2lazy2die
komentarze
Wpis który komentujesz:

To znow byl ten dzien, gdy wstaly 2SloncaNadKadyksem. Dzien upalny, lekko parny, ale do wytrzymania. Tym bardziej do wytrzymania, ze 2SloncaNadKadyksem dopiero wstaly. Mozna powiedziec, ze byl poranek. Swit wlasciwie. Juz goracy, juz parny, ale do wytrzymania.
Jose Rodriguez Montoya zmartwychwstal niezmiennie jak od lat zamrtwychwstawal - lekko nieprzytomny, lekko posmiertny, dlugo uswiadamialny. Ale zmartwychwstal. Zwlokl sie z lozka, wstal z poscieli, podnisosl sie z horyzontu. Nawet Maria luisa O Twarzy Dziecka Ramirez zauwazyla, ze wstal odmieniony, wstal w niezlej formie. Bo Maria Luisa zmartwychwastala chwile wczesniej, po to zmartwychwstala, by obserwowac Jose.
Jose Rodriguez Montoya otworzyl lekko sklejone oczy, zadrapal sie paznokciem za uchem, przeciagnal sie, przeczesal gaj sobolowy na piersiach. Nowy dzien, dzien szczesliwy, szczesliwy, bo wlasnie zauwazyl to, na co czekal od lat.
- Mario - krzyknal - Mario Luiso! - krzyknal jeszcze raz - Widzisz?!
I patrzyla O Twarzy Dziecka Maria i nie widziala nic, ale to nic, co by odbiegalo od wieloletniego rytualu smierci i zmartwychwstania Jose.
- Mario! - jeszcze raz, jeszcze raz, ale radosniej, wrecz z nieposkromionym usmiechem, krzyknal Jose.
-Widzisz?
-Nie
-Zobacz!
I pokazal jej czysto, nieskazitelnie zaslane lozko. Lozko przykryte kapa po babci jeszcze, lozko bez zagiec, lozko poscielone rowniutko, jak lozko poscielone rowniutko w poprawczaku.
-Widzisz?
-Nie.
- Umarlem i zmartwychwstalem bez sladu!






Inni coś od siebie:


Nie można komentować
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem
oznaczeni są użytkownicy nlog.org)