Wpis który komentujesz: | Zdarzyło się nie tak dawno, że korzystając z uprzejmości znajomych sąsiada zabrałem się z nimi do Wrocławia. Szczęka mi nieco opadła gdy zobaczyłem czym pojedziemy. Czarny, sportowy samochód na wysoki połysk, średnio pasował mi do właściciela, którym miał być stateczny architekt po pięćdziesiątce. Z kolei na takiego nie wyglądał mi facet z brodą do pasa, w skórzanych, nabijanych ćwiekami rękawiczkach, który usiadł za kierownicą. Wobec takich dziwów, start z piskiem opon wydał mi się już całkiem oczywisty i na miejscu, a moment w którym przy prędkości 150 km/h wyniosło nas na przeciwny pas prosto na "czołówkę, wręcz nieodłącznym elementem podróży ze statecznymi architektami po pięćdziesiątce (chodzi o wiek,0). Po drodze wyjaśniło się jeszcze, że wyjący silnik to efekt pracy mechanika, bo przy fabrycznych ustawieniach, było zbyt mało basów... No i wymiękłem. Kto jak kto, ale ja z zapaleńcami, szaleńcami i niegroźnymi wariatami mam do czynienia na co dzień. Weźmy pierwsze z brzegu przykłady: ojciec i Pan Sąsiad. Koledzy po fachu, weterynarze. Też niby stateczni, pod pięćdziesiątkę, tyle że z lekkimi zaburzeniami. Bo na przykład gdy psy, koty, króliki czy nutrie już się przeżyły, kilka lat temu Pan Sąsiad kupił sobie kozę. No, w domu jej nie trzymał, bo weterynaryjne podwórko obfituje w rozmaite szopy, komórki, garaże i rozległe ogrody. Ojciec postanowił go chyba przebić. Znalazł u jakiegoś gospodarza zabiedzoną chabetę - kupił ją i sprowadził, oczywiście gdzieżby indziej, na podwórko i zrobił na bóstwo, tj. na piękną klacz, która w podzięce powiła trzy źrebaki. Nie muszę dodawać, że cała ta becząco-rżąca czereda mieszkała na podwórku, niemalże w centrum miasta. Gdy obowiązki nowej pracy zmusiły ojca do sprzedania koni - nie bez płaczu - Pan Sąsiad stanął na wysokości zadania i sprowadził dwa kolejne. Ostatnio widzę, że ojciec znów coś kombinuje, bo czytuje książki o hodowli strusi, a sąsiad z kolei kupił łuk i buduje za miastem strzelnicę. Nudno nie będzie. No więc ja z wariatmi to jestem obyty, ale mimo wszystko facet, który podkręca sobie silnik w samochodzie, aby pięknie buczał, który zawsze i wszędzie rusza z piskiem opon, to jak dla mnie lekka przesada. Piętnastolatkowi jestem w stanie coś takiego wybaczyć, bo w takim wieku poważanie wśród kolegów i podziw koleżanek z klasy, no ale statecznemu architektowi po pięćdziesiątce? Już wolę strusie i strzelanie z łuku. Cichsze to i mniej pretensjonalne. |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |