Wpis który komentujesz: | Jadę zaraz do mamy pomagać jej przepisywać z taśmy magnetofonowej buddyjski wykład. Szybko piszę. Kwintesencją polskiego buddyzmu była dla mnie kiedyś wiadomość o tym, że w okresie wigilijnym członkowie wrocławskiej sangi, do której mama należy, zrobili sobie... spotkanie opłatkowe. Co więcej, nie widzieli w tym nic dziwnego i mój śmiech został potraktowany ze zdziwieniem. Dla przeważającej części buddystów europejskich buddyzm jest bardziej wyrafinowanym hobby w czasie wolnym niż religią. Gdy miałem ogoloną głowę i chodziłem na zajęcia z kung-fu, przed treningiem, gdy inni się rozgrzewali lub rozmawiali, siadałem w pozycji lotosu pod ścianą. Było w tym więcej pokazówki niż prawdziwej medytacji, ale jako sposób na zawieranie ciekawych znajomości technika okazała się skuteczna. Szybko podszedł do mnie chłopak, zapytał o buddyzm, a potem sam się przedstawił jako muzułmanin. Muzułmanin od miesiąca - przedtem był buddystą, ale zniechęcił się, bo trzeba za wiele pieniędzy na to, powiedział. Wyraziłem zdziwienie. Zawsze mi się wydawało, że do buddyzmu zen, a o tym rozmawialiśmy, wystarczy metr kwadratowy podłogi do siedzenia w zazen. W sandze mamy są jakieś niewielkie miesięczne składki na opłacanie kosztów lokalu, ale studenci lub inne osoby, dla których byłoby to obciążeniem, są z tego zwalniane. Okazało się, że on się zetknął z innym buddyzmem - buddyzmem Lamy Olego N.; tam polega to na cyklu istotnie dość kosztownych warsztatów, jak wynikało z jego relacji. Islam, buddyzm, a co było przedtem, zapytałem. Hare Kriszna. Nastawienie tego człowieka do religii było "klubowe"; wydawało się, że mówi "przedtem chodziłem do tej knajpy, a teraz chodzę do tej". Nie mówił o wierze, tylko o ludziach, jakich można spotkac, kosztach i całej zewnętrznej oprawie. Był w tym całkowicie naturalny, prawdziwy człowiek Zachodu. |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |