maria- rzekomo matka Boga- pozostała dziewicą do końca swych dni? Skąd wiadomo, że do śmierci pozostała czysta jak lód? Jak to możliwe? Przecież nie mogła być matką i jednocześnie dziewicą! A jeśli tak, to co czuła, gdy główka dziecka przebiła cienką błonkę dziewictwa?


...


„Pewnie wiele musiała przejść”- mówią o tej miłej staruszce siostry miłosierdzia. Przemiła starsza pani- całymi dniami siedzi w swoim ulubionym fotelu i milcząc, z cieniem uśmiechu godnym Giocondy na ustach- patrzy poprzez okna, poprzez ściany – w dal, błądząc po sobie tylko znanych miejscach. „Biedna kobieta”- myśli o niej każdy. Kiedyś musiała być piękna jak anioł. Starzała się spokojnie, łagodnie. Nie szalała od rozsypującego się ciała i marszczącej się twarzy w prześmiewczym procesie kopiowania komórek na nowo i na nowo, aż kopia z kopii staje się kopią nicości... Tak, musiała być piękna- to nie ulega wątpliwości. Natomiast nikt nie chciał uwierzyć w jej historie o cudownym dziecku, jej jedynym synu- tak twierdziła- więc na zawsze zamilkła. Ale niewiara otoczenia była tylko jednym z wielu powodów milczenia. Jej syn bluźnił- dlatego go zabito. A teraz ona opowiada niestworzone historie, jakoby go wybrał sam Bóg- dlatego zamknęli ją w wariatkowie... Tak mówiła rodzina...


...


Lubi wygrzewać się w sennym, jesiennym słońcu. Wodzi oczami za spadającymi liśćmi z niewzruszonym spokojem. Jest wprost uwielbiana przez siostry szpitalne. Od lat nie widać w jej stanie ani pogorszenia, ani poprawy, tak, jakby czas się dla niej zatrzymał. Zostawiono ją w spokoju. Spędzała całe dnie w ciszy i słońcu, posłusznie spełniając polecenia lekarzy. Widocznie tu jej dobrze. Każdy grzesznik z przeżartym przez robaki sumieniem mógłby jej zazdrościć takiej starości. Zupełnie, jakby nie zagrażała jej śmierć, tylko oświecała życie. Jakby powoli, na oczach wszystkich, przechodziła do światła.
Robiła wrażenie osoby rozumnej- nigdy nie miała ataków szału ani napadów melancholii. Niektórzy z pracowników prowincjonalnego szpitaliku myśleli, że znalazła się tu przez pomyłkę, że rodzina nie chciała się nią opiekować, więc umieściła ją w pierwszym lepszym miejscu, gdzie można było się jej pozbyć. Nie złamało jej to. Można powiedzieć, że popadła w łagodną odmianę katatonii- do rany przyłóż takiego katatonika! Jej balsamiczne usposobienie i głębokie spojrzenie niczym z obrazu La Tour’a wlewało spokój w duszę każdego rozmówcy (jeśli ktoś chciał porozmawiać, a raczej wygadać się przed niemową.) Nawet prawdziwi wariaci uspokajali się na sam jej widok.
Kiedyś ciągle śpiewała kołysankę- tę samą, przy której zasypiał podobno jej syn- „Lulajże Jezuniu, moja perełko...” Lekarze psychiatrzy podejrzewali, że to ból po zgonie syna. Straciła dziecko. I oszalała. A jednak jej stan był daleki od szaleństwa. Lekarze przyznali, że jeszcze nie spotkali się z takim przypadkiem. Była pokorna i cicha- nigdy nie było konieczności zamykania jej w izolatce ani zaszywania w kaftan bezpieczeństwa. Obawiano się, że przebywanie wśród pacjentów, którzy są w o wiele gorszym stanie, może jej zaszkodzić, lecz do niej jakby nic nie docierało. Robiła to, co jej kazano, co wydawało się dobre dla niej; nigdy jednak ani żadna z sióstr, ani przełożona, ani lekarze nie usłyszeli ani słowa skargi, ani krzyku, ani westchnienia nawet z jej ust. Tak było od lat, od momentu, kiedy jeden z pacjentów, usłyszawszy, co zrobili z jej dzieckiem, próbował zrobić to samo z innym pacjentem. O takie staruszki modlił się każdy psychiatra ze szpitala pod Nazaretem.


...


Historia cudów, jakie podobno wyprawiał jej syn, została starannie opisana i udokumentowana- tworząc uzupełnienie ewangelii szpitalnej kartoteki pełnej bluźnierstw. Podobno chodził po wodzie. Lekarze podejrzewali, że to była halucynacja. Jej ulubionym zajęciem od lat było haftowanie, sama szyła także swoje niesamowite, powłóczyste suknie. Długie sploty perłowosiwych włosów przykrywała chustą, nawet w gorące dni. Nie przeszkadzano jej nosić tego, co chce, skoro nie sprawiała kłopotów.
Opowiadała, jak szyła ubranie dla swojego syna- z materiału, który w świetle słońca wydawał się śnieżnobiały, a przy poświacie księżyca lśnił w załamaniach wszystkimi barwami tęczy. „ A oni podarli i podzielili między siebie szaty mojego syna...” – skarżyła się. „Ukrzyżowali go, ale on żyje i mówi do mnie w snach, a wczoraj wieczorem widziałam go w sadzie w Ogrodzie Oliwnym...”

Nie bała się śmierci- wiedziała, że pewnego dnia dołączy do niego. Ta myśl napawała ją niezniszczalnym spokojem.

Byłaby doskonałą babcią, gdyby miała potomstwo- twierdziły siostry, ale nie przyprowadzały do niej dzieci, obawiając się, że ich widok obudzi w niej wspomnienia. Twierdziła, że widziała śmierć swego syna, kiedy był już dorosły- ale pewnie coś jej się pomieszało. To niemowlę umierało na krzyżu, kwiląc żałośnie i cicho. A ona stała pod drzewem bólu i tylko patrzyła. A syn jej, gdy mówił: „Oto matka twoja” do jednego ze swych towarzyszy, miał na myśli to, że każda kobieta na świecie, która jest i będzie matką, będzie cierpiała widząc cierpienie swego dziecka, a które jest nieuniknione i wiadome już w chwili narodzenia, tak, jak narodziny srebrnych lisów w klatkach, narodziny synów i córek niewolników, narodziny dziecka w obozie koncentracyjnym. I nie ominie to żadnej z nich. Każda matka stoi pod krzyżem swojego dziecka. Ból mężczyzn nie jest tak wielki- pasożyt nie pił ich krwi, nie żywił się tym, czym oni, nie rozrywał ciała, nie pił mleka z ludzkich wymion. To mężczyźni powinni rodzić dzieci, skoro są tak silni i odważni...

„Twój syn, jeśli istniał, miał świętą rację”- powiedziała do niej pewnego dnia stara siostra, która od lat zajmowała się Marią. „Nie wierzę, że jesteś dziewicą, ale wierzę w twój ból. Dziś widziałam, jak moje dziecko umarło.”

Stara pielęgniarka miała mnóstwo dzieci. Sama pochodziła z biednej, wielodzietnej rodziny i szczerze współczuła osamotnionej Marii. „Teraz wiem, co to za cierpienie, choć straciłam tylko jedno z wielu dzieci, podczas gdy ty straciłaś jedyne”- mówiła. „Tak, jakby umierała jakaś część ciebie, ręka albo noga, a ty patrzysz, jak więdnie i nic nie możesz zrobić. Jak w koszmarach.” Najmłodsza córeczka siostry Magdaleny zachorowała na zapalenie opon mózgowych. Pochowano ją w stroju komunijnym. Matka przez wiele dni czuwała przy łóżku córeczki i patrzyła, jak mała pomału blednie. W końcu mała nie obudziła się już z gorączki. Jej czoło ostygło- na zawsze, a matka tylko zamknęła usteczka.
„Mój syn jednak był dorosły i wiedział, co robi, gdy umierał”- powiedziała nagle Maria. „A twoje dziecko zmarło w nieświadomości.”



...



Wkrótce przyszedł czas i na nią. Równie niekłopotliwie jak żyła, tak zeszła do Hadesu pewnego słonecznego, ciepłego dnia, a jej śmierci towarzyszył śpiew słowików za oknami szpitalnej kaplicy. Przez wszystkie te lata, które spędziła w szpitalu dla nerwowo chorych, nikt jej nie odwiedził. Jedyną jej przyjaciółką i towarzyszką milczenia była stara szpitalna siostra, która teraz trzymała jej dłoń, powoli jaśniejącą od odpływu krwi. Nigdy nie dotarła do tajemnicy tej starej pacjentki, która czuła się tu jak w troskliwym domu spokojnej starości, a nie w szpitalu wariatów, którego każdy zdrowy człowiek się bał. Upał i zieleń wnikały do białych murów kościółka przez otwarte na oścież okna. Spod powieki Marii spłynęła jedna łza, jedyna, którą uroniła w swym życiu- u jego końca, ale siostrze wydawało się, że Maria płacze raczej z radości... W dłoni starej siostry zmieniła się w mały, cudowny diament i wtedy uwierzyła, że była to istota nadprzyrodzona.
Spełniła swą powinność. Urodziła dziecko i ukochała je, a teraz odchodzi- nie ma już nic do zrobienia.
Siostra nikomu nie powiedziała o tym, co widziała. Zaciskała w dłoni skarb, odprowadzając wzrokiem trumnę z ciałem Marii. Nikt nigdy nie rozwikłał jej zagadki. A to był prosta tajemnica życia i macierzyństwa- przekazywania genów w wiecznym szeregu pokoleń. Gdy Marię pochłonęła ciepła, żyzna ziemia, siostra kazała oprawić diament w srebro i odtąd nosiła na piersi, pod ubraniem ten talizman- jako jedyny świadek cudu narodzin Boga. Człowieka?




21. 09. 2001




Inni coś od siebie:


Nie można komentować
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem
oznaczeni są użytkownicy nlog.org)