brat_lambert
komentarze
Wpis który komentujesz:

Wczorajszy wpis uaktywnił dawno nie przywoływane wspomnienie. Moje negatywne nastawienie do środowiska gejowskiego ma dużo starsze korzenie, niż nieudane imprezy w „Paradise”. Wiąże się ono z traumatycznym przeżyciem. Traumatycznym dla piętnastolatka. Teraz, patrząc na to z perspektywy jedenastu lat – dzisiejsze wydanie Ulicy Sezamkowej sponsoruje liczba „11” :,0) – uśmiecham się na swoją ówczesną życiową nieporadność i brak obycia w sytuacjach stresowych. Wychowałem się na obrzeżach Warszawy, właściwie było to bardziej wieś niż miasto. Krówki wyjadające trawę na łące, wszędobylskie kury i gęsi, konie ciągnące wozy z sianem lub słomą, świnie w zagrodach. Dookoła tylko łąki i pola. Sielankowy krajobraz dopełniały pobliskie jeziorko i las. Wyjazd do centrum stanowił wielką i pełną przygód Wyprawę, mimo że na sklepowych półkach stał głównie ocet. Moje okolice tworzyły swoisty „klosz”. Chronił mnie i moich rówieśników przed zgiełkiem wielkiego miasta. Ale odbierał nam również możliwość przystosowania się do typowych miejskich sytuacji. Walki skinów z punkami i wszystkie tego typu akcje to był mit, legenda, opowieść. Z wiekiem zacząłem samodzielnie zagłębiać się w Miasto. Lubiłem hałas, pokochałem słodkie spalinami powietrze. Potrafiłem godzinami łazić bez celu po Nowym Świecie, Rutkowskiego, Krakowskim Przedmieściu. Szczególnie w największe upały. To była Przygoda. Trwała trzy lata. A potem zdarzyło się coś, co zburzyło poczucie bezpieczeństwa. Na szczęście potrafię szybko biegać. Efekt jest jednak taki, że moja tolerancja dla homoseksualizmu ma wyraźnie wytyczone granice.

Chillout prysł jak bańka mydlana. Przekształcił się trochę w nostalgię, a trochę w smutek. W tle słyszę „Where the wild roses grow” Nicka Cave’a i Kylie Minogue. Wspomnienia wracają. Smutne i o wiele więcej tych szczęśliwych, radosnych, pogodnych. Ciekawi mnie, czy to bliskość 15 lipca. Minęły już w sumie 4 lata. Czyżby jednak nie wszystko minęło z nimi?

Przejrzałem swojego nloga. Szukałem błędów. I znalazłem co nie miara. Stanowczo nadużywam słówek typu „to”, „tego” itp. oraz „się”, „mi”, „mnie”. Błędów stylistycznych jest znacznie więcej. Niedobrze. Staram się [sic!] dbać o styl, choć nie stronię od zabawy językiem, od nowinek. Bylebym tylko nie pogalopował za daleko. Dziennik to nie dzieło literackie, ani traktat naukowy. Zastosowanie któregokolwiek z nich, czy nawet zbytnie zbliżenie, byłoby w mojej opinii błędne. Odebrałoby nlogowi niepowtarzalny klimat, charakter. Każdy ma wolną rękę w kształtowaniu własnego webloga. Każdy czytelnik ma prawo oceniać według własnych potrzeb. Napisałem w jednym z pierwszych wpisów, że łatwo pisać o cierpieniu. W naszej internetowej rzeczywistości chyba jeszcze łatwiej przychodzi krytykowanie innych, wytykanie błędów. Nie piję tu do nikogo konkretnego. Spostrzegłem to wczoraj wieczorem i nie na sieci, a w realu. Ludzie kochają krytykować innych, obgadywać, obsmarowywać i obrzucać błotem. Jestem tym mocno zmęczony. Taka atmosfera niszczy. Nie krytykowanych, choć może ich w jakiś sposób ośmieszyć, a osobę krytykującą. Jeżeli ten nlog ma – jakikolwiek inny poza pamiętnikowym – cel, to chcę aby było nim wytykanie krytykactwa.

Jeszcze wrócę do tego tematu. Teraz muszę skupić się na realu. Za 2 godziny mam roczny test i wypadałoby chociaż raz zajrzeć do notatek, do których zwyczajnie w świecie nie miałem czasu zaglądać. Ten test będzie sprawdzianem, ile można się nauczyć uczestnicząc w samych zajęciach – bez odrabiania pracy domowej, bez dodatkowych ćwiczeń. Idąc na kurs takie miałem założenie – nauczyć się jak najwięcej w trakcie lekcji. Zobaczymy. W czwartek wyniki. Na szczęście ząb mnie chwilowo nie boli.



Inni coś od siebie:


Nie można komentować
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem
oznaczeni są użytkownicy nlog.org)