Wpis który komentujesz: | Regularne, coniedzielne imprezy chilloutowe są podobno organizowane w jednej z warszawskich kafejek. A najbliższa jest już nawet w czwartek. Nie pójdę. Głównie ze względu na klub i towarzystwo, jakie tam się zbiera. Oczywiście moje informacje mogą być zupełnie nieprawdziwe, ale aura „klubu dla ludzi tolerancyjnych, szczególnie wobec kochających inaczej” totalnie mnie zniechęca. Nikomu do łóżka nie zaglądam i mało mnie obchodzi kto, z kim i w jakich pozycjach, ale nie cierpię środowiska polskich (warszawskich,0) gejów. Mój sąsiad (mieszka dwie ulice dalej, ale w skali mojego osiedla, to właściwie po sąsiedzku,0) i przyjaciel jeszcze z podstawówki próbował przekonać mnie do gejowskiego środowiska (cel pozostawiam bez komentarza,0). Odwiedziłem nawet dwa razy „Paradise” – jeden z bardziej znanych w kraju klubów dla „kochających inaczej”. Nie sądzę aby podwójne odwiedziny dały mi solidne podstawy do oceniania całego środowiska, czy też raczej subkultury, ale wyrobiły we mnie wystarczająco negatywne stanowisko, aby nie chcieć bardziej wgłębiać się w temat. Za pierwszym razem właściwie nie ruszałem się od stolika, obserwując otoczenie, jak to mam w zwyczaju. A zobaczyłem, poza zupełnie normalnymi (w sensie: przeciętnymi,0) ludźmi, przegięte „ciotki”, wyfryzowanych chłoptasi o zniewieściałych ruchach (co ciekawe bawiące się tam dziewczyny zachowywały się ... zwyczajnie? jak każde inne?,0), podstarzałych „macho” w skórach. Próbowałem ich ignorować, ale się po prostu nie dało – to było dla mnie zbyt dziwne, zbyt nienaturalne, pozerskie. Takie były moje odczucia, o których oczywiście opowiedziałem Sz. Powiedział, że wyolbrzymiam. Ale żeby wyciągnąć mnie na następną imprezę w „Paradise” musiał się mocno napracować. I to było przegięcie totalne. Już na wejściu usłyszałem kolesia pytającego Sz., czy przyprowadził „świeże mięsko”, a zaraz potem – już bezpośrednio do mnie: „co tu robi taki śliczny chłopiec”. Ale byłem twardy, jak Roman Bratny. Nie dałem się sprowokować, choć najchętniej bym im skopał tyłki. Chciałem sobie udowodnić jaki jestem tolerancyjny, jaki nowoczesny i „otwarty na inność”. Choć humor miałem już raczej zdechły. Wrażenia po poprzedniej imprezie w 100 % się potwierdziły. Gwoździem do trumny była „parka” chłopców, których „czułości” daleko wyszły poza sferę czystej erotyki. Czy moje oburzenie na publicznie uprawiany seks pokazuje jakieś moje zahamowania? Obnaża dulszczyznę? Być może. Ale, kurczę, przecież ja też uprawiam różne erotyczne gierki dla swej uciechy. Dostrzegam jednak różnicę między zabawą, nawet bardzo wyuzdaną, a publicznym uprawianiem seksu, przy ludziach, którzy nie wyrazili zgody na uczestniczenie w podobnym „pokazie”. A nie zauważyłem nigdzie informacji, mówiącej że „w tym lokalu uprawianie seksu publicznie jest dozwolone”. Wręcz przeciwnie. Na drzwiach toalety wisiała kartka: „Do toalety wchodzimy POJEDYNCZO”. Jeżeli impreza chilloutowa „nierozerwalnie” ma się wiązać z taką właśnie „seksualną tolerancją”, to chyba podziękuję. |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |