Wpis który komentujesz: | Życie zamigotało mi przed oczami i tak zaciekawiło, że zwolniłem tempo i przystanąłem na moment, porzucając wszelkie rozpoczęte prace, by mu się lepiej przyjrzeć. A jak już się zatrzymałem, to ono mnie po mistrzowsku zwiodło, porwało w swój wir i nabrało szaleńczej prędkości. Etap trzeci, najboleśniejszy: pozbawiony uprzednio całej energii zostałem brutalnie wypluty do rzeczywistości. Takim to sposobem znalazłem się nagle w środku nowego tygodnia, gubiąc gdzieś nie tylko jego początek, ale i końcówkę poprzedniego. Celem znalezienia i ukarania winnych tej obsuwy, postanowiłem dokonać rekonstrukcji wydarzeń. Nie no, tu nie ma żadnych wątpliwości, pamiętam i to aż za dobrze, bo bezskutecznie czekałem na czyjąś wizytę. Czekałem, czekałem, czekałem... Do wieczora mam go jak żywo przed oczami. W końcu po 6 tygodniach uczęszczania na kurs "Koszykówka dla zaawansowanych" udało mi się zdobyć pierwsze punkty; takich dni się nie zapomina. Brak, sztuk zero. Ooo. Więc tu jest pies pogrzebany. Czyżby to miało związek z owym piątkowym wieczorem? A może ich po prostu nie było? Może tym razem odwołano weekend? Hmm, sprawdzam w kalendarzu i niestety widzę, czarno na białym, jak byk stoi, że jednak się odbył. Rzuciłem się w pogoń. Pod wieczór zobaczyłem go na horyzoncie, ale ostatecznie dopadłem drania w nocy. Okazało się, że i tak po sprawie - sztafetę prowadził już bowiem wtorek. Plan miałem ambitny, chciałem wyjść na prostą do południa. Nie doceniłem przeciwnika, wydawało mi się, że strata jest niewielka i mogę pozwolić sobie na chwilę wytchnienia. Akurat. Skurczybyk tak mi odskoczył, że przydybałem go dopiero przy nocnej kolacji. Ha! Lepiej późno niż wcale. Do diabła! Zaspałem! Znowu umknęło mi pare godzin. Nie czekajcie na mnie z obiadem! Z kolacją też nie! Zjem po drodze! Muuuszęęę leeecieeeeeeć.... Uff. Po bożemu. Czwartek jest czwartkiem. |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |