Wpis który komentujesz: | *** Sławomir Różyc. Portrety i akty I. Serengeti o szamanie z deszczu Szorstki dął po niebie w odmętach się nurzał Świergoląc przy jezdni w akacjach na trawie Młodym listkom drobnym w porywach nieletnim Ciemny szept w szelestach zawiewał z przybojem Błękit szaman w bąblach na niebieskość poszew Barwił w żaglach pulchne nadymał obłoki Kamykami siekał po szybach Salonu Ona jasnowłosa nie dostrzegła burzy Ponad stacją paliw gnał torbami targał Ona ołóweczkiem mocniej w foliach skrzeczał Rozmyślając któreś tam sprzedała volvo Kosmykami w palcach płynie z Serengeti O jakim marzyli uprzejmi w promocjach Plecak w mgłach sawanny o wschodzie zarzucić Przy nim uśmiechniętym jak z reklam nad boksem Gdy wiatr nad salonem sine poły szarpał Oni po zapachu z traw wysokich chrzęstem Wiatr im w błyskawicach jak zamróz po szybach A ona na zdjęciu szarookim mniejszym Kosmykiem przez palce złocąc Serengeti Usta mu w serduszko znaczyła grafitem II. Serengeti o antylopach z salonu sprzedaży Volvo Na szybie Salonu nasz świat tubką z deszczu Świat nasz przezroczysty wiele mieści światów W kroplach spływający ona przeczuwała Nie zawsze konieczni bo trwa gdzie nas nie ma W kroplach błyszczących a każdej spódniczka Czy w niebieskiej chadza w granatowej nocą A przecież ją słyszysz że wilgotna w ciszy Jeśli na dłoń skapnie człowieczeństwa dotknie Jakim na spódniczkach świat ciepłem rozpozna Dopiero z nim w słońcach w rzęsach zrozumiała Przez chłód nasz przesiąknie już od biurka wstała W świecie rzeczywistym gdzie sama jest z wody Gdzie z kroplą świat drąży gdzie pomniejsze światy Aby świata dotknąć w sztucznym volvo sprzedać A później z plecakiem na urlop w szmer trawy Stopą w kostce zwinnej gdzie zwiedzać pozwolą W kolebaniach sawann przez soczyste szpady Przepłyń antylopo gibka strzyż uszami Żyrafy w akacjach z chrzęstem wystawiają Żywe porem szyje jak włoszczyznę z kosza Biegnij Serengeti z woreczkiem na plecach Dodaj z lnu seledyn ten barwnik człowieczy Jesteśmy tak dobrzy gdy czegoś nie znamy Skrzywieni uśmiechem nic nie chcemy zepsuć Wiara kolor skóry raczej nam nie wadzi Jak cicho się żyje nam w obcych językach W afrykańskich światach w okrucieństwie tkliwym Słodzimy w relacjach kroplą spod powieki Jak zamglić potrafi człowiek z Europy III. Serengeti o płodnej naturze baobabów Splećmy ramion wieńce w trawach na Południu Słońce kapie słone w drodze pył czerwony Wilgoć w miedzi ziarnkach mierzyliśmy oddech Porosły nam w ustach w butach za kołnierzem Bębny szły po szybach wiatr obuł korony Biegła zieleń w naciach pod mleko obłoków Jakiś ptak pstry czernią wyraźniejąc trochę Liczył nas w skrzypieniach ciężarówki starej Czuła na powietrze brzemienna w konarach W rękach sekret zamknąć płodnych baobabów I małą się stałam choć chciałam być mała Ale niekoniecznie już w twoich ramionach Nkomo nas zostawił krótko przed obiadem Chaty dla turystów żegnał chrzęstem opon Od niechcenia machał chacie trzciną krytej Gdzie pod wieczór ledwie opał na ogniska Zebrali przyjezdni niezaradni miejscy Dymem krzykiem hien przeszły im ramiona Szukaliśmy dziecka w ciele dłońmi dziko Roztrąciłeś łydki jak nadrzewny pająk Czarny był powolny kosmatym odnóżem Szkliste plótł wargami struny gwiezdnych sieci Jak on w sieci żebrząc przekazałeś znaki Szamanowi na deszcz w błyski dalszych sieci Już biały mężczyzno nie musisz się trwożyć Nkomo nas odwiezie w środę na lotnisko Pochwyciłam próżność w jego pustym głosie O in vitro z wzgardą nad kubkiem z plastiku Kiedy o pnie stukał słowami Proroka dzieją się dziwne rzeczy wokół, trudno je nawet zdefiniować. Rozmyślnie użyłem słowa Definicja, daje poczucie dystansu pisze z miejsc i o miejscach które mi potem odbierają > |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |