Wpis który komentujesz: | Nie poszlam na plastyke, bo mi sie nie udalo. Naprawde mialam zamiar sie pojawic: bylam juz w drzwiach, obuta, owinieta szczelnie szalikiem (klamstwo, gwoli scislosci szalik gdzies zgubilam,0), a tu jakies charchy niemilosierne rozchodza sie po domu. Pies sie rozchorowal. Musialam posprzatac, utulic jamnika do snu, i sie porobilo. Ale wlasciwie to sie dobrze stalo, Pani W. znowu by sie burzyla o poprzednia nieobecnosc. Zadnej motywacji, zeby tam chodzic, skoro juz mam stypendium w kieszeni, powinni poprawic jakos curriculum, zeby bylo jakies wyzwanie, jakas porzadna nauka. Ale, ale: gadalam z A., ubawila mnie mysza kochana: "widzialam F.: chcialam nawet podejsc, ale jak ja zobaczylam w dlugim plaszczu, smutek w oczach liryczny, wlos rozwiany, snula sie jak wiarus." No i zostawila biedna F. w otchlani melancholii. Hueh. Zadzwonil. Nawet spytalam, jakby rozkojarzona, kto mowi, hehehehehe. Kontrola, zadnej euforii, sladow ekscytacji zadnych. Przynajmniej widocznych; jak sie rozlaczyl (po uprzednim ustaleniu daty spotkania yuuuuhuuuuu,0), fiknelam sobie kilka razy po pokoju. Wyjezdza niedlugo. Josh mowi, zeby sie nie martwic tylko hop i jazda, zawsze warto. No to lu. Josh miewa czasem racje. Jejku...a mialam sie pilnowac. Zalnd: Anywayz, Esthero |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |