vincent
komentarze
Wpis który komentujesz:

Zrobiło się deszczowo. Zmoknięty dobijałem się do "niedobitków" spisu powszechnego w swoim obwodzie. Na przystanek trafiłem krótko po odjeździe autobusu. Następny miał przyjechać prawie za pół godziny, a kościół koło przystanku był najlepszym pomysłem na schronienie się przed deszczem. Wszedłem, mijając się z wychodzącymi z wieczornego nabożeństwa starszymi paniami, rozmawiającymi o zakupach i narzekającymi na pogodę. Usiadłem w tylnej ławce pustego kościoła.

Nie był zabytkowy, ale nie był też jedną z tych nowoczesnych świątyń starających się mieć oryginalną architekturę. Wyglądał na przedwojenny - stabilna bryła z cegły. Nieduży, o skromnym wnętrzu. Dominowały biel ścian i ołtarza oraz brąz ławek i innych mebli. Tę miłą prostotę psuły kiczowate ozdobniki złotego koloru, rozmieszczone chaotycznie po całym pomieszczeniu. Po dwóch stronach prostego ołtarza wisiały rozwinięte płachty z przesłodzonymi rysunkami modlących się dzieci, naszkicowanymi w stylu przypominającym ilustracje do starych katechizmów; na szczęście ta paskudna dekoracja wyglądała na tymczasową. Kamienna figura ukrzyżowanego Chrystusa za ołtarzem była niezdarnie wyciosaną bryłą i nie pasowała do drewna. Zwisający przed ołtarzem z sufitu obrazek z chlebem, kłosem i winogronami kompozycją przypominał pogańskie motywy świąt obfitości. Na ścianach były małe fragmenty mozaik, po blizszym przyjrzeniu się okazujące się być zrobione z przyklejonych papierków, a nie wmurowanych w ścianę kamyków. Ten cały chaos stylistyczny wyrażał niewątpliwie dobrą wolę gospodarzy świątyni i ich starania o dodanie blasku ubogiemu kościołowi i przez to był nawet w jakimś sensie rozczulający.
Stary człowiek w szaroniebieskim roboczym fartuchu zamiatał podłogę, na której leżały pomarszczone płatki kwiatów, pewnie pozostałość po ledwo co odbytym nabożeństwie. Spojrzał na mnie z niechęcią; nie starałem się udawać modlitwy ani zadumy, rozglądałem się bezczelnie po kościele starając się znaleźć zajęcie dla umysłu na te pół godziny. Odwrócił wzrok, gdy się uśmiechnąłem. Czas minął szybko; autobus był rozklekotany i pachniał truskawkami przewożonymi przez pasażerów.

Poranek był mniej przyjemny, ale ciekawszy. Egzamin u wyznawcy chaosu. Wyznawca chaosu to typ wykładowcy, który na egzaminie zasłania się gazetą i o ile natężenie szumu na sali nie przekracza dźwięku głośnego odkurzacza, nie reaguje. Na sali odbywają się gorączkowe konsultacje. Studenci z tylnych rzędów podchodzą do tych z przednich, by porównać wyniki. Pytania i odpowiedzi w teście są tak niejednoznaczne - każda z nich może być prawdziwa, może być fałszywa i na rzecz obu wersji da się znaleźć argumenty - że nawet z książką i materiałami na kolanach pod ławką student pewności nie ma. Na sali rozwija sie debata "co autor miał na myśli". Przy oddawaniu prac nadal nikt nie jest pewien. Wyznawca chaosu najpierw pozwala studentom robić, co chcą, a potem sam robi, co chce - przy tak skonstruowanym teście może wystawić każdemu ocenę prawie dowolną i ją uzasadnić w sposób nie dający podstaw do reklamacji. Na szczęście ten rodzaj pracownika akademickiego z reguły nie jest złośliwy przy wystawianiu ocen. Zmieszanie, w jakie nas wprawił jest dla niego wystarczającą przyjemnością. Przynajmniej na to liczę.


Inni coś od siebie:


Nie można komentować
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem
oznaczeni są użytkownicy nlog.org)