devo
komentarze
Wpis który komentujesz:

Tragiczna podróż do Porto

W decyzji, by tę historię opisać i przedstawić "szerszemu gronu" utwierdzili mnie przyjaciele, również kynolodzy, zgodnie twierdząc, że winna (a może współwinna, jak kto woli,0) powinna zostać ukarana lub przynajmniej na własnej skórze odczuć konsekwencje swojej głupoty i egoizmu. Pomimo, że wszystko wydarzyło się ponad cztery miesiące temu, do tej pory nie byłam w stanie o tym spokojnie mówić.

Tragicznie skończyła się dla mnie, a przede wszystkim dla mojego psa, przypadkowo rozpoczęta znajomość z panią Agatą Olejnik - hodu- jącą obecnie presa canario . Wcześniej hodowała między innymi owczarki kaukaskie i dogi de Bordeaux- także inne, dobrze sprzedające się rasy. Każda była najpiękniejsza i najwspanialsza do czasu, kiedy "przestawała spełniać oczekiwania " (a może po prostu przynosić dochody?,0) i było to pretekstem do "zejścia z rasy"(tu cytuję panią Olejnik,0), to znaczy natychmiastowego wyprzedania wszystkich psów "na pniu" niezależnie od płci i wieku. Czy takiego człowieka można nazwać prawdziwym hodowcą pozostawiam ocenie czytelników. Piszę to, bo właśnie przez tę chęć zysku pani Agaty ja i mój znajomy mieliśmy wypadek, w którym zginęły nasze psy. Przez jej jej chciwość, brak myślenia i nasz, niestety, słaby charakter i brak asertywności.

Dokładnie czwartego czerwca na autostradzie w Niemczech, koło Norymbrergi zginął mój najdroższy pies (dokładnie suka - przepiękna charcica polska,0) oraz pies kierowcy, którym jechałam - również piękna, młoda tosa inu. Przez nią. To, co się stało, wciąż sprawia, że płaczę po nocach a na myśl o Olejnik dosłownie nóż mi się w kieszeni otwiera. Wiem, że pani Olejnik czuje się zagrożona: ucieka, widząc na wystawach przyglądające się jej osoby z chartami. Wszystko to wiem od charciarzy , którzy "sami z siebie" próbują dać Agacie Olejnik do zrozumienia, że jest rozpoznawana i napiętnowana w ich środowisku.

A teraz od początku: ponad dwa lata temu, moja suka, po wielu perypatiach, doczekała się szczeniąt. Miała problemy z porodem, konieczna była cesarka i usłyszałam straszną dla mnie diagnozę, że więcej szczeniąt się od niej nie dochowam (nie będę już się rozwodzić dlaczego,0). W miocie były tylko dwie suczki. Jedna biała druga ciemna - ta druga miała wodę w płucach, wydawała się martwa, pierwszy raz w życiu ratowałam szczenię. Jak się okazało, tylko moja szaleńcza reanimacja przywróciła jej życie. Już wtedy wiedziałam: ta zostanie z nami, nie mogę jej tak po prostu sprzedać. Niezależnie od tego, jaka będzie. A była cudowna!!! Jakby całym swoim jestestwem chciała mi za to wrócone życie podziękować . Mądra, bardzo przywiązana, posłuszna i poczciwa. Choć dla mnie była najpiękniejsza na świecie, okazała się także pięknym egzemplarzem charta polskiego. Wcale tego od niej nie oczekiwałam, ważne było, że żyła!

Na ringi wystawowe także weszła przebojem: młodzieżowy i dorosły champio-nat zrobiła "z biegu", jako zaledwie półtoraroczna suka zdobyła Best In Show w Białymstoku w ubiegłym roku. Po prostu pies moich marzeń. Nawet imię miała takie, jakie sobie wymarzyłam: Andaluzja (w skrócie Azja,0). To wszystko piszę dlatego, by podkreślić przede wszystkim kim była dla mnie Azja, to, jakim była cennym egzemplarzem dla rasy jest już nieistotne.

Na początku roku zdecydowałam się wystawić ją na Światowej Wystawie w Porto. Nie wiem co mi przyszło do głowy żeby powiedzieć o tym Agacie Olejnik. Ona akurat miała zawieźć do Hiszpanii szczenięta w rozliczeniu za krycie więc plan był taki: jedziemy jej fiatem Marea Weekend, prowadzi ona i jej znajomy, nocujemy w Hiszpanii u hodowcy presa (Fermina Quintero,0) a potem jedziemy do Porto. Przy okazji ona zgłosiła dwa swoje dorosłe psy. W międzyczasie okazało się, że jest bardzo interesująca wystawa klubowa chartów w Niemczech - tydzień przed Światową. Nie ukrywam że miałam dylemat, w końcu na tę klubówkę namówiła mnie koleżanka. Co jeszcze muszę dodać: na Światową wybierała się moja znajoma, też od chartów. Mieli jechać busem, szukali chętnych, żeby taniej wyszło. Wszystko mieli zaplanowane i obliczone, także noclegi. Dwukrotnie odmawiałam, mówiąc, że jadę z Olejnik. Za każdym razem też dzwoniłam do Agaty by zapytać, czy nic się nie zmieniło, ona jednak stanowczo zaprzeczała: "ja się nigdy nie wycofuję"- oto jej słowa. Nie chciała zbytnio tylko mówić o szczegółach, mówiąc: "jakoś to będzie, nie martw się". Gdybym wiedziała jak strasznie to jej "jakoś" obróci się przeciwko mnie... Umowa była taka, że wracając z klubowej , koleżanka zostawi mnie w umówionym miejscu na granicy i tam będę czekała na Olejnik.

Klubowa w Niemczech - w pięknym stylu wygrana przez moją sukę.Zwyc. Klubu i Rasy - Andaluzja Lepusculus, v-ce Zwycięstwo przypadło jej siostrze - Apassionacie. Byłam tak bardzo szczęśliwa widząc obie suczki w pełnej krasie - Azja pokazała się tak pięknie, jakby przeczuwała, że to jej ostatnie godziny... Powrót do domu - morderczy, obie byłyśmy mocno zmęczone, chciałam wracać do domu, zadzwoniłam do Agaty że chyba nie jadę do Porto. Jej słowa : "nie wygłupiaj się, już wyjechaliśmy z Warszawy, czekaj na nas" i ten mój brak sprzeciwu... Choć prawdą jest, że chciałam jechać do Porto, konkurencja była mała, jak się potem okazało - moja suka była jedyną zgłoszoną, tytuł miała niemal zapewniony.

Niedziela wieczór, czekam na granicy na Olejnik. Przyjeżdża w doskonałym humorze ale... dwoma samochodami! W jej Marea Weekend pełno psów, nie ma dla mnie miejsca! Dwie presy do wystawienia w Porto i mnóstwo szczeniąt! Zapewne chciała je sprzedać w Hiszpanii i duuuuuużo zarobić... W drugim samochodzie - Punto, młody chłopak i jego tosa inu. Ja mam prowadzić jako jego zmienniczka???!! Po dwóch nieprzespanych nocach??? Cóż, jedziemy. Tamci przodem, wypruli ponad 160 km/h, autostrada w Niemczech mokra, oni mają duży i obciążony samochód, my się ślizgamy. Boję się! Myśl, że mam kiedyś poprowadzić, każe mi jak najszybciej się wyspać. Śpię, prowadzi Krzysztof, właściciel tosa inu (no i tego punto,0). Poniedziałek , czwartego czerwca rano: kończy nam się benzyna. Tamci nie odbierają komórki, chyba nie słyszą. Zaczynamy im migać a tamci... uważają że to zachęta do ścigania się po autostradzie! W końcu my, zdenerwowani - zjeżdżamy na stację benzynową. Tamci za nami. Tankujemy, wypuszczamy psy. My prosimy o chociaż godzinę snu. I tu NIGDY NIE ZAPOMNĘ SŁÓW AGATY: "nie wygłupiajcie się, jedziemy dalej! Jak Krzysiek nie jest w stanie to wsiadaj, Anka, za kółko". Krzysztof spuścił głowę, wsiadł za kierownicę, ja boję się coraz bardziej. Naprawdę! Do tej pory nie rozumiem, dlaczego wreszcie jej się nie sprzeciwiliśmy!!! Po prostu - Olejnikowa już taka jest... Nie znosi sprzeciwu, wszystko musi być tak, jak ONA chce... Pół godziny później ocknęłam się czując mocne szarpnięcie. Pisk opon i świat do góry nogami... Krzysztof zasnął za kierownicą! Złapaliśmy pobocza i dachowanie. Na dachu przejechaliśmy ponad 100 metrów obracając się wokół własnej osi. Nigdy nie zapomnę tej jazdy na głowie, która wydawała mi się nieskończenie długa. I, jak piorun przes Jak tylko zdołałam wyczołgać się z samochodu - rzut oka na tył: nie ma psów!!! Widziałam otwarty bagażnik, nie myśląc że coś może na mnie najechać biegałam w szoku, jak szalona, od pobocza do pobocza, mając nadzieję że żyją, że są tylko ranne, licząc na cud... W międzyczasie kątem oka zauważyłam, że tamci się wrócili. Widziałam jak wyczołgał się z punto Krzysztof, widziałam jak Olejnikowa do niego podeszła, wszystko to ledwie rejestrowałam i nagle... Zobaczyłam leżącą tosę. Blisko, jakieś 15 metrów za samochodem. Podczas dachowania musiała skręcić kark, wypadła tuż pod koniec jazdy. Nogi się pode mną ugięły! Znów bieganina w te i z powrotem, gdzie Azja???!!!! Jakiś kierowca z Niemiec, smutno na migi pokazał mi palcem na jezdnię, jednocześnie pokazując rozbitą lampę w swoim mercedesie. Bezradnie rozłożył ręce... Ona żyła kiedy wypadła z punto!!! Mogłaby żyć, gdyby nie uderzył w nią jadący zaraz za nami rozpędzony Mercedes... Jak przez mgłę pamiętam słowa Olejnikowej: "Nie idź tam! Bo taką ją zapamiętasz, będziesz o tym myślała, jedź dalej z nami!" Dopiero wtedy coś mi się "zapaliło": jak to jechać dalej? Nie iść do niej? Może ona jest ranna? Przecież nie mogę jej tak po prostu zostawić! Jak Agata w ogóle może mi to proponować? Przecież Krzysztof jest pokrwawiony, może mu się coś stało, muszę jechać z nim do szpitala! Najpierw popędziłam z powrotem. Długo nie mogłam znaleźć Azji! Kiedy zobaczyłam, ją tam, leżącą na poboczu, nie mogłam uwierzyć...Nie miałam wątpliwości , jej oczy zdradzały, że nie ma szans na jakikolwiek ratunek...Od tamtej pory już niewiele pamiętam. Leżałam przytulona do mojego psa i wyłam. Zamajaczyła mi jeszcze sylwetka Olejnikowej i jej słowa : jedź z nami... A potem... Policja, ambulans i Olejnikowa ze swoim przyjacielem wsiadający do swojego samochodu! Jak gdyby nigdy nic, pojechali dalej... Zostawili nas po prostu, nic ich nie obchodziliśmy...Nie zadzwonili ani później, ani nigdy.

W szpitalu okazało się że Krzysztof jest lekko ranny w łokieć a mnie się dosłownie nic nie stało. To jakiś cud - punto , przy takiej prędkości, zginęły tylko i aż psy. Wróciliśmy pociągiem do Polski a kilka następnych dni było dla mnie koszmarem: płacz przerywany papierosami. Nie pamiętam czy coś jadłam, pamiętam tylko że ja, niepaląca, paliłam jak smok i wyłam. Ocknęłam się po tygodniu z myślą: to już i tylko siedem dni po tym wszystkim. Zdecydowałam się zadzwonić do Krzysztofa. On dopiero powiedział mi o kilku faktach, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Gdybym wiedziała, to tam, na autostradzie, tak wyrżnęłabym Olejnikową w ... gębę (przepraszam za słowa, jako polonistka nie powinnam ich używać, ale kiedy mówię o tym, nie mogę się powstrzymać,0). Przede wszystkim Olejnikowa za nic w świecie nie powiedziałaby mi że nie ma dla mnie miejsca w samochodzie. Na siłę zaciągnęła Krzysztofa z punto (on nie chciał jechać - jego matka była w szpitalu!,0) ale ja znam język hiszpański, za wszelką cenę chciała mieć osobistą tłumaczkę za darmo! Po drugie - on nie chciał dać mi prowadzić bo ona mu powiedziała, że jestem kiepskim kierowcą. Nie ukrywałam przed nią że prowadzę od roku i choć z moimi psami zjeździłam całą Polskę to właśnie dlatego nie chciałam prowadzić. Tylko dlaczego ona nie dała mu się przespać?! Czy naprawdę myślała, że on przejedzie prawie 2500 km bez minuty odpoczynku???!!!! Następna rzecz: kiedy ja biegałam po autostradzie Olejnikowa podeszła do Krzysztofa i (tutaj cytuję jego słowa:,0) wydarła się na mnie strasznie: Zasnąłeś! I coś jeszcze przy okazji, jak on mógł zasnąć, czy też że jest pierdołą, coś w tym stylu. Ja nie miałam o tym pojęcia! Potem, po wypadku, tylko mnie proponowała, by jechać z nimi dalej! Tak za wszelką cenę chciała, bym tam z nią była! Czy miałam po hiszpańsku reklamować jakie piękne ma szczenięta? A może negocjować ceny? I wtedy już znalazłoby się dla mnie miejsce w jej samochodzie? Nieważne zresztą, przecież się nie zgodziłam, a więc odmówiłam " dalszej współpracy" i wtedy po prostu zostawiła nas, jak śmieci, na drodze...

Czy Pan potrafi znaleźć jakąkolwiek logikę w tym wszystkim? Ja nie za bardzo. Zdecydowałam się na szaleństwo, owszem, przyznaję, ale naprawdę nie przypuszczałam, że ktoś może być taki podły. Zastanawiałam się, jak ja bym postąpiła w takiej sytuacji. Przede wszystkim nikomu nie zabroniłabym odpocząć. Ona swoim nie znoszącym sprzeciwu "NIE" w tamten poniedziałek, 4 czerwca, pokazała, że cudze zdrowie i życie nie liczy się dla niej zupełnie. Poza tym na pewno przynajmniej pojechałabym z poszkodowanymi do szpitala. Przecież niektóre obraże- nia ujawniają się nawet po kilku godzinach od wypadku, obydwoje byliśmy w szoku. Właśnie ten fakt pozostawienia nas na tej autostradzie kilka osób, niezależnie od siebie oceniło jako sk...ństwo (przepraszam, ale tutaj znowu cytuję,0). Ona nawet gdyby wróciła z nami do Warszawy (czego przecież od niej nie wymagałam,0) to i tak spokojnie zdążyłaby do Porto! Nawet na piechotę! Ale nie, liczyły się przede wszystkim jej pieniądze, jej zysk, po trupach do celu. Cóż, ja w tej chwili nie mam szans na hodowlę, zostałam tylko ze starą, 9 letnią suką, ale nawet nie to jest najgorsze: zginęło moje, cudem niemal odratowane szczenię, przedłużyłam mu życie zaledwie o dwa lata, po moim powrocie strasznie strasznie płakał mój ojciec, który z Azji był po prostu zakochany, chciał wytaczać Olejnikowej proces, choć i tak to na nic by się nie zdało: my mieliśmy swoje mózgi, mogliśmy zaprotestować, takie wydarzenie zostawia jednak ślad na całe życie: teraz nie boję się zaprotestować nawet za cenę ośmieszenia, jeśli intuicja mnie ostrzega mówię "nie" zamiast siedzieć cicho, jak mysz pod miotłą. Szkoda, że tak bolesną nauczkę od życia musiałam dostać, by zacząć głośno wyrażać swoje zdanie. Do tego przekonałam się co pieniądz i rywalizacja potrafią znaczyć dla niektórych, takich jak pani Olejnik. Wiem, że ktoś już napisał skargę do Zarządu Głównego, choć przecież oni nic nie mogą jej zrobić. Nawet mi na tym nie zależy: gdyby to Azji wróciło życie... Wiem, że Agata czuje się współwinna, (Krzysztof dzwonił do niej z Polski, ona już wtedy była w Hiszpanii,0) ale ona nieporadnie tłumaczyła, że przecież nas uprzedzała, że albo śpimy całe noce, albo wcale, że jedna godzina snu by nas nie zbawiła... Co za bzdury!!! Poza tym zrobiła z siebie ofiarę, ze jest biedna bo po drodze popsuł im się samochód i pies zachorował... Biedactwo... Chciałabym jeszcze dodać, że gdyby nie jej postępowanie to ja nigdy bym tego listu nie napisała. Będę jednak wdzięczna jeśli przekaże Pan te informacje dalej, tak innym hodowcom tej rasy jak i wszystkim zainteresowanym. Niech ten list będzie przestrogą dla innych zarówno przed panią Olejnik jak i innymi, jej podobnymi osobami. Może unikną oni tragedii, która mnie spotkała.


***cos odemnnie- to nie ja pisałam ten tekst, ja go tylko skopiowałam z dogomanii.


Inni coś od siebie:


Nie można komentować
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem
oznaczeni są użytkownicy nlog.org)