Wpis który komentujesz: | Podsumowując chłodne, aczkolwiek w moim mniemaniu gorące wakacje, nie mógłbym zapomnieć dość - to chyba zbytnio mało dosadne słowo – istotnie, niemniej istotniej imprezy, który w moim istnieniu, w istocie staję się nieistotna. Lecz nim przejdę do aktu głównego tej opowieści, czas wspomnieć, choć trochę na skróty, wakacje roku 2011. Akurat gdy zasiadam do tej notki wybiła kalendarzowa jesień, astronomicznie i kalendarzowo, bo podobnież ma to jakieś magiczne znaczenie, za oknem jesień ma się już świetnie, prezentuję się w modzie wśród ulicy, uwidacznia na drzewach, trawniki brutalnie obrzuca kasztanami, a i termometry ulegają jej naporowi niebieskiej kreski, która powoli rankami nie wypuszcza już czerwonej na linię Celsjusza. Wakacje, o których lekko już zdążyłem się wystukać w notce o Mielnie, należały do bardzo towarzyskich, zdecydowanie, poznałem podczas tegorocznych wczasów masę ludzi, od dobrych chłopaków, po kilkadziesiąt różnego rodzaju kobiet: od fanek rapu, przez roztańczone protektorianki i miłośniczki mocniejszych wrażeń i używek, na dziwkach kończąc – i tutaj można szukać dwuznaczności. Alkohol i narkotyki, trzymały się ze mną kurczowo pod ramię, alkohol z jednej dla dobrego humoru i głupich pomysłów, dragi z drugiej, żebym z lewa nie słał się na nogach, zawiązywał mocno relacje gadając z prędkością kopulacji królików, na króliczej kopulacji kończąc. I oto tak od czerwca do września biesiadowałem w akompaniamencie dwóch tych zdradliwych bestii, tłukąc się to po klubach, to po bałaganach, a niekiedy po gębach. Co do pieniędzy będę szczery, jeszcze w życiu nie wydałem ich aż tak dużo, abym aż tak bardzo żałował, odnotowałbym z trzy imprezy gdzie ich wartość stanowiła miesięczną najniższa krajową – na szczęście mam tu na myśli polskie warunki, ale pocieszenie to marne, bo na papierze zarabiam niewiele więcej. I choć dłużnicy otaczają mnie uśmiechem, dobrą radą, na niekiedy blisko ślepiąc przed laptopem wokół zmrożonego Stocka, to było fajnie. Aczkolwiek, wielu osób zabrakłoby w opisach poszczególnych imprez, mało, mogłyby nawet nie odczytać o sobie wzmianki, co w poprzednich wakacyjnych rocznikach było istotnie nieprawdopodobne. Przejdźmy do istoty rzeczy. Mam sierpień, o dziwo jest ciepło, wręcz duszno. Duszpasterski obiekt ogrzewało słońce, które, ogrzewało tego dnia wiele dusz, jednych niepewnych i zestresowanych, drugich rozluźnionych i gotowych na zabawę. Ja byłem jak na barykadzie, z jednej strony stres związany z rolą świadka na Ślubie Siostry był świdrujący, na przemian uczucie to chłodził mocny kac, ciągnący się od 5 dni, podczas, którego w naturalnych okolicznościach relaksu byłoby mi wszystko jedno, więcej, miałbym wszystkich w dupie. Tu nie miałem, wierzę, że wypadłem dobrze, chociaż z kościołem ostatnio niewiele mnie łączy, a jeśli już mamy się jakiś więzi dopatrywać, to mnie również przydałaby się taca na ofiary – tylko w srebrze i beczka wina mszalnego. Wesele. To jest gwóźdź programu, kto tam myśli o poprzedzającym nudnym spektaklu, suknie i tak na weselu widać, garnitur też, a nawet wiele jego elementów, zamiast księdza pogadać może wodzirej, a do tego nikt nie siedzi o suchym pyszczku, a i zagryźć jest czym no i muzyka gra, a dźwięczy tymi niewydarzonymi organami. Z kuzynem przy rosole – bije pionę. Później wpadam w wir zabawy, łapiąc się różnych partnerek, kieliszków, popity, toastów i chóralnego śpiewu. Do tego kilkakrotnie zbaczam na wąskie ścieżki euforii, a żeby zabawa chociaż zajebista, nie pozbawiła mnie mocy. Podczas \\\'oczepin\\\' musiałem być właśnie w szczycie odurzenia, oto koka pędziła po synapsach jak InterCity, a wódka podmywała jej tory niczym wazeliną, że ten toksyczny pociąg pędził do euforycznej destrukcji. To nie nastąpiło, natomiast zdekonstruował filar imprezowego umysłu jakim jest poczucie wstydu, to dało słaby pląs na oczach zgromadzonych, a tak że szkiełko z czerwoną lampką zdążyło te błazenadę zarejestrować. Lecz, kto wtedy się o to martwił. Na domiar festiwal fajerwerków rodem z Sydney wzbogacił mnie o kila następnych kieliszków, które podlane zostały mocno \\\'energetycznym\\\' RedBullem. Do domku z uniejowskiego Zamku dotarliśmy o własnych siłach, w dodatku na werandzie przy uroczym wschodzie słońca zrobiliśmy jeszcze pół litra. Świt tego poranka kadruję w najważniejszym albumie, sporo tam fotek z Uniejowa, tylko twarze się zmieniały, jedne się zmieniły i ich zmiana nie pozwala już zmienić wobec nich stosunków, wśród drugich zmiany zachodzą w podobnym kierunku, a zmiany trzecich umacniają mnie w przekonaniu, że ich już nie chciałbym zamieniać. O poprawinach nie wspominam, popsuła je pogoda i brak jakieś wspólnej atmosfery. Jeśli to wina tego, że nasz oddział rodzinny na stukał się od rana to w imieniu swoim i mnie najbliższych przepraszamy, tacy już jesteśmy, Małgorzata też jest jedną z Nas, oby to co z Nas najlepsze wprowadziła do swego nowego domu, a jest tego trochę zapewniam. Nie wierzę w małżeństwa, ale kibicuję, jak brat siostrze, i mam nadzieję, że to właściwy traf w loterii o przyjemne, lekkie i szczęśliwe życie, jeśli nie szóstki, to chociaż piątki życzę. A sobie Chrześniaka. \\\'...hipokryzja, seks, słodkie kłamstwa, narkotyki, kurwy i chyba to jest nasz świat, niektórzy mają luz, pannę, kwadrat, ja nie pasuję do tego obrazka...\\\' - Bonson |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |