Wpis który komentujesz: | ******* Sławomir Różyc - Ballada o Warszawsko - Wiedeńskiej Drodze Żelaznej przed wyjściem pan Pavel schowa filiżankę ma służbowe miejsce, od dawna w rodzinie ze skrzydeł otwartych spogląda na gości ostatnia z balkonu, lśniąca, Monarchini w symetriach na półce, Jej chwila pośrodku w cichym skrzypie drzwiczek Jej Kredens Majony motyw owocowy najpierw Bramą Prawą modrzew żłobiony w agrest przy zameczku i walca z zawiasów dobywamy Lewą Lśni nam opiekuńczo z Najwyższej Serwety lance Jej noży błysną z ociekacza Gwardie widelców prężą się pod sznurek szerokich łyżek przy nich halabardy pan Utrzymanka z szklanką od Bawarki lustrując garnizon pobłyskują sobie po blacie zerkają, w słoiki po Dżemie Czy wszystkie z szacunkiem zrzuciły nakrętki ? Na parapecie z oknem na ogródek gdzie wazon masztem stoi w przydymionym szkle. Smudze światła. W patosach fioletu co smukłość w strugach zasklepił, wytopem jakie dał im demiurg, swym oddechem, dmuchacz Aż wszystkim pieprzniczkom wiadomym się stało Jej Cesarskim Mościom - wazon poświęcony Nad wazonem oset wysuszone skronie dumnie unosi nad stronami świata od pierwszego sztychu. Tu, w pocztowców domu od pierwszej cegły. W kredensie : Dynastia na urodziny referenta Franta co istniał kiedyś w wysyłek okienku paczka tu nadeszła z odmętów Mocarstwa na dowód uznania, Cyt, z samego Wiednia otóż i szata CK Filiżanki : O tej szyi w ecru, im czasem się zdarza mgiełkami różu muskać po jaśminie z kołnierza sukni smutnawej szafirem jak gryf do góry wznosi mandolina tak ona dźwięcznie strzępiący się łabędź ze śmiechem w bieli rozmazana w pędzie pomiędzy zmierzchem, a słońca wskrzeszeniem gdzie w kwitnieniu wiśni płatki pąsowieją obok tej szyi zaciśnięte piąstki jak dwa klejnoty czasem dwie muszelki połyskiem polewy miękką magią ecru młodzieńca z panną łączyły ze spodkiem kawaler czeka na huśtawki sznury nad kapeluszem wilga spod listowia ogon ma taki w skromności nadmiernej pantoflem wilgi prawie sięga panna zdaje się w niebo ją wyrzucą sznury przez ogon wilgi. W Księżyc. Przez listowie w białych pończoszkach ponętne kolanka jeszcze jaśniały pod palcami ojca stawiane ostrożnie tak uszko przy uszku żadne nie zdradziło dotąd tajemnicy W domu listonosza gdzie się zawsze sprawdza Czy z dna filiżanki nie powstanie, Siwy Żniwiarz od tarota z telegramem w dłoni tu depcząc ogon, własny, świat się zacznie tu złoży cienie świata z porcelany tutaj waza z jabłkami na stole okrągłym zawsze pośrodku z winem porzeczkowym wieczorem zasiądzie do kart Czarna Blanka o brwiach tak kruczych jak kocie amory Ale to przed zmrokiem, mówi się : Dopiero przed wyjściem spojrzeć na ścienne zegary Czy się nie spóźniają ? Stukają miarowo Czy plisy firanek, gładkie, krochmalone uroczyście muskane jak czoło w pacierzu jedna zachodzi na drugą jak w Biblii ? I lufcik uchylić, bo przecież sobota dziś tęskno mierzy mundur na wieszaku i w spodniach jasnych wychodzi na obchód Już na schódach stoi, to ledwie trzy kroki Blanka, co zimą jest przy skórze śniadej Blanki dłoń wymownie na piersi obfitej - Ten świat powoli na bure psy schodzi ! aż taksówkarz Vaclav przytrzaskuje palce maską przytrzaskuje i pieką od Skody w trójkę zerkają wokoło podejrzanie na starym peronie na ławce migoczą pomiędzy wróblami Istoty Astralne Czy tam siedzi Tenor od figur strzelistych ? zna, co nieznane, truchleje batuta bo kiedy zacznie śpiewać nad glinianką Czas w dłoń pochwyci, i imię wyjawi ... Belcanto, położy nad urwiskiem wierzby On cichy. Zwyczajny. I na Paschę śpiewa Słowa układa na kształt burt Sternika przed nami zakryte są, nie do żeglugi Chcesz je pamiętać w tej życia drobinie ? Dzisiaj przejazdem na tej małej stacji na kolanie zaznacza wyrazy w krzyżowce Wysoka jest Blanka, ale wąska w talii ciekawie paseczkiem Ją cisnąć w fartuszek Dołem zaś kształtna jak lalki z St. Tropez Włosy ma proste w usta słońce chwyta oczy senne jak donna. Albo jak Francesca co w sercu ma lutnie z wyspy Alcyny Czasem w remizie grają stare filmy pasowałby Blance kapelusz z ogrodem i ręce długie w rękawiczkach czarnych choć blaty w sklepie naprawiała gwoździem w oddechu mięta, i włosy samopas za ucho wiły aureole ciemne tych włosów imbiry, aż palce przytrzasnął z bólu nie skakał. By Pavel nie widział Bo dzisiaj sobota z porzeczkowym winem i co się stanie, kiedy filiżanka pęknie ostatnia, sama, bez przyczyny Kiedy przypadkiem przejezdny stąd zejdzie Na starym peronie jak to z kart wynika siedzi Anioł Karel i szpera w krzyżówkach niby zna języki, i szczęście, sam nie jest przy nim Adrian wykwintny, o włosach miedzianych ... taki, co w opresji dla duszy niewieściej o oczach ciemnych jak razowe bochny aż w dusze uwiera koronkowy stanik a zęby ma białe jak z waz Bernadotte Ich trudno rozróżnić. Bo są, i Ich nie ma oko do nich ciągnie, ktoś przebiegnie drogę i słyszysz nagle, choć ciągle tam siedzą - To żelazko z sznurem, zadzwonić do kogoś Albo kran zakręcić i wyciągnąć z gniazdka Bo nadal to robią z pamięcią spoistą mijamy ławeczkę. Na niej, Przezroczyści Smukły, miedziany, z wysokim anielskim Jak duszyczce szepnie. Jak mu ślepia błysną ! Marokańskie, ciemne, dwa krążki na blasze bo próżniaków słucha ta płochość niewieścia Ona w lustro tak patrzy, że lat nie przybywa I oczy anielskie jej czekoladowe ... Bo palce ma po to, aby nimi pisać trochę marzeniami i kremem po torcie pod rzęsą Anioła : Kocham Marokański ... pośpieszne : Dotknij - opieszałym wargom potem już zlizać Anioła, do szczętu ... Być z Nim w upadku, a drugiemu figa Drugiemu, potrzebne hasło do krzyżówki Powtarza głośno : Niezbędny w drukarni Papier - ostrożnie podpowiada Blanka Już zna persony z barwnych kartoników Czy słowo jest znakiem ? Mogli by przynajmniej udawać zajętych, chodzić z umywalką piwo pić pod sklepem, mieć torby na paskach A w torbach ? Wiadomo. Krany i uszczelki Bo czasem Ich widać i nie chroni mgiełka metafizycznym nam się jawią błędem a było tak miło w trójkę za tym stołem pomyśleć czasem : Kto z nich kocha bardziej ? Vaclav, romantyczny, milczący jak Gabin bo świat się zatrzymał w półcieniach stylowych Pavel tu z piwnicy w czarno białej bajce a wino jego zaróżowia uda Jest może dziwnie, ale nie markotnie bo czerwiec powtarza nam niebiańskie słówka zwyczajny Karel z metką Armaniego Miedziany ? w lnianym i rozwianym wdzianku Patrzą po stacji Cóż, mała mieścina po jednym torze wygwizduje pocztę raz rankiem staje tu lokomotywa a kiedyś była tu ekipa z młotkiem opukiwała czy brzęczały czesko niewykluczone, że z zamorskiej stali bo najważniejsze, Być, i czuć jak Hrabal na szyje naciągać tej wiosny podwiązki cichnąć wieczorem ścieląc przez stół pluszem wcześniej ustalili na Gromadzkiej Radzie przez szybko złączone w aklamacji palce Płyty peronowe. Spomiędzy płyt trawkę wyskubać Uniom, co dla Niej cesarskie I peron z niewielkim mebelkiem na klockach do akt przepływa, czarnym dachem z papy choć swoją zielenią wieczorem się zdaje bardziej rzeczywisty, dzisiaj, ten stół u Pavla Bo świat pluszowym otoczony morzem widziany był kiedyś kręgiem na rycinach był światem płaskim, i Słońce tańczyło aż Je z głębiny raz Pyszczek pochwycił Tam Świat się nie zmieniał. Nasz raczej się zjada niech Księżyc uważa na swe srebrne cyrkle bo jeśli ocean pod powierzchnią pełen płetw i gardzieli dalej nie wiadomo ile smug w czasie przyoblekły karty w widmie kruszyna kurzu czasem pęka od niej w kolorach ciemnieją figury jak wiśnia w czerwcu zachodzi rumieńcem wyjmujesz ją z pudełka jeszcze na egipsko a już jesienią w szatach palisander kurz je przyczernia choć pestka pamięta gdy z wody w górę sięgnął ją Lewiatan Wszak imion jeszcze nie nadano rybom Być może do sieci trafiały bezkształtne ? mówiliśmy Duże. Zębiaste. Rozwarte ma oczy Blanka. I w późniejszej Erze mówiła : Wróciła, ta nadęta flądra Pojawia się imię. Zamążpójście tamtej pełen złych wspomnień, dla Pavla, antyczny ten stół, co okrągłym bywa czasem w pluszu gdzie drżącą dłonią przelewa kieliszki w morze zielone krzyczą strasznie hydry cienie kart po ścianach jak pterodaktyle Jak to się skończy – skrzeczą tak bez związku Czy z kart tarota, z alchemii Księżyca Człowiekowi wolno wiedzieć od początku ? Gdy anioł na ławce czeka nieświadomy i jemu trudno na stacyjce tyciej świerknąć z duszyczką odchrząknął Miedziany : - Bo widzisz Młody, tutaj u fryzjera My sobie porsche, u Kamili, kaprys ! ona z tych łączek, prawie, z tej koniczyny a mąż jej Dyrektor ... obecnie być Wdową ... to po deszczu puszczać papierowe łódki Na drogim papierze dyskursywne słowa i papier tak szybko od tej wody mięknie Że się rozpuszcza i znikać potrafi nieraz flotylla skropiona perfumą I może dlatego tak jej jabłkami powiało przez okno Jeszcze te stawy Tatarak po drodze A tam w wisiorze w ważek seledynie Słońce bose stopy przypomniało w wodzie Siwo Cie widzę choć spotkałem kilku co szare lotki nosili poprzecznie A przecież tobie powierzam : Aniele ! Że białe, łagodnie, zatrzymałem skrzydło Jak jej tłumaczyć kiedy w oczy patrzy Czas jej tłumaczyć, kiedy czasu nie ma ? Czy u fryzjera spotka ją coś złego ? Wkrótce sama sprawdzi. Usiądzie pod kloszem ... Lubił wędrować Vaclav w przeszłość z kartą żadna się nie starła, i żadna nie pękła wołany z ciemności ciepłem wokół lampy tej latarenki ze statku bądź baszty przenośnej, w przeszkleniu wężowym migotem jakim się czochrało złotem po tych oknach tam miejsca szukało wśród srebrnej gawiedzi przenośna gwiazdka w swoich trajektoriach Łudziła wiedzą, o czyimś odejściu Oni mieli pewność. A Anioł nie wiedział że tu dusze pękają razem z filiżanką - Dla mnie sam lakier to po prostu koszmar siada na płucach, a niedługo Pascha Ty przy duszach robisz ? Czy kręcisz w opłatkach ? - Pisarza zdać chciałem. Cofnęli papiery Tutaj słyszałem jest brama Bezcłowa Pudło z tworzyw wtórnych. Małe szeleszczące. W deseń tłoczone Krojem na makowiec Pisarz pod ławką w powłoce doczesnej - Mówisz cofnęli ? O, i polskie znaki - Był błąd w papierach. Wiem, od niedyskretnych On grzebał. Czy jego grzebali w lustracji - Długo tak czeka ? - A z tydzień okrągły. W piątek telefon Radzą : Czeski Ekspres - Odkąd współpracują z ziemską windykacją Ojciec się wścieknie jak wróci na Paschę - U nas w Brukseli mówią z tym powrotem ... - Bramy w Brukseli są trzeciego stopnia ... To chyba normalne – cichy szelest wdzianka - Wspomnę dyskretnie. Kłopoty w Procjonie - Nie byłem raczej dobry z geografii ( o tak szeleści niemodny Armani ) - A on tam leży. Rośnie jak pieczarka - Jeśli mam zaradzić ... - Adrian ! To przesyłka - A mnie to lata ! Pokaż go zwyczajnie Zdumiewające, jak w dłoniach aniołów niezgrabnym maleństwem potrafi być człowiek Jak duszę z paszportem ( w załączniku ciało ) oni w spojrzeniu gną na długość łokcia I mgła się cofa jak fala od brzegu I wróble wzdychają : W pudełku .., Puchatek ? Twarz biała jak sporysz przesypany mąką - A jaka dla Ciebie w użytku ta Dusza ? - Samotna raczej. I ciągłe coś drapał Ja się na tym nie znam ( Bądź żeby mnie nie zwiódł ) poprzez pokrywę sypie nań Miedziany - To anielski proszek ? Nie, drogi Karelu. Mały eksperyment To próbka odżywki - Na parę godzin To wygładza zmarszczki Możesz już zakryć. Wiesz, mizernie wyszło Pisał. I pisał. A miał mu kto pomóc ? - Ze czterech związkowców rwało tam w ministry Czas przeobrażeń, kiedy władza z ludu - Z obcymi jej bliżej ? - I za twarz ulicę Cisza na stacji. Późne popołudnie - A moją, Karel. Stuknęło pod kloszem - Stara instalacja, przebicie i dymek Trzepotanie komór raczej nie bolało Wiedziałeś ? Ja babskiej uczepiony kiecki Potem czarny gawron porwie ją wysoko Pobieli się chwilę jak blankiet z pudelkiem kredowym anonsem z adresem fundacji - Lubiła sukienki żeglowała w spodniach - Tyle, że ten gawron, jak bielizna w czerni - Do końca dzieliła racje impotentów ? Że piersi oblekać jej w kolory chłodne Wysmuklające - Gawron by ją cieszył W bokserkach przy niej - Kominiarz w żałobie Bo się zatęskniło przez topole duszy Leciało. Leciało i do nieba chyba Gęgało po drodze, o życiu. Zmartwieniach Na wagach uchylnych gdzieś tam nie zaszkodzi : Oj ubogo, Piotrze, było nam - zakwilić i anioł zwrotnice szukając palcami ( przekłada stronice znajduje Nedveda zdjęcie kolorowe ) A jeśli szynę nam w ciemność przełoży ? Jak nietoperze na wieczność rozwiesi A tu Słońce wyżej aż świerzbi przez pierze w proporce skrzydeł robactwo się wplata powietrznym brzęcząc w słońcu aparatem dla aniołów novum gdzieś za pięć dwunasta od tych czereśni za torem zdziczałych cale bataliony lśniących muszek ciągną A skrzydłem nie ruszysz. Bo ratusz się zwali Czyli znaki palcami i magnezją strzelać Przyspiesza listonosz od peronu burza błyskają pioruny i sinieje niebo Błękitny Ekspres spóźniony o kwadrans - On przez nią spóźnia Ułomna technika ! Trudno jej wykrzesać iskrę litościwą gdzieś z chmur podniebni kontrolerzy lotu składy wstrzymują by nie stracić gęsi Kolor ustalić z palcami na ustach postanawia Blanka z sklepu warzywnego bo romantycznie jej było co wieczór siedzieć nad tarotem i w cieniach obrusa uda wachlować po winie Pavelka i obu naraz kolanem w kolano niech się prostują. Kamili wybaczyć Zamierzchłe to czasy gdy dziewczynie samej nocą nie wolno było liczyć wędek Bo zwiodła Pavla szepcząc po kąpieli a On nieparadny zapewne się wstydzi Jak im się zdarza w debiucie z dziewczyną spadać bezkształtnym, białym brzuchem żaby Przebacz Kamilo, Ty gawronie czarny Nieś ją wysoko ! A skrzydłem nie zaczep o łunę Słońca O zmierzchania szablę O prostym sercu Blanka w dłonie klaszcze a łuna jak to w dzieciństwie z skakanką przez niebo bryzgła za lasem się ściga ze ślizgaczami na łyżwach po stawie aż się z ławeczki Anioły zerwały wielce bojaźliwi Wyższą Interwencją - Spokojnie tam ! Cisza ! Niech żaden nie śpiewa bo trakcje zerwie Bądź remizę zdmuchnie I jeszcze o tym zaczną pisać w Pradze Lepiej niech wróble o tym zaćwierkają W swoich kolejarskich mundurkach wieczornych W roku 1839 utworzono Towarzystwo Akcyjne Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej, z ambitnym zamierzeniem połączenia droga żelazną Warszawy z Wiedniem. i tak ówczesne marzenie dotarło szynami aż do Sosnowca. Pozostał nam stylowy dworzec Wileński projektu Henryka Marconiego i cóż tu dodać więcej, otóż i serce miłe Czeskiej Suity zakończenie jeśli zaś o sama Drogę Żelazna chodzi a cóż Kosiarzowi traw przeszkodzi takie marzenie podtrzymać, i choć z tego wynikło metafizyczne przedsięwzięcie, to jednak całkiem sprawnie już w Czechach jesteśmy i miejmy nadzieje do uśmiechu skłaniamy, jak niegdyś kiedy ludzie z radością i podziwem patrzyli na pędzące ciuchcie kiedyś ludzie mieli marzenia, dziś mają jogurt. Stańcie po stronie marzeń, kochani ... na koniec jeszcze jedna ciekawa historia. Niebywale utalentowana i piękna Francesca Caccini, zwana la Cecchina skomponowała na dworze florenckim i zadedykowała przebywającemu tam polskiemu królewiczowi Władysławowi Wazie operę. W roku 1628 Stanisław Serafin Jagodyński przetłumaczył libretto i wydał w Krakowie pod tytułem Wybawienie Ruggiera z Wyspy Alcyny. była to pierwsza opera wystawiana na ziemiach polskich * |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |